Miarka się przebrała: „trener” Heesen wyautowany

2015-12-03 17:28:16; Aktualizacja: 8 lat temu
Miarka się przebrała: „trener” Heesen wyautowany Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info/ twitter.com

To już jest koniec, można się rozejść. Ster zwolniony, „kamikadze” bezrobotny. Nawet zarząd Lechii nie był w stanie ogarnąć braku logiki swojego dobrego przyjaciela.

Entliczek, pętliczek, czerwony stoliczek… na kogo wypadnie, na tego bęc! – krzyczy ponad stosem papierów siwiejący szkoleniowiec przysłaniając jedną dłonią oczy, a drugą celując w skład. Nie za bardzo wie, co robi i tworzy swoje własne, piłkarskie zasady. Wszystko przy wtórze niesamowitej pewności siebie, która jeszcze na początku mogła się podobać. Wszak, kibice gdańszczan chcieli wierzyć, że ich klub potrzebuje takiego Piłsudskiego, który złapie „za mordę” szatnię i nie da sobie wejść na głowę zarządowi. Zamiast silnej osobowości włodarze pozyskali swojego znajomego, a on chciał dokonać niemożliwego: mocnymi słowami wygrać ligę.

Jedenastka na chybił-trafił

Zwykle w mniej lub bardziej logiczny sposób da się wytłumaczyć wybory sztabu szkoleniowego. Nie w Lechii. Nie w klubie, który zakrzywia czasoprzestrzeń swoimi poronionymi pomysłami. Wydawało się, że Everestem głupoty była decyzja zarządu o przesunięciu do rezerw Lekovicia i Podleśnego. Wtedy można było jeszcze jakoś to „zrozumieć” – pozycja Brzęczka spadła, nie miał praktycznie nic do gadania i niedługo miał pożegnać się z Gdańskiem. Teraz sytuacja była jeszcze bardziej złożona. Trener Heesen utrzymuje świetne relacje z włodarzami i wyglądało na to, że właśnie nie dał sobie wejść na głowę, a po prostu działał z nimi ramię w ramię. Wystarczy zauważyć, że ciągle jesteśmy bombardowani sensacyjnymi doniesieniami z gdańskiego klubu.

Wszystko zaczęło się tydzień temu, gdy zakontraktowano Vanję Milinkovicia-Savicia, który w swoim CV może pochwalić się wpisem z Manchesteru United. No ok, prawdopodobnie Lechia straci Maricia i zostanie tylko z Budziłkiem, bo raczej zarówno Trela, jak i Podleśny znajdą sobie nową ekipę. Równolegle z transferem pojawił się tweet od Mateusza Bąka o tym, że został przesunięty do rezerw – stempel na liście był datowany na dwa tygodnie wstecz. Tak nie traktuje się piłkarza, który od 13. roku życia jest związany z Gdańskiem. Być może bramkarz stracił formę, dawno już nie miał okazji zagrać w barwach pierwszego zespołu, ale wszystko mogło zostać rozwiązane w bardziej logiczny sposób. Brnijmy dalej. Wiśniewski, kolejna legenda klubu, również miał usłyszeć, że może sobie szukać nowej drużyny. Widząc powszechne zamieszanie i nienawiść ze strony kibiców, klub zareagował wypowiedzią samego zainteresowanego: Zapewniam, że – wbrew pojawiającym się ostatnio informacjom – nikt mnie od zespołu nie odsuwa. Codziennie ciężko trenuję z pierwszą drużyną, bo wierzę, że jestem w stanie jej pomóc.

Powyższe informacje nie zaburzają działań pracy pierwszej drużyny. Atmosfera w szatni mogła stać się jeszcze bardziej gęsta, pewnie pojawiły się szmery, ale z perspektywy czasu można powiedzieć, że decyzje uderzyły w sferę sentymentalną. Tak, miało być jeszcze gorzej.

Niespodzianka, poza kadrą na mecz z Lechem znalazł się Jakub Wawrzyniak. Trener stwierdził, że obrońca nie przekonał go na treningach, dlatego wolał włączyć do meczowej „osiemnastki” nieopierzonego Chrzanowskiego. Chyba trzeba było pomyśleć, że choć 16-latek bez doświadczenia, jest uznawany za wielki talent, to raczej nie da rady z Lechem, który już nie jest łatwym do ogrania „ogórkiem”. Okazało się także, że reprezentant Polski został odsunięty od pierwszej drużyny i dopiero interwencja piłkarzy u prezesa przywróciła go do kadry. Wawrzyniak do Szczecina też nie poleciał, ale… trener Heesen na konferencji nie omieszkał powiedzieć, że celem Kuby Wawrzyniaka jest wyjazd na ME. W ostatnich dniach wyglądał już lepiej na treningu. Wraca do formy. Jedyne słowo, jakie ciśnie się na usta po takiej wypowiedzi, to… hipokryzja rozpacz. Tonący Niemiec brzytwy się chwyta i w irracjonalny sposób tłumaczy swoje całkowicie niezrozumiałe decyzje gubiąc się przy tym w zeznaniach.

Dobra mina do (dosłownie) złej  gry

Szkoleniowiec nie wykorzystywał maszyny losującej jedynie do typowania nazwisk do wyjściowego składu. Zwolnienie blokady następowało także w trakcie meczów, które porażają swoim marnym przebiegiem. Odsuńmy jednak na bok kwestie taktyczne. Lechia jest pozbawiona agresywnego doskoku, między zawodnikami brakuje mechanizmów, a winą za to wszystko nie można obarczać piłkarzy, a atmosferę w szatni, którą można ciąć nożem. Trener Heesen nie ratował ani siebie, ani swoich podopiecznych przedziwnymi zmianami. Nie upłynniały gry, nie można ich było wytłumaczyć w logiczny sposób i wydaje się, że były przeprowadzane pro forma, bo może tym razem się uda i szczęście przyklei się do „Lwów Północy” chociaż na kilkanaście minut zapewniając korzystny rezultat. Zresztą jak się okazało, sam korzystny rezultat jest także pojęciem względnym.

Lechia całkiem nieźle radzi sobie w Szczecinie. Nawet prowadzi grę. Stwarza sytuacje bramkowe. Kuświk strzela ze spalonego, ogólnie jest bardzo aktywny, ale brakuje mu jakości, Mila i Peszko pokazują, że im zależy, Gerson obija poprzeczkę, a w całej ekipie wytrąca się coś, co nawet można nazwać zalążkiem dobrej gry. Przynajmniej marazm został zażegnany. Najwidoczniej nie podoba się to szkoleniowcowi, który wspaniałomyślnie… chce bronić bezbramkowego remisu.

Obrońca za napastnika? Jasne, czemu nie! Wojtkowiak miał być tajną bronią, która miała zaskoczyć i rozsadzić szeregi „Portowców”. No i sprawiła niespodziankę. Tylko nie tam, gdzie potrzeba, bo pośród kibiców gdańskiej Lechii. Owszem, należało zmienić Kuświka, który pomimo aktywności podejmował złe decyzje boiskowe, ale nikt się nie spodziewał, że za niego na murawie zamelduje się defensor. Heesen lubi wprowadzać kibiców swojego klubu w konsternację, dlatego nie poprzestał na takim ruchu. W 91. minucie z jego maszyny losującej wypadła kulka-Maloca i obrońca natychmiastowo zameldował się na murawie zmieniając… Kovacevicia. Ba, mało tego, szkoleniowiec już w tym momencie miał gotowe wyjaśnienie swojej unikalnej decyzji: Zmiana spowodowana była tym, że chcieliśmy ukraść kilka cennych sekund. Udało się zrealizować cel. Pogoni również przydało się te kilka sekund, bo zdołała ogarnąć się w sytuacji, wykorzystać powszechną dezorientację unoszącą się ponad głowami gdańszczan i… strzelić gola.

Lechia miała na boisku aż 6 (!) obrońców i nie była w stanie powstrzymać naporu „Portowców” w ostatniej akcji meczu. Przybecki prawą stroną wyrwał przed ospałego Markovicia, idealnie, płasko posłał piłkę w pole karne, a na wykończeniu zameldował się Murawski, który wyrósł jak spod ziemi. Defensywa gdańszczan zachowała się fatalnie. Sam szkoleniowiec na konferencji strzelił sobie w kolano, mówiąc, że chciał „zamknąć” prawą stronę, z której płynęło największe zagrożenie ze strony Pogoni i dlatego Stolarski został przesunięty na prawą pomoc, a w jego miejsce wszedł Wojtkowiak. Zabrakło koncentracji, doskoku do przeciwnika, a między poszczególnymi obrońcami wytworzyły się wyrwy. Zresztą, nie lepiej było w spotkaniu z Lechem, gdy nikt nie pilnował Hamalainena.

Kres cierpliwości

Heesen błąkał się we mgle, starał się robić dobrą minę do złej gry, a tak naprawdę z jeszcze większym zaangażowaniem kopał sobie grób. Aż do dzisiaj pozostawało pytanie, czy jego znajomi-włodarze zdecydują się na konkretne ruchy, czy ofiarują szkoleniowcowi kolejny kredyt zaufania, wbijając tym samym gwóźdź do gdańskiej trumny? Chyba nikt by się nie zdziwił, gdyby trener został na stanowisku. Wszak, to jest wciąż ta niezrozumiała Lechia, której nie zawsze zależy na dobru klubu. Czasem osobiste cele są znacznie ważniejsze niż dobro ogółu, ekipy, nie mówiąc nawet o tysiącach kibiców z rozdartym sercem i otwartą raną.

Może jeszcze na początku kadencji szkoleniowca słowa o nieprzygotowaniu fizycznym robiły na kimś wrażenie. Tak samo ma się kwestia publicznego wytykania palcami, kto zawinił w meczu, kto rozegrał fatalne zawody. Teraz obraz Lechii maluje się w zupełnie innych barwach: takim bezpośrednim zachowaniem, Heesen nie tylko mógł zrazić do siebie piłkarzy, ale i doprowadzić do szmerów w szatni i ogólnej destabilizacji drużyny. Nic więc dziwnego, że Wawrzyniak mógł nie wytrzymać ciśnienia i powiedzieć wprost, co o tym wszystkim myśli. Wkraczamy w okres masowych ucieczek z „tonącego” okrętu. Reprezentant Polski ma ponoć ofertę z warszawskiej Legii, ale nie tylko on rozważa wyjazd z Gdańska. Na 99% ekipę biało-zielonych opuści Chrapek, który zdecydowanie nie przypadł do gustu trenerowi i wciąż błąka się po rezerwach. Pomocnik jest po trudnych przejściach w Catanii i liczył na to, że w polskiej drużynie uda mu się odbudować, złapać formę i wrócić na właściwe tory. Nic bardziej mylnego.

…a Heesen i tak nie widział swojej winy i nawet nie będzie miał już szansy dopuścić jej do umysłu. Dla niego to Mak zepsuł mecz z Cracovią, a on sam, jako trener, nie może przecież podejść do rzutu karnego. Szczęśliwie dla gdańszczan, jego głos nie będzie już brzmiał na Energa Stadionie. Pytanie tylko, czy następca Niemca zdoła wyciągnąć Lechię z dołka?