Finał (Bundes)Ligi Mistrzów

2013-05-06 17:31:23; Aktualizacja: 11 lat temu
Finał (Bundes)Ligi Mistrzów Fot. Transfery.info
Źródło: Transfery.info

Finał Champions League w roku 2013 będzie rozgrywką wewnątrz niemiecką. Czy bratobójcze potyczki o najcenniejsze klubowe trofeum wprowadzają pewnego rodzaju monotonię, czy też dodają specjalnego smaczku?

Mecze finałowe Ligi Mistrzów rzadko odbywają się pomiędzy dwiema drużynami z tego samego kraju. Od 1992 roku, w historii rozgrywek, krajowe zestawienie finalistów miało miejsce trzykrotnie. Natomiast, między 1956 a 1992 rokiem (rozgrywki Pucharu Europy Mistrzów Klubowych) drużyny z tej samej ligi nigdy nie natrafiły na siebie w finałowym boju. Nadchodzący finał tych elitarnych futbolowych zmagań będzie więc wyjątkowy. 25 maja na londyńskim Wembley spotkają się Bayern Monachium i Borussia Dortmund. Jedno jest pewne, Puchar Ligi Mistrzów powędruje w tym roku do naszych zachodnich sąsiadów. Przy okazji zbliżającego się wydarzenia, postanowiliśmy przypomnieć historyczne pojedynki, w których główne role odgrywały ekipy z jednego podwórka.


1999/2000, REAL MADRYT – VALENCIA CF
Rok po niesamowitym dreszczowcu angielsko – niemieckim, na Stade de France spotkali się dwaj przedstawiciele półwyspu Iberyjskiego. Był to jeden z najmniej emocjonujących finałów w historii. Pewne i przekonujące, zarówno w stylu jak i na papierze, zwycięstwo Królewskich. Real uratował tym samym nienajlepszy sezon. Piąte miejsce w lidze i zaledwie półfinał krajowego pucharu powetowali sobie, nokautując krajowego rywala. Pozwoliło im to na możliwość gry w LM w następnym roku. Ciekawostką jest, że w La Liga na Santiago Bernabeu górą były „Nietoperze”, wygrywając 3:2. Na Estadio Mestalla, pół roku później, nikt nie potrafił udowodnić swojej wyższości. Podopieczni Vincente Del Bosque pokazali mniej utytułowanemu ligowemu rywalowi ile można z siebie wykrzesać w naprawdę ważnym momencie i kto rządzi w europejskim futbolu.


2002/2003, JUVENTUS FC – AC MILAN
Pod koniec maja 2003 roku w „Teatrze Marzeń” w Manchesterze spotkali się mistrz Włoch z trzecią ekipą Serie A. Turyński Juventus podejmował w wielkim finale Milan, który w kwalifikacjach ledwo przeszedł czeski Slovan Liberec (dzięki lepszemu bilansowi bramek na wyjeździe). Drużyna Marcello Lippiego stawiana była w roli zdecydowanego faworyta. Nie dość, że właśnie obronili „scudetto”, to jeszcze w pokonanym polu zostawili takie firmy jak Real czy Barca. Milan miał więcej szczęścia w losowaniu, trafiając na nieco słabszych rywali w play-offach.
Gdy Markus Merk zagwizdał po raz pierwszy w tym spotkaniu, wszystkie oczy zwrócone były na pojedynek wielkich snajperów. Po jednej stronie Del Piero z Trezeguetem (9 goli w tej edycji LM), po drugiej – Pippo Inzaghi i Andrij Szewczenko (14 bramek). Jakież zdziwienie musiało ogarnąć kibiców gdy po 120 minutach finałowego spotkania nie padło ani jedno trafienie. Tablica wyników obwieszczała 0:0, o zdobyciu trofeum miały zadecydować rzuty karne, czyli coś, czego piłkarze nienawidzą – loteria. Popis bramkarzy, lub jak kto woli, nieskuteczności strzelających (Dida obrobił trzy, Buffon dwa karne) spowodował, że gdy do piłki ustawionej na wapnie, w piątej kolejce podszedł Szewczenko, mieliśmy remis, 2:2. Wszystko zależało od superstrzelca z Ukrainy. Jak na jednego z liderów przystało – nie pomylił się. Paolo Maldini mógł wznieść mistrzowski puchar, po 9 latach, ponownie. „Stara Dama” musiała przełknąć gorycz porażki w trzecim finale z rzędu.

 

 2007/2008 MANCHESTER UNITED – CHELSEA FC
Trzecie w historii starcie dwóch ligowców w finale miało miejsce na Łużnikach w 2008 roku. Angielska potyczka dwóch skrajności: wielkiego szkoleniowca, Alexa Fergusona i trenerskiego żółtodzioba – Avrama Granta. „The Blues” mogli czuć się niemal jak u siebie na Stamford Bridge, o wszystko zadbał ich właściciel – Roman Abramowicz.
„Czerwone Diabły” obroniły tytuł mistrzowski, uzbierali jednak ledwie 2 punkty więcej od rywali ze stolicy. Do finału przystępowali jako niepokonana drużyna w tej edycji LM! Ambitna i głodna sukcesów Chelsea wcale jednak nie była skazywana na pożarcie.
70 tysięcy widzów oglądało batalię w centrum Moskwy. 120 minut walki nie przyniosło rezultatu (skończyło się na wyniku 1:1). Piąty raz od 1993 roku, finał Champions League rozstrzygnąć miały rzuty karne. Kiedy w 3 kolejce pomylił się król strzelców Premier League i Ligi Mistrzów – Cristiano Ronaldo – czerwona część trybun zamarła. Bezbłędnie punktujący piłkarze Chelsea już poczuli zapach wiktorii. Odurzony tą magiczną wonią wydawał się ich kapitan, John Terry, który poślizgnął się wykonując swoją jedenastkę i trafił w słupek. Chwilę później pomylił się również Nicolas Anelka i puchar przyozdobił gablotę na Old Trafford.

 

2012/2013 BORUSSIA DORTMUND – BAYERN MONACHIUM
W lidze dwie potyczki w tym sezonie i dwa remisy 1:1. W ćwierćfinale Pucharu Niemiec, bramka Arjena Robbena dała awans Bawarczykom. Wiele się mówi o tym, że atutem Borussii może być fakt, że rozegra jeden mecz, finałowe 90 minut. Gdyby w grę wchodził jeszcze rewanż, było by prawdopodobnie pozamiatane, na rzecz Bayernu.
Ekipa z Alianz Arena gra kapitalny sezon. Dominacja w lidze, finał Pucharu Niemiec, a na arenie międzynarodowej deptanie takich drużyn jak Barcelona czy Juventus. A kto w półfinale pokonuje Katalończyków (lub w tym wypadku: unicestwia), ten zdobywa Puchar Ligi Mistrzów, tak pokazują statystyki ostatnich lat.
Na Signac Iduna Park, kibice i tak chodzą już odurzeni szczęściem. Sam występ w finale to spełnienie najskrytszych sportowych marzeń dortmundczyków. Ale fakt, że mogą na tym etapie pokonać Bayern, sprawia, że spodziewać się możemy niesamowitej walki. Przegrać finał Ligi Mistrzów to żaden wstyd, w końcu ulega się najlepszemu zespołowi Starego Kontynentu. Jednak uznać, na oczach milionów kibiców, wyższość odwiecznego rywala, który na dodatek odebrał nam mistrzowską paterę – na to pozwolić nie wolno.
Borussia Dortmund ma jeszcze jeden atut, mianowicie nic nie musi. Może. Może sprawić kolejną niespodziankę, ucieszyć polskich i niemieckich kibiców. Bayern, teoretycznie też nie musi. Ale powinien. Trzy przegrane finały w 4 lata? To nie ma prawa się wydarzyć. Mają zapewne w pamięci zeszłoroczny koszmar, gdy cel był na wyciagnięcie ręki.  Teraz wydają się jednak niezwykle odporni psychicznie. Zrobią absolutnie wszystko, aby marzenie lokalnego rywala o najcenniejszym klubowym trofeum, pozostało wśród bajek dla dzieci. Polskie trio czy bawarski kolektyw? Przekonamy się już 25 maja!