Odrobina zaufania
2014-07-27 03:01:45; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
W kadrze Realu Madryt zaistniało poważne przeludnienie i choć nie sposób zaprzeczyć, że Real dzięki przemyślanym i roztropnym zakupom zupełnie poważnie podchodzi do rywalizacji o miano transferowego króla polowania...
...to gołym okiem dostrzec można potencjalne ofiary przetasowań w układance Carlo Ancelottiego. Spójrzmy na Asiera Illarramendiego, bohatera jednego z najgłośniejszych transferów mercato 2013/14, lansowanego na nowego profesora środka pola w Madrycie i pomocnika wyjątkowo bezlitośnie wyśmiewanego. Czy krytyka baskijskiej perły ma jakiekolwiek podstawy? Zastanówmy się wspólnie.
Asier Illarramendi Andonegi urodził się 8 marca 1990 roku w Mutriku, małym przybrzeżnym miasteczku w Kraju Basków. W wieku siedemnastu lat zadebiutował w drużynie rezerw Realu Sociedad, a dopiero po trzech latach rozegrał pierwsze spotkanie w pierwszej drużynie ukochanego Realu (przegrana 1:4 z Elche). Zanim opuścił San Sebastian na rzecz Madrytu, dość kłopotliwe w wymowie nazwisko baskijskiego pomocnika łączono z Manchesterem United czy Chelsea. Akcje młodego piłkarza znacznie wzrosły po zdobyciu tytułu najlepszego środkowego pomocnika ligi (wygrał z Javim Fuego i Benatem Etxebarrią) i po kapitalnym występie na Mistrzostwach Europy U-21 w Izraelu. Illarra przyciągnął uwagę Florentino Pereza i Carlo Ancelottiego, szukających brakujących elementów do madryckiej rozsypanki. Sternik Realu Madryt okazał się na tyle zdeterminowany, że nie próbował specjalnie negocjować z Jokinem Aperribayem, prezydentem Txuri-Urdin i zdecydował się pokryć koszty klauzuli wykupu Asiego.
Wartość transferu wyniosła 32 miliony euro, a nie, jak donosiły media, 39-40 milionów. Real Madryt w krótkim oświadczeniu podkreślił, że kwota podatku ulega późniejszemu odliczeniu, którego kosztów madrycki klub nie poniesie. To tyle tytułem wprowadzenia.
Na konferencji pożegnalnej w San Sebastian było mnóstwo emocji - łzy, poruszenie i deklaracje wdzięczności pokazały tylko, jak bardzo związany czuł się Asi z La Real.
W młodym Basku dostrzeżono mistyczne wcielenie Xabiego Alonso: w końcu wychowywali się w tym samym klubie, grając na tej samej pozycji i prezentując bardzo zbliżony styl gry. Całości proroctwa dopełnia zewnętrzne podobieństwo obu piłkarzy, dlatego chyba wszystkie madryckie media stwierdziły, że już na świeżo po zakontraktowaniu warto ubrać Illarramendiego w garnitur swojego mentora. Takie historyjki, niewątpliwie niosące ze sobą PR-ową wartość, bardziej szkodzą niż pomagają. Rzeczywistość zna takie przypadki: Fernando Gago miał być sukcesorem swojego imiennika i rodaka, Redondo, Lassana Diarra był lansowany na nowego Claude'a Makelele, a po Nurim Sahinie obiecywano sobie, że połączy w sobie elementy stylu gry Zidane'a i Gutiego. W Madrycie nie ma już żadnego z nich. I, jak wiemy, ani jeden nie stał się - choćby przez chwilę - następcą swojego pierwowzoru. Takie podejście nie wpłynęło korzystnie również i na baskijskiego defensywnego pomocnika. Świadomość ciążącej na nim odpowiedzialności i ogromnej kwoty transferu, przedłużający się okres integracji z drużyną, późny debiut i niepełny okres przygotowawczy, przez kontuzję, odbiły się na psychice piłkarza - Illarra miał odczuwać coraz większą presję, co przełożyło jeszcze bardziej przewlekłe problemy z przywodzicielem uda, a potem i na samą grę. Widzimy w niej bowiem mnóstwo nerwowości nawet dziś, dziesięć miesięcy po transferze? Nie ma w tym jednak winy samego piłkarza.
Po pierwsze, skonstatujmy wreszcie, jaką rolę pełni w Madrycie młody Bask i czego należy od niego oczekiwać. Asiemu zarzuca się zbyt dużą ociężałość w poruszaniu się po boisku, w jego grze brakuje ponoć elegancji i finezji, w podaniach odwagi i bezpośredniości, słowem - wszystko, co Bask robi na boisku, wygląda asekuracyjnie i zachowawczo. Faktycznie, na tle Luki Modricia, który nieustannie krąży z piłką, niby kreśląc cyrklem doskonałe akcje, Illarramendi może sprawiać wrażenie mocno statycznego. Problem w tym, że od defensywnego pomocnika nie powinniśmy oczekiwać przewrotek, marsylskich ruletek i rajdów z piłką przez środek pola. Podstawowe zadania defensywnego pomocnika to przecież odbiór piłki i utrzymanie drużyny przy niej , względnie posłanie długiej piłki w poprzez boiska - coś, co jest świętym obowiązkiem także Xabiego Alonso.
Po drugie, spójrzmy na statystyki. Powinny wytrącić krytykom kolejne argumenty z rąk. W zestawieniu z La Barba Roją Illarra wypada zupełnie przyzwoicie i ich statystyki są porównywalne, żeby nie przyznać, że lepsze. A gdy uczeń dorównuje mistrzowi pod względem wyników, już w pierwszym roku pobierania nauk, w krytyce należy być już bardziej powściągliwym. Oznacza to bowiem, że uczeń jest pojętny i chętnie odrabia lekcje.
Brnąc dalej w statystyki squawka.com, serwis agregujący wszystkie statystyki piłkarskie, zauważymy m.in., że ilość posyłanych podań jest na tym samym poziomie. Trzy błędy w obronie Alonso przy jednym Illarramendiego, identyczna celność podań... Jedyną statystyką na niekorzyść młodszego z Basków jest wspomniana zachowawczość w grze i notoryczne posyłanie piłki do tyłu. Na plus zdecydowanie taka sama ilość kreowanych akcji - oba wykresy wyglądają bliźniaczo.
Swoją rolę w podtrzymywaniu Mariscala (Marszałka) na duchu ma Carlo Ancelotti. Włoch, który do piłkarzy podchodzi po ludzku, prezentując w relacjach z zawodnikami postawę cierpliwego negocjatora i pedagoga, zaszczepił w piłkarzach nową mentalność. To w sporej mierze dzięki wyrozumiałości duetu Carletto - Zidane Karim Benzema przeobraził się w piłkarskie imago i napastnika kompletnego. Wykorzystywanie mediów do dworowania sobie z piłkarzy, umyślnego deprecjonowania ich umiejętności w mourinhowskim stylu? Zamierzchłe czasy. Nie oznacza to bynajmniej, że włoski szkoleniowiec jest bierny w sprawie rozwoju swoich podopiecznych i ogranicza się do cierpliwości i zaufania - przeciwnie, rzuca ich na głęboką wodę, zamiast koła ratunkowego rzuca parę przyjaznych, ojcowskich słów, klepie po ramieniu i wysyła w sam środek piłkarskiego piekła. Tym sposobem Bask zadebiutował w październikowym Klasyku, odmieniając oblicze zespołu o 180 stopni i - obok wspominanego Benzemy - zasługując na miano jednego z najlepszych na boisku. Sam fakt, że Illarramendi najbliższe kilka sezonów spędzi pod skrzydłami wybitnego psychologa i motywatora, to kolejny dobry omen - Asi dojrzeje, stanie się rozsądniejszy i spokojniejszy w podejmowaniu decyzji. Szkoleniowiec Realu zarzekał się również, że to Illarramendi zastąpi Xabiego Alonso w środku pola w finale z Atletico. Koniec końców Carletto postawił na Khedirę, dopiero wracającego do dyspozycji po kontuzji. Jak mu poszło, wszyscy pamiętamy.
Sytuację piłkarza komplikuje transakcja zakupu Toniego Kroosa - dwadzieścia kilka milionów za w pełni rozwiniętego, doskonale ogranego zarówno w klubie, jak i reprezentacji, kompletnego pomocnika wobec trzydziestu milionów za wyśmiewanego w Madrycie Illarramendiego mogą dawać do myślenia... Tylko na pierwszy rzut oka. Wiążąca Kroosa z Bayernem umowa wygasa za rok, sam zawodnik średnio zapatrywał się na warunki proponowane mu przez niemieckiego giganta. To dlatego Real wykupił nową "ósemkę" za bezcen. Transfer Mariscala był niewykonalny bez pokrycia kwoty klauzuli wykupu, a kontrakt przestawał obowiązywać w 2018 roku. Delikatny dysonans, prawda? Czy gdyby kontrakt Kroosa wygasał za cztery lata, Florentino Perez płaciłby za niego takie same pieniądze? I czy w ogóle by płacił?
W futbolu nie można już działać doraźnie i pochopnie. Każdy transfer to swego rodzaju fundusz powierniczy - zbyt wczesne podjęcie pieniędzy albo wycofanie się z tej inwestycji przynosi właściwie tylko stratę. Komentarze, jakoby Real musi za wszelką cenę i jak najszybciej pozbyć się baskijskiego kłopotu, bo to on jest źródłem wszystkich niepowodzeń Królewskich w poprzedniej kampanii (ile tych niepowodzeń właściwie było?...), graniczą z groteską.
Sam Bask nie jest pierwszym, który przychodził za podobną kwotę i który długo walczył o uznanie kibiców - Sergio Ramosa miażdżono już nie raz, gdy otrzymywał kolejną czerwoną kartkę, a Luka Modrić, madrycki 'flop of the year' z sezonu 12/13 jest dziś przypuszczalnie najlepszym środkowym pomocnikiem na świecie. A jeśli nie jest, to na pewno znajduje się w ścisłej czołówce. Przykładów jest znacznie więcej. Kaka, Benzema, Oezil, Higuain, Di Maria - nikt z nich nie grał perfekcyjnie z marszu i wobec każdego z nich zużyto spore pokłady cierpliwości.
Czego więc może brakować bohaterowi artykułu? Na pewno charyzmy i spokoju: teraz o nie trudno, gdy każdy zaciera ręce na myśl o transferze Kroosa, pamięta kwotę transferu Illarramendiego, wspomina recitale Xabiego Alonso i błędy Asiera w meczach z Borussią czy Valladolid. Należy jednak pamiętać, że rudobrody Bask nie jest bioniczny i nie będzie grał na świetnym poziomie wiecznie. Coraz częściej zdarzają mu się szkolne błędy, jak ten przy 2:0 w meczu z Celtą na koniec sezonu. Mam ryzykowną, niepopularną i dość niemożliwą do spełnienia teorię, za którą niejeden postawiłby mnie pod pręgierzem - zdaję sobie sprawę, ilu wśród kibiców Realu jest przeciwników talentu baskijskiego pomocnika. Uważam, że Illarramendi powinien zostać w Realu, Carlo Ancelotti powinien rzucać go na głęboką wodę jak najczęściej, kosztem nawet Xabiego Alonso. Chwile chwały Asiego nadejdą z czasem - o tak, czas i cierpliwość to najważniejsze, czego Mariscal potrzebuje. A już za dwa - trzy sezony nadejdzie taki dzień, kiedy i Alonso wypełni swój kontrakt i opuści Real, a gwiazda jego legata rozbłyśnie. Pozostaje wierzyć, że światłem własnym, nie odbitym.
Autor: Mariusz Jaroń