Pięć razy "tak" dla Moyesa

2013-05-08 15:26:35; Aktualizacja: 11 lat temu
Pięć razy "tak" dla Moyesa Fot. Transfery.info
Mateusz Jaworski
Mateusz Jaworski Źródło: Transfery.info

Tak, David Moyes jest idealnym kandydatem na następcę Sir Aleksa Fergusona.

Tak, David Moyes jest menadżerem z  doświadczeniem na najwyższym szczeblu rozgrywek – zarówno na Wyspach, jak w Europie. Szkot ma wszak za sobą dziesiątki potyczek – trzeba przyznać, w przeważającej większości udanych – z topowymi drużynami, o największym ciężarze gatunkowym. Potyczek, w których presja paraliżuje, utrudnia racjonalne myślenie i skłania do paniki. Potyczek, od których zależy, czy do klubowej kasy popłyną strumieniem miliony funtów, a klubowe gabloty będą pękać w szwach. Finały, półfinały, dwumecze z rewanżami na wyjeździe, a także piłkarskie klasyki – wszystkie mecze z możnymi futbolowej Europy. David Moyes doświadczył tego na własnej skórze. W interesie jest wszak od lat. Spotkanie fazy grupowej Ligi Mistrzów to rutyna. Przez lata udowadniał, że nikt tak nie potrafi przechytrzyć rywali we wszelakiego rodzaju finałach – doskonale dobrana taktyka, świetne wybory personalne, w tym odważne i kluczowe zmiany. Czysty pragmatyzm – finały są po to, by je wygrywać, a dzięki odporności na presję David Moyes jest do bólu skuteczny. Kolekcjoner.
 
Tak, David Moyes prawie zawsze potrafił udźwignąć wspomnianą presję spotkań od stawkę. Przecież można grać nieźle cały sezon lub nawet kilka sezonów, a w najważniejszych momentach zawodzić, wykładać się na całego. Kiedy kibice oczekują upragnionego trofeum, a klub ma szansę choć na parę chwil nawiązać do dawnych i nieco już zapomnianych dni chwały, David Moyes zawodzi. Jego piłkarze wychodzą na boisko zaprogramowani na sukces, naładowani energią, z nakreślonym planem taktyczny, gotowi na wszelkie ewentualności. Cel jest jeden – wygrana. Nic innego się nie liczy. Żaden remis czy też nikła bramkowa porażka. Podopieczni Davida Moyesa nie tylko ten cel osiągają, ale czynią to w stylu niezwykle przyjemnym dla oka. David Moyes nie ma problemu z ważnymi meczami – wygrywając je, już dawno wskoczył na wyższy poziom. Poziom ścisłego topu.
 
Tak, David Moyes nie przywiązuje się do nazwisk i odważnie stawia na młodzież. Nie do pomyślenia jest, jak to robią inni menadżerowi i trenerzy, żeby wystawiać „pupili.” Jedynym kryterium jest kryterium stricte sportowe – ogólne umiejętności oraz aktualna dyspozycja. U Davida Moyesa w żadnym wypadku nie miałby miejsca w składzie Phil Neville – wolny, nieprzydatny ani w ofensywie, ani też nie notujący przechwytów i bloków. David Moyes nie wystawiłby Johna Heitingi w kolejnych meczach, kiedy ten co chwilę popełnia błędy na wagę utraty gola. Słowem, jest w beznadziejnej formie. David Moyes nie grałby konsekwentnie na szpicy Nikicą Jelaviciem czy Louisem Sahą, przypominającymi raczej plastikowe pistolety na ślepaki niż armaty. Poza tym, David Moyes odważnie stawia na wychowanków i ogólnie młodych graczy. Nie boi się ich wprowadzać kosztem starszych zawodników, zwłaszcza tych akurat w słabszej formie. Choćby w tym sezonie – Barkley i Duffy. Piłkarze naprawdę utalentowani, stawiający już znaczące kroki na najwyższym poziomie. U innych by sobie nie pograli, co najwyżej wchodzili na ostatnie 5 minut, ale u Davida Moyesa to co innego.
 
Tak, David Moyes nie ma żadnych problemów z silnymi osobowościami. Jeżeli ktoś ma za dużo do powiedzenia, menadżer szybko sprowadza go na ziemię i pokazuje, jaka jest rzeczywista hierarchia. David Moyes nie unika konfrontacji twarzą w twarz z taki delikwentem. Potrafi znaleźć wspólny język z „charakterami.” David Moyes zawsze jest szczery ze swoimi zawodnikami. Jeżeli nawet dany piłkarz nie łapie się do składu, menadżer gotów jest mu to wytłumaczyć, jednocześnie sprawiając, że tenże piłkarz czuje się ważną częścią zespołu. Potwierdził to swej autobiografii Andy van der Meyde.
 
Tak, David Moyes od zawsze wpajał swym graczom styl gry przyjemny dla oka. Piłka nożna polega na strzelaniu bramek. W tych kluczowych meczach jego podopieczni zawsze imponowali grą „do przodu”. Przecież nie będziemy murować bramki, parkować double deckera etc. Pykanie przez obrońców w stylu: ty do mnie, ja do ciebie, zwyczajnie nie było akceptowane przez Szkota. Jak wygrywać, to tylko grą ofensywną, opartą na szybkich podaniach, zazwyczaj z pierwszej piłki. Długa piłka – to nie „to”. Jeśli kontry, to tylko takie madrycko-monachijskie. Żadne tam długie piłki, podania w poprzek boiska i do tyłu.
 
***
 
Według niektórych angielskich mediów, David Moyes jest faworytem do objęcia schedy po Sir Aleksie Fergusonie. Nie mam zamiaru spekulować, kto obejmie United. Jako kibic Evertonu, oglądający od kilku sezonów niemal każde spotkanie „The Toffees”, uważam natomiast, że Moyes nie jest menadżerem zdolnym poradzić sobie na Old Trafford. Medialnie wygląda to jednak naprawdę dobrze. Szkot za Szkota etc.
 
Owszem, Moyes uczynił z Evertonu drużynę pukającą do drzwi czołówki, dobijającą się do pucharów. Ano właśnie, dobijającą się… Na Wyspach dokonania tak Evertonu, jak i samego Moyesa są przeceniane – nie zdobył wszak za swej kadencji żadnego trofeum, a w najważniejszych spotkaniach drużyna zawodziła. Nie był w stanie uczynić następnego, milowego w skutkach kroku, choć kadrowo Everton w ostatnich sezonach wyglądał naprawdę nieźle. Dość przypomnieć, że zdaniem Moyesa w tym sezonie miał do dyspozycji najlepszą kadrę odkąd został menadżerem. Nie podłączył zatem Moyes Evertonu do tak potrzebnych pieniędzy czekających w Lidze Mistrzów, nie wziął nawet „drobnych” czekających w Lidze Europy. Owszem, powtarzam, dzięki niemu Everton ze słabeusza stał się czymś więcej, niż tylko solidnym ligowcem i drużyną środka tabeli. Nie uczynił jednak tyle, ile można było w miarę rozsądnie i realnie oczekiwać. Everton nie był zdolny w najważniejszych momentach dźwignąć presji, a jego menadżer – oprzeć się tej presji, zarazić podopiecznych obsesją wygranej, instynktem killera. Moyes nie potrafił poprowadzić Evertonu do znaczących sukcesów, a co gorsza, nie były to porażki minimalne, spowodowane brakiem szczęścia, a wtopy wynikające z bezsilności menadżera i bezradności jego podopiecznych. Przykład? Ubiegłoroczna porażka z Liverpoolem w półfinale FA Cup, o 0:3 z Wigan wspominać nie wypada. Obecny sezon – mam nadzieję, ostatni Moyesa – zakończył się znów porażką (pyrrusowego zwycięstwa w postaci finiszu nad Liverpoolem nie liczę). W ogólnym rozrachunku, jednorazowe rozbicie Wielkiej Czwórki, sporadyczne występy w Pucharze UEFA i Lidze Europy to zbyt mało. 
 
David Moyes jest niezłym menadżerem – nic więcej, nic mniej. Nie jest menadżerem ani bardzo dobrym, ani też tym bardziej menadżerem topowym. Niech fani United odpowiedzą sobie na pytanie, czy chcą mieć w tym momencie takiego właśnie, niezłego menadżera. Tyle na ten moment. A jeżeli sobie jednak poradzi, to co powiesz, mądralo? Ano powiem tyle, że mu gratuluję. Także powodzenia, David, na Old Trafford. Wish you all the best.
 
PS Ktoś zauważy, że SAF przychodził do Manchesteru z przeciętnego Aberdeen. Racja. Tyle tylko, że tamte czasy nie były dla United latami „tłustymi”. SAF brał zatem innego przeciętniaka, któremu przywrócił dawną chwałę i na stałe wprowadził do światowego topu.