Kradną historię, w zamian obiecują sukces sportowy - Red Bull wkroczy do Premier League?

2013-10-14 12:37:17; Aktualizacja: 11 lat temu
Kradną historię, w zamian obiecują sukces sportowy - Red Bull wkroczy do Premier League? Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

Kilka lat temu w siedzibie Red Bulla uznano, że zaangażowanie się w piłkę nożną da wytwórcy napojów energetycznych promocję, o jakiej dotąd nie śnili. Teraz przypuścili atak na największą ligę świata.

Udało się w Stanach - New York/New Jersey MetroStars nie mogli nawet marzyć o tym, by w ich barwach zagrali Tim Cahill, Rafa Marquez czy Thierry Henry. Gdy pozwolili na zmianę nazwy drużyny, stadionu, na rozpoczęcie nowej historii i zerwanie z tradycją - nagle stało się to możliwe. Ba, stało się rzeczywistością.
 
Udało się w Austrii. Austria Salzburg przez 72 lata swojej historii trzy razy była mistrzem kraju. Pięć lat po wejściu Red Bulla, podwoiła tą liczbę. Trenerami nie zostawali już anonimowi w skali Europy menedżerowie, a takie nazwiska jak Trapattoni, Adrianse czy Stevens. W pierwszym okienku transferowym po przyjściu nowego sponsora, na wzmocnienia przeznaczono 10,1 miliona euro. O 10,1 więcej, niż rok wcześniej.
 
Za kilka lat może wyjść też w Brazylii (Red Bull Brasil) czy w Niemczech (RB Leipzig). Na razie zespoły "wspierane" przez austriacki koncern budują swoją pozycję w niższych ligach, choć już raz w tym sezonie o zespole z Lipska było bardzo głośno. I to ze względów sportowych. Bramkę z rezerwami Stuttgartu zdobytą w 8,6 sekundy pewnie widzieliście?
 
 
Wydawało się jednak, że sporo czasu upłynie, nim Red Bull spróbuje zaatakować największą medialnie ligę świata - angielską Premier League. Nic bardziej mylnego - energetyczny gigant chce już teraz dodać skrzydeł kolejnej drużynie. Rynek angielski jest sondowany bardzo poważnie, z wielką pomocą Ralfa Rangnicka, który we współpracę z Red Bull jest bardzo mocno zaangażowany.
 
Z tego, co udało się dowiedzieć angielskim dziennikarzom, najbardziej pożądane są zespoły z Londynu bądź Liverpoolu, oczywiście najlepiej - te z Premier League. Red Bull jest bowiem świadom, że inwestycja w klub, który już jest w Premiership jest znacznie bezpieczniejsza - Championship to liga tak karkołomna i wymagająca na przestrzeni całego sezonu, że nawet wiele lat inwestycji może nie przynieść awansu.
 
Oczywiście - Chelsea odpada. Arsenal i Tottenham - również. Liverpool? Raczej też, choć latem mówiło się, że amerykańscy właściciele chcieliby się pozbyć klubu z Anfield. Sami jednak zaprzeczyli i temat wydaje się być póki co zamknięty. Ale już na przykład Everton, który szuka poważnego kupca od wielu lat, może się okazać zainteresowany. Problemem może się okazać pewien bardzo istotny detal - wątpliwe, by Red Bull zrezygnował z umieszczania nazwy swojego napoju w nazwie zespołu i pewnie także stadionu, a wyraz "Red" na Goodison Park kojarzy się co prawda z jednym z zespołów z miasta Beatlesów, jednak bynajmniej nie jest to Everton.
 
Zostaje więc stolica. Poza wspomnianą trójką, Londyn ma bowiem przecież jeszcze kilka drużyn, z czego kolejne trzy to ekipy grające w Premier League. Najbardziej atrakcyjny dla Red Bulla byłby West Ham, który poza wielkim atutem, jakim jest baza wiernych kibiców (tylko czy chcą oni wspierać West Ham Red Bulls - co najmniej wątpliwe), mają też inny, dodający ewentualnej inwestycji rentowności. Stadion Olimpijski, na który z Upton Park mają przenieść się "Młoty". Bo to, że właściciele są zawsze otwarci na dobre, konkretne oferty, nie ulega żadnej wątpliwosci.
 
Znacznie łatwiej mogłoby jednak pójść z innym londyńskim ekstraklasowiczem - Crystal Palace. Choć awans do Premier League zapewnił "Orłom" co najmniej 120 milionów funtów w kilku ratach (m.in. prawa telewizyjne, ale też spadochron finansowy w razie powrotu do Championship), to dopiero potężne inwestycje mogłyby z drużyny Iana Hollowaya poważnego gracza, a nie tylko klub, który raz na jakiś czas, na sezon bądź dwa awansuje do elity, by zaraz wracać do punktu wyjścia. A patrząc na detale, które przecież będą nie mniej ważne - klubu nie czekałaby drastyczna zmiana barw (patrz Austria Salzburg, a odchodząc od Red Bulla - Cardiff City). Domowe koszulki choćby NY Red Bulls są dość podobne barwami do wyjazdowych Crystal Pałace i na odwrót - wyjazdowe do domowych. Oczywiście zmiana nazwy, a pewnie też herbu wywołałaby niemałą burzę wśród kibiców "Orłów", ale po drugiej stronie wagi Red Bull położyłby przecież perspektywy europejskich pucharów, Premier League zachowanej na długie lata, gwiazd na wyciągnięcie ręki nie tylko u co lepszych rywali, ale też w swoim zespole... To tak, jakby Red Bull wkroczył do Polski i na przykład Ruchowi Chorzów, klubowi z wielką tradycją, ale i sporymi problemami w ostatnich latach, zaproponował zmianę barw, herbu, nazwy stadionu, w zamian za obietnicę sprowadzenia zawodników i trenera o uznanych nazwiskach. Takich gwarantujących co roku walkę o mistrzostwo i skuteczną grę w europejskich pucharach. Jaka byłaby decyzja? Bezrefleksyjne "nie"? Coś nam się nie wydaje.
 
Na celowniku Red Bulla jest też podobno Leeds United, ale wobec wspomnianych trudności, związanych z inwestowaniem w klub Championship, w razie niepowodzenia na najbliższym szczeblu, austriacki koncern będzie czekała masa kalkulacji, mających na celu odpowiedź na jedno, zasadnicze pytanie - czy takie ryzyko się opłaci?
 
Złośliwi twierdzą natomiast, że oczywistym wyborem dla "zabijającego tradycję" Red Bulla powinno być MK Dons, czyli klub, który zniszczył tradycję FC Wimbledon i w jej miejsce zbudował team o nowych barwach, nazwie, miejscu rozgrywania spotkań, odcięty zupełnie od swojego poprzednika. Oczywiście zejście jeszcze niżej, aż do League One, byłoby dla Red Bulla ogromnym ryzykiem, wymagającym cierpliwości i pewnie przyjęcia po drodze kilku bolesnych zawodów. Przy środkach jakimi dysponuje, byłoby to kupienie starej Corsy i systematyczne tuningowanie jej, by za jakiś czas mogła bez wstydu jeździć wśród Ferrari i Lamborghini.
 
Tylko kto by tak zrobił, mając fundusze na kilka Rolls-Royce'ów?