Ach, cóż to był za mecz! Portugalia wciąż żywa!
2014-06-23 02:09:00; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Uff, cóż to był za dzień, cóż to był za wieczór. Niemrawy początek Belgów z Rosjanami, później szalona strzelanina w Porto Alegre i na koniec trzymający w napięciu przez 95 minut mecz Portugalii z USA. Ten ostatni - palce lizać!
Portugalczycy od samego początku spotkania dawali swoim kibicom to, czego najbardziej w pierwszym meczu z Niemcami brakowało. Nie było tańca Ronaldo z obrońcami naszych zachodnich sąsiadów? No to zatańczył z "Jankesami".
Nie było bramek? No to Nani najpierw usadził Howarda, a później załadował tuż pod poprzeczkę. Nani.
Nani has just matched his goal tally for Manchester United last season.
— Gary Lineker (@GaryLineker) czerwiec 22, 2014
My - w przeciwieństwie do kibiców portugalskich nie chcieliśmy tylko i wyłącznie tańców Ronaldo. Chcieliśmy wyrównanego meczu. Jeśli chcecie naszą definicję takiego, to pierwsza połowa chyba się nada. Oczywiście - jeśli nie patrzyć na zdobycze bramkowe poszczególnych zespołów.
Posiadanie piłki: 52%-48% na korzyść USA.
Celność podań - 87%-87%.
Strzały - 9-9.
Udane odbiory - 6-5 dla Stanów.
No a skoro wyrównany mecz, skoro praktycznie bliźniacze statystyki, to i remis w końcu musiał znów zagościć na tablicy wyników. Ale jakże pięknie to się wydarzyło! W roli głównej Jermaine Jones. Ten sam, który na konferencji prasowej mówił, że Ronaldo to nie problem. Że Johnson go pokryje i starczy. Johnson pokrył, a Jones - zupełnie zepchnął CR7 w cień.
Jones > Ronaldo.
— mani (@mani10pl) czerwiec 22, 2014
W tym meczu mieliśmy też dwie interwencje aspirujące do miana interwencji turnieju. To znaczy - ta pierwsza, Tima Howarda, mogła aspirować. Ta druga, Ricardo Costy właściwie już zostaje. Ciężko będzie przebić coś takiego. Złota rękawica, jeszcze wyższy poziom, niż Suarez z Ghaną cztery lata temu, bo zgodnie z przepisami.
A co do samego wyniku, gdybyście spytali nas o ocenę, to był to chyba najsprawiedliwszy ze sprawiedliwych remisów w ostatnim czasie. Obie ekipy atakowały, obie też pokazały, że w obronie można zrobić rzeczy niewykonalne. Wybić piłkę z linii, zatrzymać strzał w powietrzu, właściwie leżąc już na ziemi. Wszystko potwierdzają też bardzo, ale to bardzo wyrównane liczby.
A wszystko to w znakomitej otoczce - walki do samego końca, nieustępliwej. Choć pojawiają się i komentarze, że ekipa Bento, to twór piłkarskopodobny. Ale wciąż żywy i wciąż w grze.
Tutaj gol Dempseya na 2:1:
A tutaj Vareli na 2:2 w 95. minucie:
A kto z tego zestawu awansuje do 1/8 finału i w jakiej konfiguracji zespoły zakończą zmagania? Wiadomo tyle, że... nie wiadomo nic. I konia z rzędem temu, który przewidziałby takie emocje akurat tutaj.
Chyba żadna inna mundialowa "multiliga" z następnych dni nie zapowiada się tak frapująco.
AUTORZY: SZYMON PODSTUFKA I JAKUB KULCZYCKI