Kiedyś następca Fabregasa, teraz "ktokolwiek widział, ktokolwiek wie", czyli krótka historia złych wyborów
2014-09-17 17:48:10; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Kariera Frana Méridy, byłej gwiazdy kadry Hiszpanii U-17, U-19, U-20 i U-21, jest jedną z najbardziej zagadkowych w ostatnich latach. Jeden z największych zmarnowanych talentów?
Barcelończyk szybko zyskał opinię "cudownego dziecka", przeskakując kolejne kategorie wiekowe w La Masii w tempie co najmniej dobrego sprintera. Jako czternastolatek był na tyle dobry, by skutecznie rywalizować z chłopakami starszymi od dwa czy trzy lata.
Ego Meridy rozrastało się równie szybko, co jego poziom umiejętności. W 2005 roku akademia Barcelony okazała się "za mała" i zawodnik, wraz z niezwykle kontrowersyjnym agentem Josebą Diazem, począł poszukiwania nowego pracodawcy. Wybór padł na Arsenal, w barwach którego zadebiutował w sierpniu 2006 roku w meczu towarzyskim z Boreham Wood. Niewiele później, po siedemnastych urodzinach, podpisał pierwszy profesjonalny kontrakt. Na dobrą sprawę transfer domknięty został dopiero w październiku 2007 roku, gdy sąd nakazał przekazanie przez piłkarza Barcelonie rekompensaty w wysokości 3,2 miliona euro.
Wówczas jeszcze wydawało się, że Mérida to młodsza o trzy lata wersja Fabregasa. Tym bardziej, że był niekwestionowaną gwiazdą reprezentacji juniorskich i młodzieżowych aż do 2011 roku.
Bramka dla Hiszpanii U-20:
Kariera klubowa nie układała się jednak pomyślnie. Rozpoczął ją od gry na wypożyczeniu dla jeszcze drugoligowego Realu Sociedad, by po powrocie do Arsenalu wystąpić w sześciu meczach Premier League. W 2010 roku kończy się umowa z "Kanonierami", Mérida odrzuca propozycję jej przedłużenia, decydując się na powrót do Hiszpanii do Atlético. W Madrycie następuje błyskawiczny zjazd - od siedemnastu meczów w pierwszym sezonie do trzech w drugim, poprzedzonych krótkim wypożyczeniem do portugalskiej Bragi. Potem jeszcze tylko runda w Hérculesie, z którego odszedł do brazylijskiego Atlético Paranaense.
Już na pierwszy rzut oka widać, że powyższa kariera to historia złych wyborów. Rewolta i odejście do Arsenalu w takich okolicznościach? Niepotrzebne. Opuszczenie tegoż Arsenalu, w którym rzekomo wciąż było dlań miejsce (Wenger kilkukrotnie zapewniał o wysokich umiejętnościach zawodnika, a nawet mówił, że jego nowa umowa "czeka tylko na podpis"), na rzecz Atlético? Znowu pomyłka. Brazylia? Nowa kultura, ciekawa przygoda, ale sportowo nieporozumienie.
Merida w Brazylii:
Zresztą przygoda w przyśpieszonym trybie zakończona, bowiem na początku czerwca umowa, mająca obowiązywać do 2016 roku, została rozwiązana za porozumieniem stron. W delikatnej wersji "nie spełnił oczekiwań", w bardziej dosłownej można stwierdzić, że najbardziej zapamiętany zostanie z czerwonej kartki, którą dostał... siedząc na ławce rezerwowych.
Jest wrzesień 2014, Francisco Mérida i Pérez ma 24 lata i masę czasu na myślenie o przyszłości. Nawet najwięksi optymiści dawno nie widzą go w roli "10" kadry Hiszpanii, chociaż tego pokroju karierę mu wróżono. Zainteresowanie pierwszoligowych klubów też jest mocno ograniczone, a i o ofertach z Segundy zbyt wiele nie słyszeć.
Mam tylko nadzieję, że Brazylią nie wyznaczył kierunku dla swojej przyszłej kariery. Jego potencjał (przeszły?) z pewnością nie predestynował go do bycia jednym z wielu "piłkarzów-wędrowniczków", których pełno choćby w nowobogackich ligach w rodzaju malezyjskiej czy tajlandzkiej. Ta pierwsza zresztą cieszy się powodzeniem u Hiszpanów, więc obym nie był złym prorokiem...
Bramka przeciwko Liverpoolowi w Carling Cup:
AUTOR TEKSTU: