Liga Mistrzów i jej oblicza
2012-03-23 14:13:22; Aktualizacja: 12 lat temuŻadna drużyna w historii rozgrywek Ligi Mistrzów nie zdołała obronić wcześniej wywalczonego tytułu. Faworytem, co nie jest niczym spektakularnym i odkrywczym, są Katalończycy, którzy wciąż czują głód maniakalnego pożerania sukcesów.
Losowanie par ćwierćfinałów znowu spotkało się z wielkim rozczarowaniem, ponieważ niebiosa nie złączyły ze sobą drużyn, które mogłyby dodać nieco pikanterii w tych elitarnych rozgrywkach. Zawsze zastanawiałem się czemu Chelsea nie może wpaść na Real. Para arcyciekawa, ale konsekwentnie i skrupulatnie pomijana.
„Królewscy” trafili na rewelację rozgrywek, czyli doskonale znany polskim kibicom, cypryjski APOEL. Dla machiny Mourinho to kolejny przystanek do upragnionego trofeum. Natomiast dla podopiecznych Ivana Jovanovicia to kontynuacja pięknego snu. Nie twierdzę, że spotkanie absolutnego potentata z pięknym kopciuszkiem będzie spacerkiem dla Ronaldo i spółki, lecz żałuje, że los nie okazał się sprytniejszy.
Gwoli wyjaśnienia, narzekać strumieniami lamentujących zdań nie powinienem, bo z pary wyżej wymienionej, zwycięzca spotka się w półfinale z Bayernem Monachium lub (w co wierzę mniej) Olympique Marsylia. Francuzom umiejętności do ogrania monachijczyków nie brakuje, lecz w błędzie jest ten, który zachwyca i rozpływa się nad ich dwumeczem z Interem.
Włosi są ruiną. Najpierw ich piękny monument autorstwa Jose Mourinho z rozmachem zaczął burzyć Rafael Benitez, co szybko nie spodobało się Massimo Morattiemu. Hiszpan został usunięty, lukę po nim miał wypełnić Leonardo, lecz i jemu zadanie się nie powiodło. Postawiono na Claudio Ranieriego, który oprócz LM pożegnał się także z tytułem mistrza kraju (19 punktów straty do liderującego Milanu i siódme miejsce w tabeli).
Wracając do spraw bieżących, Bayern powinien uporać się z zespołem Didiera Deschampsa i najprawdopodobniej spotka się z madrytczykami w fazie pucharowej po ośmiu latach rozbratu. Spotkanie drużyn, których siły przynajmniej na pierwszy rzut oka są bardzo wyrównane. Formacje ataku i pomocy obu zespołów mają zbliżony potencjał, w obu bramkach specjaliści również wybitni, bo i Iker Cassilas, i Manuel Neuer to klasa światowa. Dysproporcja między obiema ekipami jest wyraźna szczególnie w blokach defensywnych. W tym aspekcie Bayern wygląda przy Realu jak Volkswagen Touareg u boku Porsche Cayenne Turbo.
Druga drabinka jest przewidywalna praktycznie w 50 procentach, bowiem nie sądzę, by Benfica sprostała londyńskiej Chelsea. „The Blues” po zwycięstwie nad Napoli uwierzyli, że tegoroczny sezon wcale nie mus być stracony i wszystkie swe siły rzucą w kierunku horyzontu europejskiego. Pewną przestrogą dla graczy ze Stamford Bridge powinny być dwie potyczki Portugalczyków z Manchesterem United, w których dwukrotnie padł wynik remisowy.
W hicie ćwierćfinałowych pojedynków Milan skonfrontuje się po raz trzeci w obecnej edycji z „Blaugraną”. Podopieczni Pepa Guardioli ciężko dyszą za plecami Realu i po cichu liczą na kolejne (po Maladze i Villarrealu) potknięcia wicemistrzów Hiszpanii (jednak kto wierzy w szczęśliwy dla Barcy finał tej gonitwy?). Milan, którego liderem jest pełen nienawiści do Guardioli, Zlatan Ibrahimović, to drużyna o dwóch obliczach. Dobitnie pokazał to dwumecz z Arsenalem. Na San Siro gospodarze zmiażdżyli Anglików, jednak rewanż miał dokładnie scenariusz odwrotny i tylko szczęście uratowało mistrzów Włoch od dogrywki.
Jak wspomniałem, obie ekipy ze sobą rywalizowały już w fazie grupowej tegorocznych rozgrywek. Pojedynkom towarzyszyły olbrzymie emocje, czego efektem było aż dziewięć strzelonych bramek. Czy podopieczni Massimiliano Allegriego są w stanie nawiązać równorzędną walkę z obrońcami tytułu?
Z pewnością. Sami Katalończycy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Jednak Milan nie może powtórzyć „wyczynu” z The Emirates, bo powieli „popis” biedaków z Leverkusen na Camp Nou. Mimo, iż wiele znaków na niebie mówi, że to Barca sięgnie po triumf na monachijskiej Allianz Arenie, to jestem przekonany, że czar Ligi Mistrzów nie pryśnie jeszcze w tym sezonie.
Klątwa do tej pory skutecznie eliminowała obrońców tytułu. W ostatnich latach najbliżej jej odczarowania były Czerwone Diabły i wspomniana Barca. Podopieczni Sir Alexa zameldowali się nawet po raz drugi z rzędu w finale, jednak tam nie sprostali Katalończykom. Bezradny Ferguson powiedział wtedy, że Iniesta i Xavi mogą być przy piłce dzień i noc.
Rok później „Blaugrana” szła jak burza i w półfinale trafiła na Inter Mediolan prowadzony przez „The Special One”. Zasieki włoskiej ekipy okazały się jednak zbyt szczelne, by Barca otworzyła bramy do finału. Zabrakło jednego gola.
Klątwa z dokładnością chirurga plastycznego usuwa mierzącego powtórnie w upragniony Puchar. W tym sezonie ma jednak więcej wrogów niż sprzymierzeńców. Wciąż nienajedzeni barcelończycy w głębi duszy nadal liczą na czwarte z rzędu mistrzostwo Hiszpanii, ale sen z powiek spędza im obrona do tej pory rzeczy niemożliwej. Zdobycie po raz kolejny europejskiego szczytu i dokonania sprawy bezprecedensowej.
Mają do tego zadania człowieka machinę, człowieka, który nie ma w swoim słowniku zdań typu: „nie umiem”, „nie potrafię”, „dalej już nie mogę”. Jest to człowiek łamiący wszelkie bariery i zdecydowanie wybijający się ponad ludzki materiał. Niedawno zniósł już jedną klątwę Champions League. Został pierwszym autorem pięciu bramek strzelonych podczas jednego spotkania. Leo Messi nazwany przez Pepa Guradiolę: „Michaelem Jordanem piłki nożnej”, ma w nogach wszystkie argumenty, by kolejny czar Ligi Mistrzów prysnął.
Kilkunastoletnia historia tych pięknych rozgrywek pokazuje, że im bardziej jesteśmy pewni triumfu którejś z potęg, tym większe zaskoczenie rysuje się na naszych twarzach, gdy potentat odpada w najmniej oczekiwanym przez nas momencie.
Mateusz Wierzgacz