Dwa na trzy. Nie jest źle, ale mogło i powinno być znacznie lepiej
2013-07-26 09:10:39; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
Niestety, nie udało się w komplecie przebrnąć pierwszych rund z naszym udziałem wszystkim polskim zespołom. Pierwszy wyłożył się Piast Gliwice.
I tutaj mamy pewien zgryz. No bo walka była ambitna, Piastowi nie można zarzucić braku chęci czy poważnego odstawania od rywala, ale w końcu... to był tylko Karabach Akdam. Gdyby jakikolwiek polski zespół wylosował tak egzotyczną drużynę jeszcze kilka lat temu, drapalibyśmy się po głowie i pewnie nawet nie zadalibyśmy sobie trudu sprawdzenia, kto tam gra. Jakieś 3:0 na wyjeździe, "piątka" u siebie i frajerzy lecą do domu. Niestety, rzeczywistość jest taka, że Karabach po raz drugi zaszedł nam za skórę, a i w losowaniu to Azerowie byli rozstawieni, a nie zespół z Gliwic.
Każdy, kto zdecydował się pójść na czwartkowy mecz, musiał być zadowolony. W każdym razie na pewno z pierwszej, bardzo emocjonującej połowy, w której Piast - jak to ma w zwyczaju - musiał najpierw stracić bramkę, by móc zaliczyć kolejny comeback. Z 0:1 po bramce dobrze dysponowanego Leroy'a George'a do 2:1 po bramkach po dośrodkowaniach kapitana Tomasza Podgórskiego i euforii po tym drugim, autorstwa Marcina Robaka, efektowną przewrotką.
Wtedy mogło się wydawać, że jest pozamiatane, że Azerowie są stłamszeni i kwestią czasu jest zwycięski gol. Ten jednak nie padł przez całą, bardzo niemrawą drugą połowę i potrzeba było dogrywki. Co rozsądniejsi kibice wiedzieli już, że to nie może się skończyć dobrze. W pierwszej połowie Piast momentami biegał zdecydowanie za dużo i choć wyglądało to dobrze przy pressingu i za tak ambitną walkę można tylko chwalić, to tutaj wyszedł brak cwaniactwa. Karabach długimi momentami nie zagrażał bramce Piasta, ale przytrzymywał piłkę, każąc "Piastunkom" za nią biegać. I to właśnie gliwiczan łapały skurcze w dogrywce. Ani Marcin Robak, ani Mateusz Matras nawet w kilkunastu procentach nie przypominali zawodników z 90 minut - co chwila kuleli, widać było, że nie są w stanie rywalizować na najwyższym poziomie.
W 107 minucie nadeszła kara. Nikt nie nadążył za Kongijczykiem Ulrichem Kapolongo, a ten uderzył przy bliższym słupku. Do obrony. Jakub Szumski, świetnie broniący przez całe spotkanie właśnie wtedy popełnił kluczowy dla przebiegu dwumeczu błąd - nie przypilnował dokładnie krótkiego rogu. Piast nie miał już ani sił, ani pomysłu na to, jak sforsować defensywę Karabacha i to Azerowie grają dalej z Gefle.
Dwa pozostałe spotkania - Śląska z Rudarem i Lecha z Honką były już tylko i wyłącznie walką o punkty rankingowe dla polskich klubów. Grający równolegle z Piastem Śląsk po frajersku dał sobie odebrać w ostatnich sekundach meczu w Podgoricy prowadzenie. Co gorsza - po błędzie rozgrywającego świetne spotkanie Dudu Paraiby. Wcześniej Brazylijczyk zaliczył asystę (a mógł z trzy, gdyby skuteczniejsi byli Stevanović i Plaku), jednak przy stracie gola na 2:2 zgubił piłkę, co umożliwiło Bamburze zamienienie sytuacji na bramkę. Błędy rozpoczęły się już znacznie wcześniej - od zdjęcia już w przerwie z placu gry czołowych postaci Śląska - Mili i Soboty. To podcięło skrzydła praktycznie pewnemu zwycięstwa zespołowi z Wrocławia.
Na szczęście grającemu jako ostatni poznańskiemu Lechowi udało się nie powtórzyć błędów Śląska i ograć drugi raz Honkę Espoo, choć tylko 2:1. "Kolejorz" dominował przez niemal całe spotkanie, nie dając przeprowadzić Finom składnej akcji, a ozdobą meczu był piękny gol głową Tomasza Kędziory po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Cieszy też kolejna bramka Łukasza Teodorczyka, który problemy ze skutecznością w Poznaniu zdaje się mieć już za sobą. Martwi natomiast słaba dyspozycja Ślusarskiego, który po świetnym roku w barwach Lecha znów zaczyna grać niepewnie i gubić się w prostych sytuacjach.