Jak Steve Clarke z Kieranem Tierneyem zmienili Szkocję
2022-03-24 10:08:26; Aktualizacja: 2 lata temuMa tyle lat co David Moyes, ale jako trener pracuje kilkanaście lat krócej. Najwięcej o piłce nożnej dowiedział się być może z pracy w fabryce. Bo zarówno przy taśmie, jak i w szatni, najważniejsi są ludzie. Dlatego podstawą sukcesu Steve’a Clarke’a w reprezentacji Szkocji była rozmowa.
Zamiast wymieniać braki piłkarzy, zastanawia się w czym są dobrzy. Zamiast bać się porażki, gra z myślą o zwycięstwie. Zamiast samego występowania w kwalifikacjach na turnieje, walczy o kwalifikację. Steve Clarke prowadzi reperezentację Szkocji do najlepszych wyników w ostatnich latach. A robi to, wykorzystując najlepszą taktykę z możliwych - szczerość.
Historyczne wynikiPopularne
Jeśli zapytać kibiców klubów Premier League o to, kogo chcieliby widzieć jako swojego następnego menedżera, zapewne tylko garstka wybrałaby 58-letniego Szkota. Być może w Championship ten odsetek byłby większy, ale wiadomo przecież, jak wielka jest różnica w Anglii między najwyższą klasą rozgrywkową a jej zapleczem.
Ale jednocześnie w praktycznie każdym miejscu zostawiał po sobie nie tylko dobre wrażenie, ale historyczne rezultaty.
W 2013 roku West Bromwich Albion Clarke’a zajął najwyższe miejsce od 1981 roku. Dwa lata później poprowadził drugoligowe Reading do pierwszego półfinału Pucharu Anglii od 88 lat. W 2019 roku wyniósł Kilmarnock na podium szkockiej ligi, co dla tego klubu było najlepszym wynikiem od 1966 roku. To tak dawne dzieje, że królem strzelców został wówczas niejaki Alex Ferguson.
A w 2021 roku zaprowadził Szkocję na pierwszy wielki turniej od 23 lat. Dla porównania: wielka turniejowa posucha polskiej kadry między 1986 a 2002 rokiem trwała „ledwie” szesnaście lat.
„Potrzebuję po prostu szansy”
Jego samodzielna trenerska kariera trwa niecałą dekadę, krócej niż kadencja Diego Simeone w Atletico Madryt. Jest równolatkiem Davida Moyesa, ale pierwszy raz zespół poprowadził trzynaście lat po obecnym menedżerze West Hamu United, który zaczynał w 1999 roku jako grający trener trzecioligowego Preston North End.
Zanim Clarke objął w końcu West Bromwich w 2012 roku, swoje musiał odczekać. W wywiadzie dla „Timesa” mówił, że zasługuje na to, by w końcu być tym, który podejmuje decyzje.
Po zakończeniu kariery w Chelsea (rozegrał w niej aż 421 meczów, tylko ośmiu piłkarzy ma więcej występów) i zdobyciem Pucharu Zdobywców Pucharów Clarke był przez lata w cieniu wielkich menedżerów: Jose Mourinho, Bobby’ego Robsona czy Kenny’ego Dalglisha.
- Byłem już zawodnikiem, trenerem młodzieży, skautem i asystentem. Doszedłem już tak daleko, że głupotą byłoby nie spróbować czegoś więcej. Potrzebuję po prostu szansy – tłumaczył.
Clarke czuł, że od wielkich nauczył się bardzo dużo. Od Mourinho tego, jak ważne jest zwracanie uwagi na szczegóły, a od Dalglisha i Robsona - jak umiejętnie zarządzać ludźmi.
Najważniejsza przestrzeń jest w głowie
Ale być może najważniejszą lekcję o piłce nożnej odebrał jeszcze zanim w ogóle pomyślał, że może w niej odnieść sukces - pracując w fabryce. Miał bowiem szesnaście lat, gdy treningi w St Mirren łączył z harówką w zakładach farmaceutycznych.
Być może to już świadczy o tym, że wielkie rzeczy w piłce są Clarke’owi pisane. Tak samo zaczynali przecież Ferguson, Matt Busby, Bill Shankly i Jock Stein. Same sławy światowej piłki, które etos pracy wykuły w stoczniach i kopalniach Szkocji.
- W fabryce spotkasz podobnych ludzi, jak w piłkarskiej szatni - te same, choć różne charaktery. Będą tacy, którzy tylko czekają na twój błąd. Inni chcą cię zastraszyć i tym musisz się postawić. A wielu chce ci pomóc, a w zamian oczekuje tylko szczerości i normalności. Od nich można się wiele nauczyć. Dobrze było dorastać w tym towarzystwie, dlatego dziś w pracy tak cenię szczerość – opowiadał Clarke w fascynującym wywiadzie w podcaście „High Performance Podcast”.
Po prostu: niezależnie od tego, czy jest to fabryka czy szatnia piłkarska, najważniejsi są w niej ludzie.
A najważniejsza w piłce przestrzeń to ta w głowie zawodnika.
Kultura porażki
Przez lata głowa szkockiego piłkarza przyzwyczajona była jedynie do porażek. Do EURO 2020 Szkoci ani razu nie zagrali na wielkim turnieju w XXI wieku, a przecież wszyscy dookoła już mieli to za sobą: Anglicy, Walijczycy, Irlandczycy z północy i południa.
Jeśli w reprezentacji Szkocji była jakaś kultura, była to kultura porażki. Eliminacje były od rozgrywania, a nie wygrywania. Kolejne przegrane były samospełniającym się proroctwem, a kadra weszła w określony rytm - nowy trener, brak awansu na turniej, zwolnienie trenera.
I wydawało się, że mimo niezłej pracy w klubach, Clarke będzie kolejnym trenerem, któremu nie powiedzie się w reprezentacji. Eliminacje do EURO 2020 zaczął od dotkliwych porażek z Rosją i Belgią, zarówno u siebie, jak i na wyjeździe. Bolesny był zwłaszcza blamaż w Moskwie w październiku 2019 roku, gdzie Szkoci w niecałe pół godziny dali sobie wbić cztery gole.
- Musiałem przerwać ten cykl, bo nie chciałem być tym zwolnionym – tłumaczył.
Od tego czasu Szkoci przegrali tylko pięć z rozegranych 25 meczów. I awansowali na EURO 2020 (trzeba jednak oddać, że w barażach zagrali dzięki udanej grze w Lidze Narodów za kadencji Alexa MacLeisha), a teraz są w barażach o awans na mundial w Katarze.
Rozmowa z Tierneyem
Szkoci są dziś w zupełnie innym miejscu, mają zupełnie inną kulturę, inne podejście do meczów. Kibice czekają na nie z nadzieją, a nie obawą. To nie wydarzyło się jednak samymi deklaracjami, zaklęciami czy próbą wtłoczenia zupełnie nowego modelu gry.
To wydarzyło się poprzez rozmowę.
Clarke zdradził w „High Performance Podcast”, że po porażce w Moskwie uznał, że drużyna potrzebuje resetu. Sprawdził, jakie są mocne strony piłkarzy („u dzisiejszych skautów przeszkadza mi, że starają się szukać na siłę wad zawodników, zamiast znaleźć ich zalety”), których ma do dyspozycji i ułożył ich na boisku tak, by jak najbardziej te zalety wyeksponować.
Szkocja ma na pewno dwóch piłkarzy światowej klasy. Problem w tym, że na tej samej pozycji: lewych obrońców Andy’ego Robertsona z Liverpoolu i Kierana Tierneya z Arsenalu. Ustawienie ich razem wiązało się zwykle z kompromisem - jeden z nich musiał powędrować na drugą stronę boiska. Zwykle musiał być to Tierney, co dawało mu status „tego gorszego”.
A piłkarz Arsenalu nie czuł się gorszy od Robertsona - wręcz przeciwnie.
Dlatego Clarke zerwał z kompromisem i postawił na inne rozwiązanie - współpracę.
– Żeby ta dwójka mogła grać razem i się uzupełniać, przeszliśmy na ustawienie z trzema obrońcami – tłumaczył Clarke.
– Musiałem jednak „sprzedać” Kieranowi nową pozycję - lewego środkowego obrońcy. To było kluczowe. Przekonałem go, że jest lepszy od Robertsona w tej roli. Że mu ufam. Że będzie mógł swobodnie wbiegać na połowę rywala. Odbyliśmy naprawdę dobrą rozmowę, zadał wiele dobrych pytań. Ostatecznie sam podjął decyzję, że w to wchodzi – dodał.
Kiedy trener nie musi nic mówić
Ta rozmowa stała się fundamentem nowej kultury w reprezentacji Szkocji. Clarke miał po swojej stronie liderów szatni - Tierneya i Robertsona, a za nimi poszli następni. – Mieliśmy trudne początki z nowym ustawieniem, ale piłkarze sami powiedzieli, że czują się w nim dobrze. Że łatwiej gra się w obronie, asekuruje, blokuje strzały. Z takich drobnych elementów zaczęła się budować nowa drużyna i nowa mentalność – opowiadał selekcjoner.
Kulminacją rozwoju drużyny był finał barażów o awans na EURO 2020 z Serbią na wyjeździe. Szkoci prowadzili przez niemal całą drugą połowę, ale w ostatniej minucie dali sobie strzelić gola po rzucie rożnym. I mecz musiała rozstrzygnąć dogrywka.
– Obawiałem się jak piłkarze zareagują na stratę gola. Czy to będzie stara śpiewka o wielkich porażkach Szkocji? Ale gdy piłkarze zebrali się przy naszej ławce, wyczułem w ich głosie pewność siebie. Sami mówili to, co trzeba. Nic nie musiałem dodawać od siebie, bo wiedzieli, co mają robić i jak grać - opowiada Clarke.
Mądrość trenera: wiedzieć, kiedy nie trzeba nic mówić.
Szkoci do awansu potrzebowali jednak karnych.
Kevin Keen, współpracownik Clarke’a w wielu klubach, w wywiadzie dla „The Athletic” mówił: – Steve wierzy w efekty swojej pracy, w swój system i pomysł na mecz. Ta pewność spływa na piłkarzy. W karnych z Serbią większość ludzi pewnie bała się spojrzeć na telewizor, ale widziałem po nim, że jest pewny zwycięstwa.
Tuż przed wyjściem na murawę w Belgradzie Clarke powiedział piłkarzom, żeby nie grali bojąc się porażki, tylko grali z myślą o zwycięstwie.
Te słowa wyrwane z kontekstu brzmią jak tani chwyt, jak truizm. Ale poparte ciężką pracą, odrobiną szczęścia (nie oszukujmy się - to warunek konieczny w piłce nożnej), rozmowami i przede wszystkim szczerością, potrafią zmieniać zespół i jego kulturę.
JACEK STASZAK