Raptus, narkoman i rasista - Christoph Daum w akcji
2015-01-28 01:13:45; Aktualizacja: 9 lat temu Fot. Transfery.info
O tym, że piłkarze lubią zabalować wiedzą wszyscy.
Znaleźć jednak trenera, które przełamuje wszelkie konwenanse i zamiast za autorytet dla podopiecznych stanowi bodziec do lepszej zabawy, jest niezwykle trudno. Środowisko piłkarskie poznało już wielu kontrowersyjnych szkoleniowców. Zazwyczaj jednak ograniczali się oni do prowokowania rywali, obnażania wad sędziów czy też krytykowania rządzących tym sportem. Niemiecka ziemia przyniosła jednak przypadek nadzwyczajny, człowieka który kumulował w sobie wszelkie złe emocje oraz zachowania i niebezpiecznie negatywnymi fluidami częstował towarzystwo. Raptus, narkoman i rasista w jednym - przed wami Christoph Daum.
Zaczniemy chronologicznie. Nasz dzisiejszy bohater na świat przyszedł w 1953 roku w niewielkim Zwickau, w Saksonii. Już od małego godziny spędzał na murawie, ale należał raczej do boiskowych rzemieślników; takich którzy braki technicznie nadrabiają wolą walki oraz determinacją. Do 19. roku życia kopał w prowincjonalnym Hamborn 07, karierę kontynuował w Eintrachcie Duisburg, a buty na kołku zawiesił jako zawodnik 1. FC Köln. W 1981 roku - uzyskawszy licencję trenerską DFB - rozpoczął pracę na stanowisku trenera rezerw „Kozłów”. Cztery lata później ówczesny szkoleniowiec pierwszej drużyny mianował Christopha swoim asystentem, a już po 12 miesiącach stracił pracę właśnie na rzecz swojego doradcy. Pierwsze lata pracy na ławce trenerskiej w Nadrenii Północnej-Westfalii przebiegały dosyć spokojnie. Drużyna pewnie utrzymywała się w pierwszoligowej elicie, a sam Daum nie trafiał na czołówki gazet z powodu kolejnych skandalów. O uzdolnionym szkoleniowcu zdecydowanie głośniej zaczęło się robić na początku lat 90. W listopadzie 1990 roku objął stery w Stuttgarcie i już po dwóch sezonach uraczył kibiców z Neckarstadion paterą za zdobycie mistrzostwa Niemiec. Niemieccy żurnaliści odważnie obwołali go najzdolniejszym szkoleniowcem młodego pokolenia, a na celownik wzięły kolejne, zdecydowanie potężniejsze, kluby. Już w kilka miesięcy po historycznym sukcesie Daum wsławił się niesłychaną głupotą. Ciężko stwierdzić co kierowało nim przy ustalaniu składu na mecze kwalifikacji Ligi Mistrzów, czy była to wciąż euforia po tryumfie, czy może używki od których - jak się niebawem dowiemy - nie stronił. W meczu eliminacyjnym charyzmatyczny trener wystawił... wystawił niedozwoloną ilość obcokrajowców (konkretniej czterech) co poskutkowało usunięciem klubu z rozgrywek. Wściekłość prezesa VfB była tak wielka, że od razu przedstawił pracownikowi wypowiedzenie. Na początku roku 1994 Daum objął więc posadę trenera Beşiktaşu, a w sezonie 1994/95 wywalczył z tą drużyną mistrzostwo Turcji, co udowodniło, że mimo karygodnego błędu sprzed roku pochwalić się może nieprzeciętnymi umiejętnościami.
Rok 1996. Christoph - po krótkim epizodzie nad Bosforem - postanawia powrócić do ojczyzny. Skuszony ofertą z Leverkusen podpisuje z klubem kilkuletni kontrakt. Praca z "Aptekarzami" nie przyniosła mu jednak sławy i oczekiwanych sukcesów, a jedną z największych afer za naszą zachodnią granicą. W trzecim sezonie współpracy z zawodnikami ogromną burzę wywołał Uli Hoeness. Menedżer monachijskiego Bayernu oskarżył publicznie Dauma o - uwaga - zażywanie kokainy oraz urządzanie orgii z prostytutkami. Bunga bunga po niemiecku. Jak przystało na bohatera tego tekstu, zareagował on niezwykle żywiołowo na tę wypowiedź błyskawicznie stwierdzając, że już niebawem spotka się z kolegą po fachu na wokandzie sądu oskarżając go o zniesławienie.
- Zrobię to, bo mam absolutne czyste sumienie! - zapowiadał buńczucznie na specjalnie zwołanej konferencji prasowej.
Włodarze B04 zmuszeni byli jednak do wykonania specjalistycznych badań. Pewny siebie Daum niejednokrotnie podkreślał, że podda im się bez mrugnięcia okiem, gdyż udowodnią one tylko jego niewinność. Lekarze pobrali więc próbkę włosów szkoleniowca, a wynik okazał się - nie uwierzycie! - pozytywny. Niemiecki Związek Piłki Nożnej zagroził zabraniem licencji, a sam szkoleniowiec nieodwracalnie stracił szacunek wśród tamtejszego światka piłkarskiego. Istotnym elementem całej historii są relacje na linii Hoeness - Daum. Obaj panowie darzyli się szczerą nienawiścią i tylko czekali na potknięcie drugiego. Dla Uliego była to więc prawdziwa wisienka na torcie, dla Christopha zaś był to podwójny prawy sierpowy, który nie tylko rzucił go na deski a wręcz wymiótł z ringu na niebotyczną odległość. Oprócz utraty pracy w Leverkusen stracił bowiem szansę na objęcie sterów niemieckiej reprezentacji. A dodać trzeba, że był faworytem w wyścigu po to cenne trofeum. Długo nie mógł się pogodzić z decyją Medycyny Uniwesrytetu Kolońskiego i błyskawicznie opuścił kraj udając się za ocean, na Florydę.
- To potwarz dla mnie! Gdybym wiedział, że wynik będzie pozytywny, chyba nie zgadzałbym się dobrowolnie na analizę włosa. Niektórym bardzo nie pasowała moja nominacja na stanowisko selekcjonera i dobre wyniki Bayeru - grzmiał w mediach.
W tempie przyspieszonym rozpoczął również walkę o odbudowę swojego wizerunku. Jeden z adwokatów Dauma, Rolf Stankewitz, publicznie nazwał rezultaty badania „absurdalnymi” i rozpoczął batalię w imieniu trenera. Doniesieniami zza oceanu zaniepokoił się prezes Niemieckiego Związku Piłki Nożnej (DFB), Gerhard Mayer-Vorfelder, który najzwyczajniej w świecie przestraszył się, że racja może stać po stronie pana Stankiewitza i futbol nad Renem stanie się pośmiewiskiem w oczach całego świata. Rzekomo wykonane badania w USA określały szkoleniowca niewinnym. Rzekomo, gdyż w kartotece kliniki, w której próbka pobrana została pobrana nazwisko bohatera nie widniało... Oskarżyciele w tym czasie doszukali się kolejnego spisku. Ich zdaniem Daum z pełną premedytacją udał się do fryzjera i skrócił włosy, aby ewentualne ślady po zażywaniu kokainy pozostawić w koszu na śmieci w jednym z salonów. Adwokaci - mimo, że uwijali się jak w ukropie - nie wybronili swojego klienta.
- Otwarcie przyznaję się do zażywania kokainy. Robiłem to okazjonalnie w moim domu - wyjawił w końcu skruszony Daum podczas konferencji prasowej w Kolonii, dzień po powrocie do Niemiec ze Stanów Zjednoczonych.
- Marzyłem o tej pracy - przyznał Daum o możliwości objęcia zespołu narodowego. - Byłem gotowy jej się podjąć. Nie przyjąłbym jej jednak jeżeli ktoś zapytałby mnie czy zażywałem narkotyki.
W międzyczasie zasłynął niekonwencjonalnymi metodami treningowymi. Pewnego razu zafundował na przykład swoim podopiecznym ścieżkę zdrowia. Kazał im chodzić po skruszonym szkle, aby - jak sam stwierdził - wzmocnić ich zmysły, które w futbolu odgrywają kluczową rolę.
W ten sposób zakończyła się jedna z najgłośniejszych afer w historii futbolu. Christoph Daum powrócił nad Bosfor, jednak szybko przeniósł się do Wiednia, aby trenować zawodników tamtejszej Austrii. Na początku lipca 2003 roku rozpoczął pracę z drużyną Fenerbahçe SK, z którą w 2004 i 2005 roku wygrał Ligę Turecką. Mimo, że zarzekał się przez długi czas, iż nie powróci pracować do swojego kraju, zrobił to w 2006 roku. Podpisał trzyletni kontrakt z FC Köln i już w maju 2008 roku wywalczył z zespołem awans do 1. Bundesligi. W międzyczasie światło dzienne ujrzała kolejne sprawa, w którą zamieszany był nasz bohater. Jeden z członków zarządu Beşiktaşu Stambuł zarzucił mu rasizm.
- Daum jest zaciekłym wrogiem czarnoskórych piłkarzy. Nie wiadomo dlaczego nie lubi Afrykańczyków. Nie lubił ani Pascala Noumy, ani Ike Shorunmu - grzmiał wówczas członek władz Besiktasu, Latif Akca.
- Kiedy któryś z czarnoskórych zawodników próbował z nim porozmawiać, on odwracał się na pięcie i odchodził. To niedopuszczalne zachowanie.
Zarzut Akcy potwierdzali w późniejszym czasie kolejni zawodnicy, robiąc to jednak anonimowo.
Będąc trenerem „Kozłów” nie uniknął kolejnych grzywn i niegodnych trenera wyskoków. Po przegranym przez jego zespół starciu z Alemannią Aachen podczas konferencji prasowej nazwał sędziów „sprzedawczykami o lepkich dłoniach” oskarżając o przyjęcie łapówki ze strony gości. Ponieważ po kilku dniach zreflektował się i przeprosił rozjemców tamtej konfrontacji został ukarany grzywną w wysokości 10,000 € oraz zawieszeniem obejmującym dwa spotkania.
Kolejny rok nie przyniósł niczego nowego, tym razem Daum został oskarżony o dyskryminację homoseksualistów. W jednym z wywiadów wypowiadał się o nich wyjątkowo nieprzychylnie, ale podobnie jak w przypadku opisanym powyżej, przeprosił w mediach i sprawę udało się zamieść pod dywan.
23 marca 2011 roku objął posadę we Frankfurcie. Nie zdążył jeszcze odbyć chociaż jednych zajęć z drużyną, a już został poddany krytyce nie kogo innego, jak Uliego Hoenessa.
- Miałem Heriberta (dyrektora Eintrachtu – przyp. red.) za rozsądnego i mądrego człowieka. Najwyraźniej w całej Bundeslidze dosypują do kawy jakiś proszek... - stwierdził.
Jak się okazało tym razem również trafił w dziesiątkę. Pod wodzą Dauma Eintracht rozegrał siedem spotkań i... wszystkie zakończyły się porażką „Orłów”, które z hukiem spadły do drugiej ligi. Daum szybko stracił pracę, jednak 9 listopada 2011 roku podpisał kontrakt ważny do lata 2013 roku z Club Brugge. W Belgii dał się nawet poznać jako sympatyczny mężczyzna występując w teledysku z całą drużyną. Przy okazji stwierdził również, że...
- Chciałbym być kobietą 24 godziny na dobę. Przyciągają mnie damskie atuty, oczy, twarz, piersi, pośladki i charyzma - oświadczył w mediach.
Nie zapominajmy, że poczucie humoru pokazał też kilka lat wcześniej, pracując w Kolonii. Na coroczne święto miasta przebrał się za klauna i uśmiechnięty od ucha do ucha paradował ulicami.
W maju 2012 roku Daum poprosił o rozwiązanie umowy z powodów osobistych. Niemal rok wcześniej zdiagnozowano u niego raka skóry, jednak zdołał przezwyciężyć swoją chorobę. W poprzednim sezonie prowadził także turecki Bursaspor.
Christoph Daum jest na pewno jedną z najbardziej nieszablonowych postaci w świecie w futbolu. Nie unikał narkotyków, zabawiał się z prostytutkami (między innymi dlatego zostawiła go pierwsza żona), gardził inną rasą oraz szykanował homoseksualistów. Od kilkunastu miesięcy jego nazwisko nie pojawia się w mediach w kontekście żadnych skandali, ale pamiętajmy, że ma „dopiero” 61 lat. Jeszcze niejeden numer może swojemu ewentualnemu pracodawcy wywinąć...
MARCIN BORZĘCKI