Narodziny nowej gwiazdy Ekstraklasy? Śląsk powiększa swoją przewagę nad strefą spadkową
2016-04-20 22:37:51; Aktualizacja: 8 lat temu
Tylko nieco ponad 72 godziny odpoczynku mieli zawodnicy Jagiellonii przed wyjazdem do Wrocławia. Kogo jak kogo, ale białostoczan nie należy specjalnie przekonywać jak duży jest natłok spotkań w ekstraklasowych play-offach.
Śląsk, od kiedy trenowany jest przez Mariusza Rumaka, potrafi wybitnie uprzykrzyć życie każdemu napotkanemu rywalowi. O tym, że nie są to puste i rzucone w wiatr słowa przekonały pierwsze minuty spotkania. Gospodarze swoim wysokim pressingiem, który ustawiali po stracie piłki na połowie białostoczan, błyskawicznie pokazali, kto w dzisiejszej partii będzie rozdawał karty. Na wymierne korzyści takiego agresywnego usposobienia Śląska nie trzeba było długo czekać. W 14. minucie bardzo nonszalancko na około 30. metrze od swojej bramki zachował się Góralski. Jego niedokładne zagranie przejął Pich, który dynamicznym rajdem zdobył parę metrów boiska i udowodnił swoją świetną formę z minionych tygodni, dośrodkowując w pole karne do Bence Mervo. Węgier dzięki złemu ustawieniu Dawida Szymonowicza miał sporo miejsca w polu karnym i precyzyjnym uderzeniem z pierwszej piłki dał prowadzenie „Wojskowym”.
Wszystko wyglądało na to, że po szybko zdobytym golu Śląsk będzie w dalszym ciągu spokojnie i skrupulatnie kontrolował grę, jednak trochę innego zdania był Mateusz Abramowicz. Golkiper gospodarzy postanowił wyraźnie dać do zrozumienia Billowi Gatesowi, Jurkowi Owsiakowi, Kubie Błaszczykowskiemu i pewnie paru innym personom, że wcale nie są tak wybitnymi personami. W międzyczasie, gdy futbolówka Cernycha pokonywała drogę dzielącą ją od nogi Cernycha i Abramowicza, śmiało można było pójść do ubikacji, zaparzyć kawę albo pozastanawiać się nad obecną sytuacją gospodarczą Gwinei Równikowej. 23-letni bramkarz, który „wygryzł” ze składu Mariusza Pawełka, zamiast pewnie złapać piłkę, niemal sam wrzucił ją między własne słupki i tak jak w sobotę Koronie, tak teraz białostoczanom podarował hojny prezent w totalnie niegroźnej sytuacji.
Po wyrównaniu sytuacja boiskowa zdecydowanie się wyrównała. Oba zespoły nie zamierzały zwalniać i tworzyły sobie wiele sytuacji, jednak to Śląsk był skuteczniejszy. W 35. minucie po raz kolejny trafili do siatki po swoim daniu popisowym, czyli… rzucie z autu. Po przedłużeniu toru lotu piłki przez Dvaliego Mervo postawił pod znakiem zapytania kwestię, czy na pewno wykonuje odpowiedni zawód. Wokół niego było co najmniej tak ciasno, jak w szafie Maffashion i w tej sytuacji wielu najznamienitszych architektów nawet po refleksjach trwających parę bitych godzin, a nie ułamek sekundy, nie potrafiłoby znaleźć jakiegoś rozwiązania na to, by piłka ostatecznie znalazła się w bramce. Snajper Śląska po raz kolejny zaprezentował, że ma wszelkie papiery na to, by stać się gwiazdą naszej ligi.
Sposobem Michała Probierza na to, by odmienić losy spotkania było wprowadzenie już w 46. minucie Alvarinho i Mystkowskiego za Góralskiego i Grzelczaka. Szczególnie ten pierwszy wzniósł wiele ożywienia do gry Jagiellonii. Przyjezdni w drugiej połowie gry nie mieli najmniejszych problemów z dochodzeniem do sytuacji strzeleckich, jednak bezbłędnie w nich spisywał się… Abramowicz. Bramkarzowi Śląska najzwyczajniej w świecie należy współczuć, bo tego wieczora był praktycznie nie do ugryzienia, a przez jeden poważny klops mało kto będzie o tym pamiętał.
Gospodarze postawili kropkę nad „i” w 72. minucie, gdy po rzucie wolnym piłka na szesnastym metrze spadła pod nogi Morioki. Ten, pomimo że przez większą część spotkania był niewidoczny, to na ten jeden moment zamienił się w Tsubasę i nie dał żadnych szans Drągowskiemu.
Śląsk z każdym kolejnym meczem pokazuje, że utrzymanie powinno być dla nich bułką z masłem. Po pokonaniu Jagiellonii mogą poszczycić się już pięcioma punktami zaliczki nad strefą spadkową, choć aktualnie największej przewagi wrocławian należy doszukiwać się gdzie indziej. Zespół z Dolnego Śląska po prostu bardzo dobrze gra w piłkę i z całą pewnością jego najbliżsi rywale będą doskonale zdawać sobie z tego sprawę.