Jorge Mendes - życie na procentach
2014-08-12 18:20:56; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Super Agent świętuje. Jego kieszeń tego lata została nabita do granic możliwości, bo najpierw w Realu zameldował się James Rodriguez, a teraz w Manchesterze City - Eliaquim Mangala. Obaj to oczywiście klienci Jorge Mendesa.
O najbardziej obrotnym piłkarskim agencie świata, działającym niejednokrotnie na granicy etyki, prawa i dobrego smaku, pisaliśmy choćby TUTAJ (KLIK). Dziś jednak pójdziemy o krok dalej, bo w ruch idzie najbardziej interesujący aspekt. Kwoty. Wiadomo, że Mendes żyje z prowizji, nudne transferowe lato to jego osobista porażka, a także - oczywiście - mniejsze fundusze na kolejne inwestycje.
Jego agencja, Gestifute, poza tym, że zajmuje się obsługą piłkarzy, często jest bowiem także właścicielem części praw do zawodników. Taki Falcao w 55% był własnością blisko związanej z Gestifute Doyen Sports (właścicielami której są Peter Kenyon i - oczywiście - Mendes) i połowę kwoty transferu z Porto do Atletico Madryt pokryła właśnie ona. To tego typu inwestycje dają Portugalczykowi najwięcej zysku i ogromną przewagę nad konkurencją. Fundusze skupujące prawa do zawodników są bowiem na przykład w Anglii nielegalne, dlatego tamtejsi agenci muszą się zadowolić zyskami jedynie z prowizji. Mendesa nie ogranicza w zasadzie nic. Tak jak wspominaliśmy w przytoczonym wcześniej tekście, gdyby chciał stworzyć swój zespół - pewnie przedsięwzięcie zakończyłoby się ogromnym sukcesem:
Ile zarobił tego lata? Spośród dwudziestki najdrożej wycenianych przez Transfermarkt piłkarzy Gestifute, barwy klubowe zmieniło pięciu. Jak donosi The Independent, rekordową kwotę Mendes zgarnął wcale nie za Jamesa Rodrigueza, a za Eliaquima Mangalę, który ostatnio zasilił Manchester City. Portugalczyk zarobił na tym ruchu około 17,9 miliona euro. Porto było bowiem właścicielem 56,57% praw do Francuza. Około 10% należało się jego poprzedniemu pracodawcy, Standardowi Liege, co oznacza, że Mendes był w posiadaniu 33,43% do kwoty transferu. 10% to zwyczajowa prowizja, jaką Mendes pobiera przy okazji niemal każdego transferu swojego klienta (o wyjątku za moment), a więc ponad 20% było własnością Doyen, bądź innego funduszu, którego twarzą jest Super Agent.
Prawdopodobnie jednak największym jednorazowym zarobkiem Mendesa wciąż jest ten za przejście Andersona do Manchesteru United. Gestifute było bowiem w posiadaniu aż 70% praw do zawodnika, czyli - jak łatwo policzyć - tych wartych dla "Czerwonych Diabłów" 21 milionów euro. Oczywiście trzeba od tego odjąć 5,5 miliona zapłacone za wspomniane 70% Gremio, gdy Brazylijczyk grał jeszcze w Porto Alegre, co i tak daje 15,5 miliona na czysto.
Sporo Mendes mógł także zarobić przy rekordowym transferze Cristiano Ronaldo, jednak akurat w przypadku CR7, Portugalczyk zażyczył sobie tylko 5% prowizji. Czyli sumy w okolicach 4,7 miliona euro. Niewiele więcej, niż dostał za Bebe, którego przejście do Manchesteru United uznaje się za jeden z największych majstersztyków Mendesa.
Po kolei - Bebe po świetnym sezonie w trzeciej lidze kupuje Vitoria Setubal. Zawodnik przy podpisywaniu kontraktu zapewnia sobie 30% kwoty od kolejnego transferu, które ma powędrować bezpośrednio do jego kieszeni. Jego agentem jest wtedy jeszcze Goncalo Reis. Portugalczyk decyduje się jednak na zwolnienie swojego pośrednika, a zatrudnienie w jego miejsce Mendesa. Następnie za śmieszne 100 tysięcy euro sprzedaje Super Agentowi należne mu 30%. I dziwnym trafem za moment zostaje nowym zawodnikiem Manchesteru United, którego sir Alex stawia nad Jamesem Rodriguezem, wtedy jeszcze nieznanym w Europie graczem z ligi argentyńskiej. Kosztuje to United 9 milionów euro. Do Mendesa trafia więc zwyczajowe 10% prowizji, a także 30% za odkupione od zawodnika prawa do kwoty transferowej. Razem - 40%, czyli 3,6 miliona.
Mendesowi wyjątkowej umiejętności obchodzenia się z procentami odmówić więc nie można. A przecież łatwo policzyć, ile mógł zgarnąć przy transferach Angela Di Marii, Danny'ego, Thiago Silvy, Fabio Coentrao, Pepe, Ricardo Carvalho, Joao Moutinho i wielu innych. Już kwota stanowiąca to magiczne 10 procent przyprawia o zawroty głowy, a doskonale wiemy, że większość ze wspomnianych graczy nie była własnością swoich klubów w stu procentach. I tak to się kręci - z roku na rok, z okienka na okienko.
No ale przynajmniej dzięki takim jak on, w sezonie ogórkowym nie można narzekać na nudę.