PONIEDZIAŁKOWY SPARING. Futbol, mój ulubiony scenarzysta
2014-09-22 23:16:20; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Obejrzałem wczoraj mecz, bardzo słaby mecz. City - Chelsea się nazywał. Właściwie równie dobrze zamiast na murawie mógłby odbywać się w oktagonie, a korki dałoby się zastąpić kastetami.
Z futbolem nie miało to wiele wspólnego i o całym starciu wszyscy zapomnieliby już w okolicach poniedziałkowego poranka.
A jednak będzie inaczej. Ten - mówiąc wprost - paskudny mecz ma szansę przejść do historii ligi. Spokojnie powinien też zagościć we wszelkiego rodzaju rankingach typu "najważniejsze wydarzenia futbolu w 2014 roku". Dobrze wiecie dlaczego - Lampard strzelający gola Chelsea, to dla niektórych angielskich kibiców tak, jakby Wlazły zaczął grać dla Rosji i wbił nam piłkę meczową asem serwisowym. Pozostawiam kwestie lojalności, kasy, zdrady. Te przepychanki niech rozstrząsają inni, chętnie poczytam, ale mnie zainteresował tu co innego.
Jak zwykle bowiem w piłce, o wszystkim zdecydował moment. Tym razem chwila zaważyła nie tylko o samym wyniku, ale również o tym jak będzie postrzegany cały mecz. Nadała mu wagi i rangi. I tu właśnie upatrywałbym wyjątkowości piłki: nie znajdziecie łatwo drugiego sportu, w którym do tego stopnia o wszystkim potrafi zaważyć jeden przebłysk, jeden błąd, jedna akcja. Mechanika futbolu jest wyjątkowa, unikalna.
W konsekwencji takiej konstrukcji piłka nożna jest kombajnem do tworzenia intrygujących scenariuszy. Można śmiało powiedzieć: ma to w genach! Liga angielska jak dla mnie czapką nakrywa większość większość produkcji kinowych i telewizyjnych, a właśnie pod względem jakości fabuły.Tu każdy weekend da więcej niespodzianek i zaskakujących historii, niż czasem cały sezon niezłego serialu. Uwielbiamy filmy, które nas intrygują, gdzie wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie i do końca nie można być niczego pewnym - czy od razu nie przypomina wam się w tym kontekście jakiś konkretne piłkarskie wydarzenie? Najlepsze jest to, że nie trzeba szukać daleko, wyciągać z szafy finiszu La Liga 13/14. Uważny meczooglądacz wskaże bez pudła pojedynek dający się tak wyróżnić, a mający raptem kilka dni.
Nie mam wątpliwości: gdyby futbol był autorem, walkę na noże toczyłyby o niego najbogatsze studia.
***
Legia wygrała z Lokeren. Zrealizowała plan w 100%, znowu nie straciła gola i po jednym meczu już ma tyle punktów w grupie, ile rok temu uciułała po sześciu. Tymczasem grono krytyków było liczne. Kręcenie nosem i wybrzydzanie dość gremialnie. Ja powiem tak: życzyłbym sobie, by polskie zespoły zawsze grały tak słabo jak mistrz Polski w czwartek. Mamy długą historię pięknych, honorowych porażek, gdzie graliśmy porywająco, a na koniec schodziliśmy z obitym tyłkiem. Nie obrażę się, jeśli z tą tradycją zaczniemy zrywać.
Idealną puentę do tej sytuacji można znaleźć w książce "Jestem kibolem": "Nie dogodzisz takiemu dziadkowi. Jak jest 1:0 dla nas, to powinno być 2:0. Jak jest 2:0, to powinno być 3:0. Jak jest 3:0, to dziwne nie jest, że tyle jest, skoro piłkarze biorą takie pieniądze. Jak jest 4:0, to nawet on z kolegami wygrałby z takim przeciwnikiem i to z palcem w dupie z 10:0 albo i więcej."
My chyba nigdy nie będziemy potrafili ocenić potencjału naszych drużyn. Jak coś nam wyjdzie - hurraoptymizm! Roman Kosecki po Celtiku (już gdy nasz wyrzucono) przekonywał, że Legia musi mierzyć w finał Ligi Europy. Serio? No fajnie pograli ze Szkotami, ale już widzimy siebie w finale? To może jeszcze Superbowl i mistrzostwo świata w siatkówce kobiet do kompletu niech legioniści się nie ograniczają?
I oczywiście jak tylko zagramy ciut słabiej, to zaraz grzebiemy się w cynicznych nastrojach. Powszechne czarnowidztwo, ledwie 1:0 z konkretną belgijską drużyną - dziadostwo i partaczenie, na pewno odpadniemy. Czy ta żonglerka czarnymi i różowymi okularami nie jest czasem męcząca?
A może to znowu wina piłki, która wywołuje silne emocje, rzucające się na zdrowy rozsądek i popychające do skrajnych opinii?
LESZEK MILEWSKI
Twitter: @leszekmilewski