E-sportowy coming out

2018-02-14 15:35:50; Aktualizacja: 6 lat temu
E-sportowy coming out Fot. Transfery.info
Źródło: Transfery.info

Manchester City, Schalke, Valencia, PSG... Lista drużyn, które wchodzą do świata wirtualnych rozgrywek ciągle rośnie. Po co uznanemu klubowi kontrakt z graczem w FIFĘ?

W ostatnich miesiącach coraz więcej mówi się o e-sporcie. Wywołuje on wiele kontrowersji, zwłaszcza w światku piłkarskim, gdzie obojętność nie jest częstym stanem. Kluby piłkarskie i nie tylko angażują się także w działalność w wirtualnych rozgrywkach, sami profesjonalni piłkarze nie ukrywają się z zamiłowaniem do gier... niektórzy jednak tego nie rozumieją, rzucając szydercze wypowiedzi w kierunku graczy i ludzi, którzy wykorzystują sformułowanie „e-sport” w kierunku komputerowych zmagań. Bo niby jaki to sport? - pytają z góry znając jedyną słuszną odpowiedź.

Tymczasem czy tego ktoś chce, czy nie, biznes kręci się w najlepsze, a największe sportowe „marki” nie chcą przespać swojej okazji, często zgarniając najlepszych graczy na rynku, choć nie jest to ani łatwe, ani tanie. Coraz częściej zespoły organizują własne turnieje, na których uczestniczy wiele innych rozpoznawalnych marek w świecie futbolu. Czy kluby piłkarskie wyprą dotychczasowe zespoły pod sztandarami znanych marek i w jakim w kierunku podąża e-sport?

Piłka, karabin... co za różnica

Wydawać by się mogło, że ruchy związane z e-sportem i klubami piłkarskimi powinny dotyczyć jedynie symulatorów piłkarskich, w rzeczywistości dzieje się inaczej. Wiele klubów wchodzących w świat wirtualnej rozgrywki robi to w bardzo szerokim zakresie, wcale nie stawiając na piedestale tytułów takich jak FIFA.

Najlepszym przykładem może być Schalke. Drużyna z Gelsenkirchen wzięła pod swoje skrzydła dwóch graczy w FIFĘ, jednak nie to jest ich główną działalnością. W dziedzinie e-sportu Schalke stawia w dużej mierze na League of Legends, gdzie po raz drugi ekipa będzie mierzyła się w europejskich rozgrywkach, mając w swoich szeregach uznanych graczy. Jednym z nich jest zresztą Polak znany pod pseudonimem Vander. W Niemczech kluby piłkarskie inwestujące w e-sport są czymś normalnym, w Polsce natomiast drużyny takie jak Legia czy Jagiellonia to nadal wyjątek, których bardzo niewiele.

Jeszcze szerzej zakrojoną działalność prowadzi Paris Saint Germain. Zespół ze stolicy Francji ma oczywiście zakontraktowanych graczy w FIFIE – w tym mistrza świata, ale poza tym wspiera drużynę Rocket League, czyli w skrócie piłkarskie rozgrywki... za pomocą samochodów. Francuzi mieli nosa, bo gra jak na największe e-sportowe tytuły jest stosunkowo nowa (wydana w połowie 2015 roku), a już osiągnęła dość dużą popularność i przede wszystkim w odróżnieniu od wielu innych gier, wykazuje potencjał do bycia jedną z największych w dziedzinie e-sportu.

Najbardziej odleciała jednak Valencia, która próbuje swoich sił gdzie się tylko da. Eksperymenty w League of Legends i Rocket League nie wypaliły, więc szybko zostały porzucone. Podczas gdy wiele z drużyn piłkarskich wchodzących w świat e-sportu zwyczajnie wykupuje dobrze rokujących zawodników, w Walencji postawiono na lokalnych gamerów, wśród których również znajdują się kibice drużyny. W grach gdzie rywalizacja weszła już na bardzo wysoki poziom była to jednak karkołomna próba. Co innego jeśli chodzi o inne gry: PES, z którym klub ma umowę, Hearthstone, Summoner's Wars oraz... Clash Royale, kojarzona głównie z rozgrywką na telefonach czy tabletach.

Natomiast jeden z najpopularniejszych e-sportów czyli CS:Go to jeszcze teren nie do końca odkryty przez piłkarskie kluby. Jedną z najpoważniejszych inwestycji podjęła stołeczna ekipa z Danii, FC Kopenhaga. Skandynawowie wykupili byłych graczy jednego z czołowych teamów, jednak sama drużyna występuje pod szyldem North – a nie pod nazwą klubu. To póki co jednak rzadkość, większość klubów woli stosować tą samą nazwę oraz logo co drużyna piłkarska – z drobną różnicą w Hiszpanii.

Hiszpańskie szaleństwo

Vitrutal Football Organization to wyższy poziom wirtualnej rozgrywki. Hiszpański oddział organizacji zrzesza drużyny, w dużej mierze założone przez kluby piłkarskie. Zresztą niektóre z nich (Villarreal, Valencia, Sevilla itd.) były również pomysłodawcami tego projektu i inicjatorami.  Nie są to jednak zwykłe gry w FIFĘ, gdzie dwóch graczy mierzy się przeciwko sobie. VFO polega na rozgrywkach 11vs11, na które pozwala tytuł od EA Sports.

Lista drużyn uczestniczących w tym przedsięwzięciu jest imponująca i obejmuje utytułowane kluby z La Liga jak i te mniejsze, które od najwyższego poziomu rozgrywkowego są bardzo daleko. Z ekip Primera División występują: Leganes, Levante, Eibar, Betis, Villarreal, Espanyol, Sevilla oraz Valencia. Natomiast z niższych lig w rozgrywkach udział biorą m.in.: Cadiz, Real Saragossa czy Sporting Gijón. Poza oficjalnymi ekipami, uczestnikami są również składy złożone z fanów danego zespołu i tu za przykład można podać Real Sociedad.

Swojego rodzaju rodzynkiem w tych rozgrywkach jest AD Ceuta. Nieistniejący od 2012 roku klub, który 14 sezonów spędził w Segunda División B, został wskrzeszony w rozgrywkach VFO na platformie Xbox. Zespoły z niższych lig stanowią zresztą znakomitą część drużyn wśród rywalizujących VFO. Rozgrywki zwabiły już tylu chętnych, że mają osiem poziomów, z czego szósty i siódmy jest podzielony na... osiem grup. Większość po 14 zespołów.

Być może nie jest to jeszcze temat pojawiający się na głównych stronach gazet, ba, bardzo prawdopodobne, że nigdy takim nie będzie. Warto jednak podkreślić, że w odróżnieniu od polskiego podwórka, w Hiszpanii e-sportem zajmują się również dziennikarze zwykle kojarzeni z piłką nożną. Najlepszym przykładem będzie choćby Dani Meroño, jeden z najlepiej poinformowanych żurnalistów w zakresie klubów z Lewantu. Hiszpan poza tym pełni rolę wodzireja podczas eventów e-sportowych, również przy VFO.

Właśnie tam zresztą odbył się jeden z większych eventów w ostatnim czasie. Levante International E-sports Cup został zorganizowany we współpracy z firmą Philips. Poza drużynami z regionu w rozgrywkach w FIFIE udział wzięli zawodnicy reprezentujący AS Roma, PSG, Ajax, AS Monaco, Kashimę Anthlers. Manchester City, lizboński Sporting, Twente, VfB Stuttgart, Schalke, Spartę Rotterdam, PSV, Brøndby oraz Sampdorię. Jedyną ekipą nie wywodzącą się z futbolu była hiszpańska drużyna sponsorowana właśnie przez Philipsa.

Czy jednak mnogość piłkarskich ekip w świecie e-sportu stanowi o ich sile? Zdecydowanie nie. O ile wiele znanych futbolowych marek zdecydowało się wziąć udział w wirtualnych rozgrywkach i traktuje temat dość poważnie (w Hiszpanii większość ekip ma swoje podstrony na oficjalnych witrynach klubu, konta w portalach społecznościowych i dostosowany herb ekipy), mało która inwestuje w tę dziedzinę tyle, żeby móc konkurować z najlepszymi. Zresztą już sama rywalizacja klubów piłkarskich tylko między sobą w wirtualnych realiach pokazuje, że w wielu przypadkach bardziej chodzi o wykazanie samego pozytywnego podejścia do zjawiska jakim jest e-sport, niż chęci odnoszenia sukcesu na tym polu. E-sport to pieniądze, nie tylko do zyskania, ale również wydania. Najdroższy potwierdzony do niedawna transfer to 500 tys. dolarów na arenie CS:Go za Nikolę Kovaca. Ostatnio zaczęło się mówić o 1,2 mln dolarów wydanych na Zhanga Yuchena – gracza w Honor of Kings. Najdroższa, niepotwierdzona oferta za „Uziego” – gracza w League of Legends, miała wynosić natomiast aż 7,85 mln dolarów...

Lingwistyczna bijatyka, która Niemcom nie przeszkadza

Głównym czynnikiem, który przeciwnikom e-sportu przeszkadza, jest człon „sport” w nim. Bo niby jaki to sport, skoro to żaden wysiłek i dzieje się w wirtualnej rzeczywistości, to dlaczego ma być tak nazywany?

Stosunkowo niedawno zrobiło się głośno o brydżu za sprawą decyzji Trybunału Unii Europejskiej. Ta zdecydowała, że ze względu na brak wysiłku fizycznego, brydż nie może zostać uznany za sport.

Tymczasem kilka dni temu niemiecka koalicja  podjęła decyzję o zakwalifikowaniu e-sportu jako sport, co ma również stanowić początek drogi dla wirtualnych rozgrywek na igrzyska. W kraju naszych zachodnich sąsiadów proces ten przeszedł błyskawicznie. Krajowa federacja e-sportu – eSport Bund Deutschland – powstała zaledwie kilka miesięcy temu i już osiągnęła to, do czego dążyła. Plany pokrzyżować mogą tylko głosy sprzeciwu z SPD, ale wszystko wydaje się być na dobrej drodze. Spór z pozoru typowo lingwistyczny, opiera się tak naprawdę na dążeniu do uzyskania niższego podatku, w drugiej kolejności do rywalizacji w tych samych zawodach, co tradycyjnie rozumiani sportowcy.

Ze skrajności w skrajność

Z jednej strony mamy więc osoby negujące e-sport, uważające to za coś bezsensownego – bo jaka wartość w samym graniu, a co dopiero oglądaniu tego. Po drugiej stronie mamy zwolenników, hurraoptymistów, którzy nagle widzą harmonię między sportem w tradycyjnym rozumieniu i wirtualnymi rozgrywkami, chcąc je połączyć pod jednym szyldem.

Warto jednak wziąć głęboki oddech i przemyśleć temat raz jeszcze. „Przeciw” takiemu mariażowi jest wiele przesłanek i musi to przyznać nawet fan e-sportu. Po pierwsze – cyberigrzyska miały już miejsce i swoją historię zakończyły po 14 edycjach, w 2013 rok. World Cyber Games przez kilka lat były podtrzymywane, choć nieuchronnie chyliły się ku upadkowi. Nie odniosły sukcesu, mimo tego, że gry jakie wchodziły w ich skład to najpopularniejsze tytuły jak League of Legends czy Counter Strike. WCG ma zostać wznowione w kwietniu tego roku i będzie to prawdziwy czas próby.

Po drugie jedną z głównych przeciwności jest specyfika gier komputerowych. Cztery lata to długi okres jak na wirtualne rozgrywki, czas w którym dana gra czy scena graczy może odwrócić się o 180 stopni, bądź w ogóle przestać istnieć. Oczywiście takie same są szanse, że w jej miejsce pojawi się nowy, pretendujący do tego grona tytuł.  W odróżnieniu od tradycyjnego e-sportu, w grach zmiany wchodzą z miesiąca na miesiąc, a nawet częściej, dając większe szanse jednym bądź drugim. Oczywiście na takie zmiany nie są podatne wszystkie tytuły i tutaj w Counter Strike'u trudno się takowych doszukiwać, ale już jeśli chodzi o takie gry jak League of Legends., Fifa czy World of Tanks, jak najbardziej.

Zresztą ta trójka wskazuje na jeszcze jedną wadę e-sportu. W grach stosowane jest coś takiego jak RNG – random number generator – wprowadzający swojego rodzaju losowość. Kto jednak grywa w te bądź inne, podobne tytuły, dobrze wie że twórcy bardzo mocno mieszają w silnikach gry, często aby pomóc słabszym bądź ułatwić powrót do walki w danym meczu/rozgrywce graczowi, który przegrywa. Na ile ma to związek z prawdziwą, sportową rywalizacją, sami oceńcie. Przez to jednak e-sport staje się o wiele mniej czytelny nawet niż skoki narciarskie po wprowadzeniu przeliczników za wiatr.

Z e-sportem związanych jest jeszcze wiele innych kontrowersji, jak choćby ograniczenia wiekowe poszczególnych tytułów. Łączenie dynamicznego i ciągle zmieniającego się środowiska, z wielką tradycyjną imprezą, odbywającą się zaledwie co cztery lata, wydaje się pomysłem szalonym i niegodnym realizacji. Wirtualna rywalizacja ma obecnie swoje 5 minut i raczej nie powinniśmy spodziewać się jej końca, ale ma też swoje miejsce i swoją publikę, której nie powinna szukać wraz z sportowcami w tradycyjnym sensie. Inaczej może dojść do absurdu, kiedy to na antenie telewizji komentujący bieg atletów Przemysław Babiarz odda głos do Jarosława „Pashy” Jarząbkowskiego, który skomentuje przebieg rozgrywek w Counter Strike'u. Nawet jeśli jakimś trafem znajdzie się fan jednego i drugiego, musi przyznać, że to wyjątkowo ciężkostrawne połączenie.

E-sport ma się więc dobrze, niewątpliwie jednak niektórzy szukają mu miejsca tam gdzie się zupełnie nie nadaje. Coming out wirtualnych rozgrywek nadszedł, mówi się o nich coraz więcej, dostrzega się ich rangę i rosnącą z roku na rok publikę śledzącą poczynania najlepszych graczy. Temat gamingu przebija się do mediów, nie jest już tabu, a sam gracz nie jest już kojarzony jako stereotypowy informatyk-wyrzutek w koszuli w kratę i okularach. E-sport nie potrzebuje miejsca na igrzyskach, jedyne czego mu brakuje, to akceptacji i świadomości czym tak naprawdę jest wśród szerszej publiczności. Na to chyba jednak trochę poczekamy i kto wie, czy wcześniej nie doczekamy się portalu o transferach w wirtualnych rozgrywkach...