Dwa słowa o pewnym sprytnym zapisie
2011-07-24 21:20:34; Aktualizacja: 13 lat temuPrzeglądając doniesienia transferowe nieraz wyczytacie, że piłkarz/trener/dyrektor sportowy/ręcznikowy (no dobra, bez żartów) ma wpisaną w kontrakt tzw. sumę odstępnego.
I jeśli nawet uważacie, że doskonale wiecie, o co chodzi, że co będziemy wam truć na ten temat, tytułowe dwa słowa na pewno nie zaszkodzą.
Tak w ogóle sama konstrukcja tylko potocznie określana jest jako wpisanie sumy odstępnego do umowy. Formalnie bowiem jest to klauzula oferty minimalnej. W zależności od konkretnej sytuacji, jej zastrzeżenie może wzmocnić pozycję danego piłkarza czy trenera - w zdecydowanej większości właśnie tych dwu profesji klauzula dotyczy - lub ich aktualnego pracodawcy.
Pierwsza ewentualność najczęściej wykorzystywana jest w przypadku podpisania kontraktu przez nieźle zapowiadającego się piłkarza z dość przeciętnym klubem, podczas gdy kluby topowe albo jeszcze nie są pewne klasy piłkarza, albo po prostu nie są w stanie zagwarantować mu regularnej gry. Wówczas, klub niedysponujący nadto przekonującymi argumentami sportowymi oraz finansowymi, ale jednak stwarzający możliwość wybicia się i przejścia do całkiem niezłej drużyny, w celu przekonania gracza zgadza się na forsowaną przez jego agenta opcję zawarcia w umowie klauzuli oferty minimalnej. Nie ma przeszkód, by - chroniąc w takim wypadku interesy klubu - klauzula ta została zastrzeżona na czas określony.
Poza nielicznymi klubami świata, o których marzy każdy kopiący w dzieciństwie piłkę między blokami czy na parkowym trawniku (teraz na Orliku, w końcu cywilizacja pełną gębą), praktycznie wszystkie pozostałe bywają zmuszane do wcielenie się w rolę z poprzedniego akapitu. Decydująca jest tutaj osoba zawodnika, a właściwie jego umiejętności. Weźmy taki przykład – sytuacja czysto hipotetyczna. Zdolny holenderski nastolatek wychował się w szkółce Feyenoordu Rotterdam i podpisując profesjonalny kontrakt, podczas gdy jednocześnie rośnie zainteresowanie ze strony potentatów Eredivise, przeforsowana została klauzula oferty minimalnej. Tę w końcu wykorzystało PSV, a wygrało rywalizację o gracza X z Ajaksem, zastrzegło klauzulę w wysokości 10 milionów euro. Chłopak dobrze gra, jak utrzyma formę, nie będzie problemów, by ktoś zapłacił za niego takie pieniądze - wtedy wszyscy będą zadowoleni. Z zapisu postanowił zrobić użytek angielski Tottenham - X trafia na White Hart Lane, ale podświadomie zdaje sobie sprawę, że stać go na zrobienie furory na Wyspach, a że przy okazji pokój od małego oklejał plakatami Manchesteru United, zobowiązuje agenta, by wywalczył wpisanie klauzuli w wysokości, dajmy na to, 18 milionów funtów. Sir Alex Ferguson w końcu dostrzega wyróżniającego się piłkarza, wykłada wskazaną sumę i dochodzi do transferu
Sięgając po przykład już z życia wzięty - Słowomir Peszko zimą 2008 roku był rozchwytywany przez kluby Ekstraklasy, jeszcze jako piłkarz grającej na zapleczu Ekstraklasy Wisły Płock. Walkę o skrzydłowego wygrał Lech Poznań, między innymi dlatego że przystał na wpisanie do kontraktu klauzuli oferty minimalnej w wysokości 500 tysięcy euro. Przy okazji zastrzeżono, że piłkarz może skorzystać z zapisu do końca 2010 roku. I tak też Peszko uczynił - rzutem na taśmę dogadał się z FC Koeln, znalazły się pieniądze na wykupienie karty zawodniczej i reprezentant Polski w ekspresowym tempie dołączył do Łukasza Podolskiego i spółki.
Wpisanie klauzuli wcale nie oznacza, że już na pewno dojdzie do transferu. Zaoferowanie kwoty w określonej wysokości obliguje klub do przyjęcia propozycji, ale decydujący głos ma w takim wypadku piłkarz. Przypuśćmy, że po X-a do Tottenhamu zgłosiło się saudyjskie Al-Ahly i bez większych problemów wykłada na stół 18 milionów funtów. A X na to - momencik! Ja przecież nie mam zamiaru smażyć się w tym waszym słońcu, nic z tego, weto!
Odwrotnie jest, gdy to klub stoi w pozycji dyktującego warunki i zawarcie klauzuli ma służyć zabezpieczeniu się na wypadek, gdy talent piłkarza czy trenera nagle eksploduje, a sam zainteresowany może zacząć kręcić nosem i zażądać transferu. Wtedy właściciel odpowie - jak cię tak chcą, to niech zapłacą tyle, ile jest wpisane w kontrakcie, przecież wiedziałeś, co podpisujesz. Klub ma gwarancję, że potencjalne wymuszenie transferu wcale nie musi (choć może) oznaczać obniżenia wymagań finansowych.
Andre Villas-Boas miał wpisaną w umowie z FC Porto klauzulę ustaloną na poziomie 15 milionów euro. Trzeba przyznać, że były to wyśrubowane wymagania względem nowego pracodawcy "The Special Two". Prezes Jorge Pinto da Costa był na tyle cwany, że widząc potencjał AVB nie chciał w przyszłości stracić go za czapkę gruszek. I choć sam zainteresowany zarzekał się, że po zdobyciu potrójnej korony będzie szturmował z Porto Ligę Mistrzów, skuszony przez Romana Abramowicza, korzystając z otrzymanych od właściciela Chelsea pieniędzy, zapłacił zastrzeżoną sumę tytułem odszkodowania za przedwczesne odstąpienie od kontraktu. Można? Można. W Porto zadowoleni są o tyle, że za AVB dostali naprawdę dobre pieniądze, portugalski coach też jest kontent, bo realizuje marzenia o samodzielnej pracy na Wyspach, z kolei Abramowicz ściągnął kolejnego trenera, którego sobie zażyczył. A że prezes Porto - jak wiadomo - należy do wyjątkowo obrotnych ludzi, nowy szkoleniowiec Porto, Victor Pereira, dotychczasowy asystent AVB, ma w kontrakcie identyczny zapis, co jego poprzednik, ale określony już na 18 milionów euro. Tak to działa. Obrotnym jest ten, kto zawczasu wpadnie na to, że warto zadbać o pewien szczegół, by później nie zostać orżniętym na grubą kasę.
Szczególne znaczenia klauzula oferty minimalnej ma w Hiszpanii. Tamtejsze regulacje transferowe stanowią bowiem, że każdy zawodnik musi mieć zawartą taką klauzulę w kontrakcie profesjonalnym. W rezultacie, chętny na takiego Cristiano Ronaldo musi liczyć się z wydatkiem miliarda (sic!) euro. Pod tym kątem Portugalczyk jest niekwestionowanym rekordzistą świata.
Mateusz Jaworski