Piwo dla Mané, Liverpool jest czerwony! Sześć rzeczy po derbach Merseyside
2016-12-19 22:31:27; Aktualizacja: 7 lat temuW poniedziałkowy wieczór Premier League uraczyła nas derbami Liverpoolu na Goodison Park. Długo czekaliśmy na gola, ale Sadio Mané w końcu wziął sprawy w swoje ręce.
„The Toffees” najedli sięwitamin
Piłkarze Evertonu weszli wspotkanie, jakby Ronald Koeman przed pierwszym gwizdkiem zaaplikowałkażdemu z osobna po wiaderku witamin. Gospodarze całkowiciezdominowali „The Reds”. Nie odpuszczali żadnej piłki imomentami bezwzględnie zamykali ich na własnej połowie. I raczejnie wynikało to z taktyki Jürgena Kloppa, którego podopiecznimieli dać wyszaleć się niebieskim rywalom. Everton po prostu grałbardzo dobrze. Kapitalną robotę w środku pola wykonywał IdrissaGueye, który świetnie odbierał i rozprowadzał piłki. Jedyny(dość kluczowy) minus początkowego natarcia gospodarzy był taki,że kompletnie nie przekładało się ono na czyste sytuacje.Pierwszą połowę obie ekipy zakończyły bowiem bez celnychstrzałów.
Spotkanie obrońców
Popularne
Dopewnego momentu był to mecz obrońców. Obie linie defensywneprezentowały się świetnie, co zresztą miało bezpośredni wpływna brak goli. Jeśli chodzi o Everton, Ashley Williams i Ramiro FunesMori czyścili niemal wszystko. Do tego dodatkowe plusy za ofensywnewejścia notował Seamus Coleman. Ragnar Klavan i Dejan Lovren teżnie popełniali błędów. Szczególnie mogły się podobaćpojedynki tego pierwszego z Romelu Lukaku. Belgijski snajper „TheToffees” znowu sobie nie pograł.
NieskutecznyFirmino...
Liverpool poprzerwie nabrał wiatru w żagle. Spora w tym zasługa RobertoFirmino, który wyraźnie się rozochocił. Brazylijczyk powinienprzesądzić o wyniku poniedziałkowych derbów. Najpierw była„setka”, w której przechytrzył go Maarten Stekelenburg, późniejniezbyt udane nożyce, strzał, który wybronił zastępującyStekelenburga Joel Robles i jeszcze jedna „setka” po podaniuSadio Mané. Przynajmniej jedno trafienie byłoby wymagane. Tymbardziej, że to już kolejne ligowe spotkanie z rzędu, które Firminokończy z zerowym dorobkiem.
...musi postawić piwo Mané
Gdyby niewspomniany już Mané, Firmino miałby przed sobą dość ciężkąnoc. To właśnie 24-latek w 4. minucie doliczonego czasu gryzadecydował o wygranej „The Reds”. Samo trafienie było dośćprzypadkowe, bo Senegalczyk dobił uderzenie Daniela Sturridge'a,które zatrzymało się na słupku. Szybkość reakcji jednak godnapochwały, bo Mané bez najmniejszych problemów wyprzedziłznajdujących się początkowo bliżej futbolówki stoperówEvertonu. Forma jest. Dla skrzydłowego to już ósme ligowetrafienie w tym sezonie.
Barkley - rzeźnik
Wmomencie, gdy Everton tracił gola, na boisku od pewnego czasu niepowinno być już Rossa Barkleya. W jednej z akcji 23-latek zabawiłsię w rzeźnika i bezpardonowo zaatakował od tyłu JordanaHendersona. Kryminał, bezwzględna czerwona kartka. Barkley zresztąprzez większą część meczu wyglądał, jakby grał bardziej wrugby niż był piłkarzem. Słabe spotkanie, prawie co drugie jegopodanie kończyło się stratą.
Seria w końcuprzerwana
Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem większośćkibiców w ciemno obstawiała remis, bo właśnie takim wynikiemkończyły się cztery ostatnie spotkania derbowe na Goodison Park.Impas został przerwany, ale czy to właśnie „The Reds”zasłużyli bardziej na wygraną? Na pewno nikt nie mógłby miećwielkich pretensji, gdyby znowu skończyło się na podziale puntów.„The Toffees” mogą mieć za to do siebie żal, że niewykorzystali swojej gigantycznej przewagi w pierwszej połowie.