Cudze chwalicie, swego nie znacie - Sporting Lizbona tonie na własne życzenie
2013-06-09 02:39:20; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
Historii udało się nadkruszyć wiele utytułowanych klubów. Starsi kibice Nottingham Forest z rozrzewnieniem wspominają Puchary Mistrzów, tak jak kibice Sampdorii mistrzostwo Włoch. Na podobne męki mogą być skazani już niedługo fani Sportingu.
W Lizbonie bawiono się długo i kosztownie. Trzynaście ostatnich lat to rok na plusie i aż dwanaście na minusie. Brak Ligi Mistrzów od kilku lat, dramatyczne wyniki finansowe, zła polityka kadrowa, mała cierpliwość do szkoleniowców i przede wszystkim - fatalne zarządzanie, którego niechlubnym ukoronowaniem była zakończona w marcu dwuletnia kadencja Luisa Godinho Lopesa. Na domiar złego - trawiący Portugalię kryzys, który spowodował, że na stadiony przychodzi coraz mniej ludzi. To wszystko sprawiło, jak wielkie problemy ma dziś Sporting Lizbona i jak trudno będzie mu z nich wyjść z tarczą.
A przecież kilka lat temu Sporting należał do wielkiej trójki portugalskiej piłki i dostarczał najlepszych zawodników na świecie do czołowych klubów. Wystarczy spojrzeć na absolwentów akademii piłkarskiej Sportingu w Alcochete, by zrozumieć, jak fantastyczną siatkę skautingu w kraju posiadał klub ze stolicy i jak potrafił doskonalić umiejętności tych najbardziej utalentowanych. Miguela Veloso, Naniego, Joao Moutinho, Rui Patricio, Luisa Figo, Ricardo Quaresmę i wisienkę na torcie - Cristiano Ronaldo.
(pozycje zawodników dobrane tak, by zmieścić jak najlepszych wychowanków na boisku)
To było właśnie główne źródło utrzymania Sportingu. Sprzedaż tych największych, najbardziej uzdolnionych gwiazdeczek potentatom, którzy tylko czekali, aż akademia wypuści kolejnego światowej klasy zawodnika. "Lwy" mogły z wysoka patrzyć na zazdrośnie spoglądających w ich kierunku włodarzy Benfiki Lizbona i FC Porto. Te dwa zespoły, by uzyskać przewagę nad Sportingiem, musiały zainwestować znacznie większe pieniądze w liczące setki ludzi siatki skautów - przede wszystkim w Ameryce Południowej. Sporting wszystko miał na miejscu. Ograniczając się tylko do własnego kraju, ściągał 10-, 11- czy 12-latków, bardzo często trafiając w dziesiątkę.
Kolejnym krokiem było szlifowanie takiego diamentu i strategia pod tytułem: szkolimy kilku zawodników pod kątem pierwszego zespołu, rzeczą naturalną będzie, że część odejdzie do lepszych klubów, pozostali jednak mają zostać i dać klubowi utrzymać wysoką pozycję w lidze. I wszystko to działało znakomicie, póki akademia była w centrum zainteresowania.
Kilka lat temu w Lizbonie decydenci doszli do wniosku, że żeby przyspieszyć proces zdobywania trofeów, trzeba zainwestować w znane nazwiska, które pomogą osiągnąć szczyt. Mistrzostwo Portugalii, fazę grupową Ligi Mistrzów, generalnie - pieniądze. Tak wyglądały marne wyniki sprzedaży z ostatnich pięciu lat, a także zakupy oceniane przez ekspertów jako te, które wbiły gwóźdź do trumny Sportingu:
(kwoty zarobione na sprzedaży poszczególnych zawodników na przestrzeni ostatnich pięciu sezonów + za transfer Ricky'ego van Wolfswinkela zaklepany już przed nadchodzącym okienkiem transferowym, pod zestawieniem z każdego sezonu także kwota wydana w tym samym okresie na transfery do klubu)
(krytyczne wielkie zakupy w sezonie 2011/2012)
Tylko raz udało się sprzedać kogoś za więcej niż 10 milionów euro, generalnie zawodnicy odchodzili za darmo, bądź za "drobne" (oczywiście w porównaniu do sum, które płaci się za zawodników na całym świecie). I tak na przykład Daniela Carrico wychowanego w akademii Sportingu pozbyto się za śmieszne 750 tysięcy euro. Na domiar złego mało który zawodnik (obecnie w kadrze Sportingu jest bodaj tylko jeden) był w stu procentach własnością Sportingu. Oczywiście wszystko w ramach "Third Party Ownership", o którym szerzej można poczytać TUTAJ i TUTAJ.
Dla przykładu - ze sprzedaży za 10 milionów euro Rickyego van Wolfswinkela do Norwich, Sporting dostał 3,5 miliona, pozostałe 6,5 powędrowało zaś na konto funduszu, który wcześniej zarezerwował sobie za określoną kwotę 65% praw do piłkarza. Z van Wolfswinkelem wiąże się jednak znacznie więcej kontrowersji, niż tylko okruchy, jakie za zawodnika zebrał Sporting. Jego transfer został bowiem przeprowadzony w momencie, kiedy kresu dobiegała fatalna kadencja Luisa Godinho Lopesa na fotelu prezydenta klubu. To właśnie on nalegał, by transakcja została sfinalizowana za jego rządów, tym samym wprawiając w złość wszystkich trzech kandydatów do zastąpienia go w roli szefa klubu. W tym Bruno de Carvalho, obecnego prezydenta, wybranego właśnie po Godinho Lopesie.
Tego czeka bardzo ciężki okres, podczas którego będzie musiał zadłużony na 350 milionów euro klub wyprowadzić na prostą. Żeby pokazać skalę trudności, posłużymy się przykładem przywołanego już van Wolfswinkela. By spłacić cały dług i by Sporting wyszedł na zero, de Carvalho musiałby sprzedać stu takich van Wolfswinkeli, każdego za 10 milionów euro.
Holender jest już jednak "klepnięty" przez Norwich, a oszczędności trzeba będzie szukać gdzie indziej. Nowy prezes będzie więc musiał przywrócić akademię do łask, a kosztownych i w teorii wielkich nazwisk nasprowadzanych przez poprzednika pozbyć się za możliwie jak największą kwotę, pamiętając o tym, o czym pisaliśmy wcześniej - praktycznie żaden zawodnik z kadry dorosłego zespołu nie jest w stu procentach własnością klubu.
Na pierwszy ogień pójdą oczywiście ci, których kontrakty najmocniej obciążają budżet płac (które - swoją drogą - są przekazywane zawodnikom z bardzo dużymi opóźnieniami). Za sześciu zawodników z nazwiskami znaczącymi coś w europejskiej piłce (ale też bez przesadnych "ochów" i "achów"), Sporting ma uzyskać 32 miliony euro. Co patrząc na realną wartość tych piłkarzy na rynku transferowym zakrawa na bardzo słaby żart.
Wycena wygląda następująco:
Boulahrouz - 4 mln €
Onyewu - 4 mln €
Pranjić - 5 mln €
Jeffren - 6 mln €
Bożinow - 6 mln €
Labyad - 7 mln €
Dramat Sportingu trwa więc w najlepsze. Sukcesem w tym sezonie było utrzymanie się w lidze (w krytycznym momencie tylko punkt przewagi nad strefą spadkową), sukcesem w następnym będzie już jakakolwiek wypłacalność pogrążonego w długach klubu. Nie pomagają w tym niższe niż kiedyś kwoty za prawa do transmisji, brak awansu do Ligi Europejskiej, o Champions League już w ogóle nie wspominając, a także zapełnianie tylko połowy Jose Alvalade. Drogowskazem do wyjścia na prostą jest z pewnością budowanie potęgi własnej szkółki, która kiedyś była zdolna produkować piłkarzy mogących w pojedynkę zarobić kilkadziesiąt milionów euro na swoim transferze na przykład do Premier League. Tylko czy Sportingowi znów trafią się takie perełki jak Figo, Nani czy Ronaldo? Czy i tak już ogłoszony technicznie bankrutem klub stoczy się jeszcze niżej?