Czy Mourinho jest już po drugiej stronie rzeki? - 50. urodziny „The Special One”
2013-01-26 21:29:31; Aktualizacja: 11 lat temuSwoje 50. urodziny świętuje dziś Jose Mourinho, jeden z najwybitniejszych trenerów w historii piłki nożnej. Czy jednak słynny "Special One” najlepsze dni w swojej karierze ma już za sobą?
Życie trenera zaczyna się po 50-stce. Dla piłkarza to od dawna wiek emerytalny, wręcz geriatryczny, lecz szkoleniowcy właśnie wtedy często rozpoczynają złoty okres w karierze. Zebrane przez lata doświadczenie stanowi bowiem cenny kapitał, który, dzięki ciągle dobremu zdrowiu i sporym pokładom energii, ma szanse stale procentować. Coś o tym może powiedzieć Sir Alex Ferguson, Vicente del Bosque, czy Marcelo Lippi, a więc ludzie święcący największe triumfy jako dostojni starsi panowie. Naturalnie, ta cezura wiekowa nie jest w żadną regułą. Wszakże Brian Clough swój szkoleniowy Everest osiągnął mając 45 lat, natomiast Johan Cruyff wielką trenerkę porzucił osiągnąwszy ledwie 49 wiosen. Podobny los czeka prawdopodobnie Jurgena Klinsmanna, a przecież nikt nie wie, gdzie za pięć sezonów będzie jego imiennik z Dortmundu. Co natomiast stanie się z opiekunem Realu Madryt?
W 2010 roku Jose Mourinho był na szczycie. Zdobywając z Interem Mediolan potrójną koronę, Portugalczyk wdrapał się na futbolowy Olimp, rozsiadając się wygodnie obok Helenio Herrery, Boba Paisleya, czy swojego dawnego mentora, Sir Bobby'ego Robsona. Zaledwie kilka miesięcy po okresie absolutnej supremacji w Europie, „Mou” przeżył swoje piłkarskie Waterloo. Słynna „Manita”, zaliczona już jako szkoleniowiec Realu, stanowi cień na wypełnionym niemal samymi zwycięstwami CV 50-latka. Dotychczasowa kampania Mourinho w stolicy Hiszpanii przyniosła „Królewskim” trzy nowe trofea. Mało, jak na zwyczajowe standardy wymagających socios, lecz całkiem sporo, jeśli wziąć poprawkę na erę Pepa Guardioli, która kwitła wtedy w stolicy Katalonii. Były menedżer Chelsea nigdy jednak nie stał przed tak wielkim wyzwaniem, jakie go czeka w najbliższych miesiącach.Popularne
Istnieje teoria, że Mourinho wyniszcza prowadzone przez siebie zespoły, z których odchodzi u szczytu formy, pozostawiając po sobie spaloną ziemię. Hipoteza ta jest oczywiście pełna luk oraz sprzeczności, bo przecież FC Porto od lat i tak dominuje w Portugalii, a Chelsea zanotowała wręcz progres od czasów „The Special One”. Prawdą jest jednak to, że 50-latek potrafi z każdej drużyny wykrzesać maksimum możliwości, co stanowi niestety broń obusieczną. By jego podopieczni mogli wskoczyć na odpowiedni poziom futbolowego rzemiosła, trener sam musi włożyć w to mnóstwo sił i energii. Mourinho od ponad dekady pracuje na pełnych obrotach, co sezon do końca walcząc o wszelkie możliwe trofea. Przy całej jego rzeczywistej i wyimaginowanej przez niego wspaniałości, każdy organizm posiada jednak granicę wytrzymałości. Niewykluczone, że u Portugalczyka zaczyna się już palić czerwona lampka ostrzegawcza. Świadczyć o tym mogą wyniki w La Lidze, niezrozumiałe decyzje personalne, nie najlepsze nastroje w kadrze, a także rzekome konflikty na linii zarząd-trener-zawodnicy. Być może to pierwsze symptomy wypalenia lub potrzeby odpoczynku od wielkiej piłki.
Niemal 10 lat temu fortuna po raz pierwszy uśmiechnęła się w stronę Mourinho, gdy podczas rewanżowego spotkania 1/8 finału Ligi Mistrzów sędzia Valentin Ivanow nie uznał prawidłowo zdobytej przez Paula Scholesa bramki na 2:0, co niemal na pewno przypieczętowałoby awans Manchesteru United. Gdyby tak potoczyła się historia, Portugalczyk zapewne nie trafiłby jeszcze w tym samym roku na Stamford Bridge, co stanowiło milowy krok w jego życiu. Teraz los, być może po raz pierwszy w karierze, spłatał figla aroganckiemu trenerowi. W kluczowym momencie pozbawił go kapitana zespołu, Ikera Casillasa, niezniszczalnej wydawałoby się opoki Santiago Bernabeu. Przeciwko Barcelonie oraz Manchesterowi United w bramce stanie nieopierzony Adan lub Diego Lopez, których większość nowych partnerów z defensywy kojarzy jedynie ze zdjęć. Wybór między dżumą, a cholerą. Chociaż, jeśli przyjąć, że w każdej plotce jest ziarnko prawdy, ta sytuacja może paradoksalnie wyjść dzisiejszemu jubilatowi na dobre. W końcu na co najmniej miesiąc będzie miał on z głowy przywódcę wewnętrznej opozycji, na którego hiszpańska prasa kreuje aktualnego mistrza Europy.
Tak jak Napoleon miał swoje 100 dni, tak dla Mourinho najbliższe miesiące będą grą o wszystko. Szkoleniowiec Realu sam przyznaje, że na zwycięstwo w lidze już nie liczy. By zakończyć obecny sezon z twarzą, „Królewscy” muszą zdobyć Puchar Króla i, przede wszystkim, długo wyczekiwaną Ligę Mistrzów. Pierwszą z wielu przeszkód do osiągnięcia celu będzie potężna koalicja angielsko – katalońska, czyli potrójne Gran Derbi oraz dwumecz z Manchesterem United. I to wszystko w przeciągu zaledwie miesiąca. Jeśli pomimo tych wszystkich przeciwności „The Special One” ostatecznie zdobędzie oba trofea i wyjdzie na prostą, to już chyba nic nie będzie w stanie go złamać, a nawet najwięksi przeciwnicy kontrowersyjnego szkoleniowca spojrzą na niego z uznaniem. W przypadku niepowodzenia, podobnie jak pewien francuski cesarz, „Mou” uda się na wygnanie, choć niekoniecznie na piłkarski odpowiednik Wyspy Świętej Heleny. Jeśli już wyspy, to brytyjskie.
Czego więc należy życzyć Jose Mourinho podczas prawdopodobnie najbardziej stresujących od wielu lat urodzin? Patrick Barclay, biograf dwukrotnego mistrza Anglii, sugeruje, że Portugalczyk ma ściśle określony plan co do swojej kariery. Po Madrycie przyjdzie czas na Premier League, a zwieńczeniem kariery mają być mistrzostwa świata w 2018 roku. Z Mourinho na ławce reprezentacji Portugalii i 33-letnim wtedy Cristiano Ronaldo jako kapitanem „Konkwistadorów”. Realne? Czas pokaże. Na razie trzeba życzyć 50-latkowi, by jak najdłużej został przy futbolu na najwyższym poziomie. Bez niego ta gra byłaby bowiem zwyczajnie nudniejsza.