Odeszliśmy od filozofii, zaraz wracamy
2014-07-31 10:54:13; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
FC Porto jawiło się nam zawsze jako klub wyjątkowy. Bierze nieznanych zawodników z Ameryki Południowej, którzy błysnęli gdzieś na tym kontynencie, by później zrobić z nich grajków pełną gębą i wysłać w świat za grube miliony.
Tanio kupić, drogo sprzedać. Fenomen, za którym stoi współpraca z 250 skautami na całym świecie i filozofia, która od lat pozostaje niezmienna. - Bez przerwy śledzimy rynek młodych piłkarzy. To pozwala nam pozostać w grze mimo nawet dwudziestokrotnie niższego budżetu, niż czołowe europejskie kluby - mówi prezydent Porto, Jorge Nuno Pinto da Costa. Kilka poziomów obserwacji, wnikliwe przyglądanie się każdemu zawodnikowi przez kilku ludzi, niezależnych od siebie, by wykluczyć, a przynajmniej zminimalizować ryzyko związane ze sprowadzeniem chłopaka do siebie.
Młode talenty w Porto zawsze czuły się znakomicie. Z jednej strony byli doświadczeni gracze, Vitor Baia, Dmitri Alenichev, Derlei i wielu innych, przy których wyrosły talenty, bez których nie obyłby się żaden klub w Europie. Czy to Barcelona wygrywająca Ligę Mistrzów z Deco, czy to Chelsea sięgająca po kolejne tytuły w Anglii z Paulo Ferreirą i Ricardo Carvalho, czy Sevilla broniąca Pucharu UEFA z Luisem Fabiano. Wszędzie byli ci, którzy w CV mieli wcześniej klub z miasta winem płynącego. Teraz na podbój świata rusza James Rodriguez w barwach Realu Madryt, zaraz w Lidze Mistrzów z zbrojonym za wielkie pieniądze Monaco zagra Falcao i Joao Moutinho. Wszyscy kiedyś byli "Portistas".
Strategia transferowa Porto była klarowna - najczęściej bierzemy młodych Portugalczyków i zawodników z krajów Ameryki Łacińskiej. Sprawa komunikacji była od razu załatwiona, nie było sytuacji "wieży Babel", jaką mamy teraz, przenosząc to na polski grunt, w Koronie Kielce. Na Estadio do Dragao też zawsze była mozaika narodowościowa, ale bynajmniej nie językowa.
Przed tym sezonem na stanowisku trenera Porto zatrudniono jednak pierwszego menedżera spoza Portugalii. Co dziwne, bo poza Paulo Fonsecą, któremu szło średnio, zarówno Jesualdo Ferreira, Andre Villas-Boas, jak i Vitor Pereira spisywali się bardzo dobrze i tylko Jesualdo został z Porto zwolniony. Dwaj pozostali odeszli do lepszej, a przynajmniej lepiej płatnej pracy. Bo o ile Villas-Boas trafił do Anglii, to Pereira wybrał petrodolary w Arabii Saudyjskiej. Teraz postawiono na Julena Lopeteguiego, który od czterech lat prowadził młodzieżowe reprezentacje Hiszpanii, począwszy od u-19, skończywszy na u-21.
Tym bardziej dziwnym jest, że w tym okienku transferowym Porto tak mocno odeszło od swojej filozofii. Trener znany z pracy z młodymi zawodnikami (wcześniej prowadził Real Madryt B), klub znany z promowania takich młodych zawodników, a tu - żadnego zawodnika ściągnietego z Ameryki Południowej, gdzie Porto znalazło tyle talentów, że można nimi obdzielić kilka najlepszych klubów świata. Żadnego przed 21. rokiem życia, poza Olivierem Torresem, który jednak został tylko wypożyczony z Atletico Madryt. Na Adrianie i Andresie Fernandezie pewnie nie będzie się dało zarobić więcej, niż na nich wydano. Pierwszy z nich to jednocześnie najdroższy nabytek tego lata. Napastnik, znany wszystkim z Atletico. Skoro tam nie został kluczowym graczem do 26. roku życia, to nie wydaje nam się, by FC Porto mogło nagle tak go odmienić, by ktoś kiedyś zapłacił 20-30 milionów euro. Chyba jedynym, na którym można poważnie zarobić jest Bruno Martins Indi z Feyenoordu, który powinien bez problemu wpasować się językowo i kulturowo - poza holenderskim posiada bowiem obywatelstwo portugalskie.
Mimo to jesteśmy zawiedzeni. Żadnego transferu z Ameryki Południowej. Żadnego z jednej z mniejszych ekip portugalskich. Oddalenie się od filozofii, która dawała Portugalczykom ogromne przychody z transferów właściwie każdego roku. Przecież gdy odchodzili za wielkie miliony Pepe, James Rodriguez, Joao Moutinho, Hulk - sporo inwestowano w ich następców. Teraz zarobiono na Fernando i Iturbe 30 milionów euro i kupiono napastnika na teraz, bramkarza na teraz, jedynie wspomniany Martins Indi to inwestycja, która wręcz musi się opłacić. Mieszane uczucia mamy natomiast względem Brahimiego, sprowadzonego z Granady. Martwi przede wszystkim jego skuteczność. Algierczyk lubi sobie postrzelać, ale w ubiegłym sezonie na bramki zamienił ledwie 7,9% swoich strzałów. 3 bramki na 38 uderzeń.
Czujemy jednak, że Porto szybciutko wróci do swojej filozofii. Od tej nie odchodzi Benfica, która mogła jak dotąd do woli panoszyć się po rynku południowoamerykańskim, z którego częstokroć właśnie Porto wymiatało im ogromne talenty. Talisca, Victor Andrade, Cesar, Luis Felipe - wystarczy jednego z nich sprzedać za około 15 milionów euro, by inwestycja się zwróciła. A szanse są aż cztery. Szczególnie z Andersonem Taliscą wiąże się spore nadzieje - Paulo Freitas ze Sky Sports twierdzi, że był to najlepszy młody zawodnik w Brasileirao przed mundialem.
Jedynym usprawiedliwieniem dla "Smoków" jest fakt, że w tym momencie potrzebują sukcesu w kraju. To nie przelewki, w lidze znaleźli się już nie tylko za Benficą, ale i odrodzonym Sportingiem. Może za rok, gdy znów uda się wyjść na prowadzenie, w klubie znów pojawi się kilku nowych Jamesów Rodriguezów. Szkoda by było, gdyby stało się inaczej. Po pierwsze - klub z budżetem opartym w dużej mierze na zyskach z transferów mógłby skończyć marnie. Po drugie - moglibyśmy kilku talentów na miarę Kolumbijczyka nigdy nie zobaczyć w Europie.