Recepta na sukces (refundacja do decyzji NFZ)

2012-01-11 23:31:49; Aktualizacja: 12 lat temu
Recepta na sukces (refundacja do decyzji NFZ) Fot. Transfery.info
Źródło: Transfery.info

Klubowa sakwa wypchana po brzegi petrodolarami, euro, yuanami czy jeszcze innymi złotówkami. Ogromne fundusze na transfery, o których rywal może tylko pomarzyć. Długa lista płac i jeszcze dłuższa możliwości...

Czego chcieć więcej? No, może jeszcze Davida Beckhama. Gwiazdor poda dobrą piłkę z dwa razy, uśmiechnie się na konferencji prasowej i zapewni sprzedaż setek tysięcy koszulek ze swoim nazwiskiem. Ale to już niekoniecznie.

Gdy powyższe jest spełnione, to zatrudniamy trenera z nazwiskiem i/lub osiągnięciami, a później ogłaszamy światu. Trener przyjdzie, zobaczy co jest na tak, a co na nie i można zaczynać działania na rynku transferowym. Na początek rozwiązywanie kontraktów. Niepokornych umieszczamy na przykład w „Klubie Kokosa”, a resztę zwalniamy (tj. rozwiązujemy umowy za porozumieniem stron). Później czas na kupowanie. Przyda się każdy, kto akurat dwa razy lepiej kopnął piłkę (w przypadku Polonii), albo psuje innym atmosferę w szatni (jak np. Manchester City i Balotelli, ale ten chociaż przejawia spory talent). Poczynania na rynku nie rządzą się jakimiś szczególnymi prawami. Ściągamy gwiazdy łakome na niezłe zarobki (takie jak Tevez, wszak mamy zapas gotówki), mącimy w głowach młodym i zdolnym chłopakom (nie mogłem Sobiecha wybaczyć Wojciechowskiemu), albo ściągamy solidnych rzemieślników. Nie jest to trudne. Sumy odstępnego mogą być niewspółmierne do pozyskiwanej „gwiazdeczki”. Prezes nie będzie oponował, jeżeli powiemy, że to ważne (przecież on i tak o piłce nie ma zielonego pojęcia). Oferty kontraktowe też nie muszą być skromne. Dlaczego? – patrz wyżej. Skład zbudujemy, ale czy kupimy dobrą atmosferę w zespole? Nie, ale dla jej polepszenia, możemy na przykład pozyskać od klubu Bytovia Bytów ex-autokar Barcelony. Drugoligowcy „wożą się” nim na swoje mecze. Ładnie wygląda a i zawodników ucieszy. Możemy zainwestować w boiska, szkoły, szatnie... Za pieniądze można wszystko – z podobnego założenia wychodzą właściciele Chelsea Londyn, Manchesteru City, Malagi czy PSG.

A więc panowie i panie (a dlaczego nie?), może zrobimy jakąś „zrzutkę” i pozyskamy… kilkanaście kilometrów kwadratowych pól naftowych? Gdy pojawią się zyski, to kupimy, dajmy na to, B-klasową Iskrę Stolec (bo ładna nazwa i będzie nas stać). A stąd do mistrzostwa kraju już niedaleko. Przecież to wygląda tak prosto… Plan już opracowałem.

Damy radę? Oczywiście że nie. Za pieniądze można kupić zgraję indywidualistów, wybudować stadiony, wypromować markę, ale do budowy drużyny potrzeba czegoś więcej. Żaden najbogatszy klub nawet nie zagraża dzisiaj Barcelonie czy Realowi. Oba, obecną pozycję, zawdzięczają myśleniu i ciężkiej pracy, często ryzyku. Bo jak ktoś naprawdę dobrze gra w piłkę to pieniądze przyjdą same. Osobiście więc jestem ostrożny w wieszczeniu spektakularnych sukcesów PSG czy Maladze… Bo piłka nożna, ta prawdziwa, to wbrew pozorom nie tylko pieniądze i biznes.