Danny Ings - niezłomny z Turf Moor
2014-11-23 21:05:56; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Do Mensy nigdy należeć nie będzie, mimo że niejednokrotnie był chwalony za inteligencję w miejscu pracy. W polu karnym przeciwnika. Za niecały rok o jego podpis bić się będą w całej Anglii. O kim mowa?
O facecie, którego charakter może być przykładem dla wielu młodych zawodników. Który tyle razy słyszał, że jego kariera piłkarska dobiegła końca, że większość dawno dałaby sobie spokój. O snajperze Burnley, Dannym Ingsie.
Od jakiegoś czasu można było przywyknąć, że klub z Turf Moor wypuszcza w Anglię znakomitych napastników. Że jeśli ktoś daje radę tutaj, to da sobie też w kolejnym, mocniejszym zespole. Tak było z Jayem Rodriguezem, za którego Southampton zapłacił Burnley 7 milionów funtów zaraz po tym, jak strzelił 15 goli i zaliczył 6 asyst w sezonie 2011/2012. Tak było też z Charlie Austinem, który sezon później jeszcze mocniej wyśrubował wynik kolegi, w Championship trafiając do siatki 24-krotnie.
Zabawne, że po ostatnim, uwieńczonym awansem sezonie zainteresował się nim ten sam Southampton, w którym wylądował Rodriguez. Ten sam, w którym 10-letniemu Ingsowi pokazano drzwi. Zasugerowano, że nie nadaje się do zawodowej piłki, że nie ma szans się przebić. Że w przeciwieństwie do trenującego razem z nim Alexa Oxlade’a Chamberlaina, nie ma przed sobą świetlanej przyszłości. 13. grudnia na Turf Moor będzie miał okazję pokazać, jak bardzo wtedy na St. Mary’s się mylili. Jeszcze niedawno nie mógł o tym nawet marzyć.
Gdy jego rówieśnicy robili pierwsze kroki milowe w kierunku wielkiej piłki, on był od niej bardzo, bardzo, bardzo daleko. Phil Jones właśnie przechodził za 15 milionów funtów do Manchesteru United, Jack Wilshere był kluczowym zawodnikiem w pomocy Arsenalu, a Christian Eriksen zaliczał w Eredivisie pierwszą dwucyfrową liczbę w rubryce „asysty” i regularnie występował w Champions League. A Ings? On modlił się o to, by jego kolano znów nie posypało się, grając na wypożyczeniu w Dorchester Town, w Conference South. Na szóstym poziomie rozgrywkowym w Anglii, gdzie zdecydowana większość ekip to kluby półprofesjonalne.
Danny Ings w barwach Dorchester
To była jego ostatnia szansa, którą w stu procentach wykorzystał. Właśnie w Dorchester rozpoczął się jego marsz ku Premier League, podczas którego nic już go nie złamało.
Człowiek z tamtego okresu, któremu zawdzięcza najwięcej to bez wątpienia Eddie Howe. On dostrzegł w Ingsie coś, czego nie widział nikt inny w Bournemouth. Trzy lata - tyle czasu miał, by udowodnić swoją przydatność od momentu, gdy zjawił się na Dean Court. Nie zrobił tego. Był poprawny, ale nie zachwycił nikogo, poza wspomnianym Howem, który dał mu ostatnią szansę na pozostanie w piłce. Make or break. Trzymiesięczny profesjonalny kontrakt i wypożyczenie do Dorchester Town.
Gdyby wtedy znów dały o sobie znać problemy z kolanem, od których Ings nie uwolni się pewnie do końca kariery, dziś pracowałby pewnie w magazynie czy na linii produkcyjnej. Jak twierdzą zorientowani kibice Bournemouth, inteligencją nigdy się nie wyróżniał. Wyróżnił się czym innym - w Conference South trafił cztery razy do siatki rywali i wrócił do Bournemouth podbudowany psychicznie, z bezcennym bagażem doświadczeń na kartofliskach szóstej ligi angielskiej.
Howe zatriumfował. Nos go nie zawiódł, a swojego podopiecznego zabrał ze sobą nawet gdy odszedł już z Bournemouth. Gdy tylko trafił do Burnley, od razu udał się do gabinetu prezesa, gdzie poprosił o fundusze na ściągnięcie Danny’ego Ingsa. Tego chłopaka, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej kopał gdzieś na peryferiach profesjonalnego futbolu i którego historia kontuzji była w wieku 20 lat dłuższa, niż u niejednego zawodnika po trzydziestce.
To była trudna miłość. Nowy menedżer Burnley liczył, że Ings utrzyma formę strzelecką z poprzedniego sezonu. A Anglik posypał się po raz kolejny i zamiast dawać się we znaki obrońcom od pierwszej kolejki Championship, na swój debiut kazał czekać aż do 31. kolejki. Wtedy już Turf Moor miało innego idola. Charliego Austina. Sprzedanego po rozgrywkach za 4 miliony funtów do Queens Park Rangers.
To była szansa, jakiej potrzebował 21-letni już wtedy Ings. W cieniu Austina cały czas pozostawał w tym czasie Sam Vokes. Ciężko powiedzieć, czy Ings był kluczem do uruchomienia Vokesa, czy na odwrót. Wystarczy powiedzieć, że jedynym skuteczniejszym duetem poprzedniego sezonu w Anglii był ten z Liverpoolu. Sturridge ze Suarezem. 21 bramek Ingsa i 20 Vokesa dało prowadzonemu już przez Seana Dyche’a Burnley upragniony awans do Premier League.
Już wtedy w Anglii panowała opinia, że Ings musi w tych rozgrywkach błyszczeć. Że gdyby nie udało mu się awansować z Dychem, zaraz zgłosiły się po niego zespół z jednej z najlepszych lig świata. „Gdybym grał u bukmachera, postawiłbym spore pieniądze na to, że Ings zagra w reprezentacji Anglii, a także w Lidze Mistrzów”, napisał dla „Sabotage Times” o najlepszym zawodniku poprzedniego sezonu Championship Jamie Smith, kibic Burnley. Eksperci są zgodni, że tak wszechstronny snajper umieszczony w klubie z absolutnego topu co sezon notowałby dwucyfrową liczbę bramek.
Możemy się o tym przekonać już niedługo. Ulubieniec kibiców Burnley zaczął ostatnio irytować swoich fanów, wciąż nie deklarując się w sprawie przedłużenia wygasającego za rok kontraktu. Jeśli podpisu nie złoży, będzie mógł odejść do innego angielskiego zespołu za ledwie 3 miliony funtów. Można by było wymieniać, które kluby są ponoć zainteresowane usługami Ingsa, ale chyba łatwiej byłoby wymienić, które nie są, skoro pisze się nawet o Liverpoolu czy Manchesterze United.
I pewnie powinniśmy się martwić, że po takim transferze sodówka zacznie mu się wylewać uszami. O to zadba jednak jego pierwszy trener. Ojciec. To dzięki niemu 22-latek stąpa twardo po ziemi i jest po prostu dobrym człowiekiem, co udowodnił niejednokrotnie, udzielając się dla kibiców Burnley. Po jednym ze spotkań świat obiegły zdjęcia Ingsa czule całującego w czoło niepełnosprawnego kibica, któremu podarował swoje buty. Znaleźliśmy też relacje ze spotkań z dziećmi szkolnymi, które zgodnie twierdziły, że jego zaangażowanie w pracę jest dla nich wzorem.
A że w szkole bynajmniej nie zbierał piątek? Cóż, o Sergio Aguero też mówiło się, że ma ograniczone horyzonty i nie widzi świata poza PlayStation. A znajdźcie nam klub, który nie chciałby mieć Argentyńczyka u siebie.