Falcao ponad wszystkim

2013-05-31 21:52:54; Aktualizacja: 11 lat temu
Falcao ponad wszystkim Fot. Transfery.info
Bartłomiej Rakuzy
Bartłomiej Rakuzy Źródło: transfery.info

Podczas gdy piłkarze całego świata ślepo uganiają się za trofeami, odstawiając na bok wszystkie przyziemne sprawy, Falcao podąża własną drogą. Kolumbijczyk ma swoją wizję sukcesu i właściwie to już może czuć się spełniony.

Wyobraźmy sobie, że wszyscy zawodnicy traktują grę w piłkę jak zawód. Po prostu pracę, do której wstajesz rano, robisz swoje i wracasz do domu martwiąc się już tylko o własne prywatne życie. Kto wtedy byłby wielkim guru, człowiekiem, z którego należy brać przykład, jak najlepiej wykonywać ten zawód? Nie Cristiano Ronaldo, który wprawdzie zarabia kilkaset razy więcej niż mu do życia potrzebne, ale w barwach Realu Madryt kolejny sezon zakończy ze spuszczoną głową. I też nie Messi, który w klubie i portfelu osiąga wszystko, ale jadąc na zgrupowanie reprezentacji łzy napływają mu do oczu. Ich kariery, choć wielkie, to splamione równie wielkimi porażkami. Nie doświadcza ich, a może raczej nie chce ich doświadczać, tylko Falcao. 
 
Wydaje się, że Kolumbijczyk jest ponad tym. Już transferem do Atletico Madryt dał sygnał, że nie trofea są dla niego najważniejsze i życie bez nich też istnieje. Trudno jednak, aby ich nie było skoro jest się zawodnikiem takiej klasy. Przechodząc do Atletico nie można było oczekiwać wiele, ale Kolumbijczyk i tak osiągnął więcej niż się spodziewał. Po raz drugi zdobył Ligę Europejską, znowu zdobył gola w finale i ponownie został królem strzelców tych rozgrywek. Królem świata miał prawo się poczuć, gdy w finale Superpucharu Europy zaaplikował Chelsea 3 gole w najlepszy możliwy sposób - klasycznym hat-trickiem. 
 
Nie licząc Ligi Mistrzów Falcao odniósł dużo sukcesów i jako piłkarz przeżył wiele cudownych chwil. Wydaje się jednak, że trofea nie są tym, co napędza kolumbijskiego snajpera. Można nawet odnieść wrażenie, że nowy nabytek AS Monaco nie posiada mentalności zwycięzcy. Nie zależy mu na spektakularnych trofeach. Ma inną definicję sukcesu i chce spełniać się przede wszystkim jako zawodowy piłkarz, a nie bóg futbolu. A jeśli tak, to robi to po mistrzowsku, ale o tym za chwilę. 
 
Talent Falcao eksplodował w sezonie 2007/2008, gdy był jeszcze zawodnikiem River Plate. Dwa doskonałe, ostatnie sezony w Argentynie zaprocentowały transferem do Porto, gdzie spędził kolejne dwa syte lata. I kolejne dwa, jeszcze lepsze, w Atletico. Sześć lat zajęło Kolumbijczykowi zapracowanie na transfer do Monaco. Być może brzmi to dziwnie, bo żaden rozsądny piłkarz nie wypruwa z siebie flaków, aby grać w drużynie, która we Francji jest aktualnie czymś mniej niż średniakiem. 
 
Ale nie dla Falcao. Dla niego zmiana miejsca pracy jest życiowym sukcesem. Szansą od życia, którą po prostu trzeba wykorzystać. To nie jest jego wina, że finansowo piłkarski rynek jest zepsuty niczym 12-letni dzieciak z bogatej rodziny. Falcao tylko to wykorzystuje i robi to niezwykle mądrze. Prowadzi swoją karierę niczym prezes firmę, podpisuje doskonałe umowy i, co najważniejsze, ustrzega ją przed jakimikolwiek wpadkami. 
 
Czy to aż takie złe? Oczywiście szkoda, że we wtorkowe i środowe wieczory nie będzie nam dane delektować się bajecznymi umiejętnościami Falcao, ale nie zdziwię się, jeśli Kolumbijczyk siedzi już teraz w absolutnej ciszy, popija doskonałe francuskie wino i mówi sobie w myślach: "Eh... frajerzy, zabijacie się o puchary, a i tak ja zgarniam całą pulę..." 
 
Smutne, lecz prawdziwe. Pozostaje tylko wierzyć, że ten transfer będzie sygnałem dla FIFA, że futbolowe finanse już dawno wymknęły się spod kontroli. Falcao tylko to wykorzystał. I za to należą mu się ukłony.