Rewolucja tym razem nie pożarła własnych dzieci - Tottenham według Andre Villasa-Boasa

2013-01-03 09:45:12; Aktualizacja: 11 lat temu
Rewolucja tym razem nie pożarła własnych dzieci - Tottenham według Andre Villasa-Boasa Fot. Transfery.info
Tomasz Gadaj
Tomasz Gadaj Źródło: Transfery.info

Między fanami angielskiej piłki krąży popularny dowcip o Tottenhamie, a właściwie jego stadionie. A ów kawał brzmi tak: dlaczego astronauci trenują na White Hart Lane? Bo to jedyne miejsce na ziemi bez atmosfery.

Powyższy suchar miał odnosić się do rzekomo słabego dopingu na obiekcie „Kogutów”. Sytuacja na mieszczącej ponad 36 tysięcy ludzi konstrukcji może jednak niebawem się zmienić. Wiele bowiem wskazuje na to, że w Londynie powstaje kolejna drużyna zdolna w przyszłości do walki o ligowy triumf. Pierwsze symptomy odnotowano już za kadencji Harrego Redknappa, lecz, z całym szacunkiem dla świetnego trenera, „Houdini” nie jest człowiekiem znającym smak wielkich sukcesów. Jedynym znaczącym trofeum w gablotce 66-latka wciąż pozostaje Puchar Anglii sprzed czterech lat. Latem do Tottenhamu przybył jednak pewien niemal dwukrotnie młodszy od Redknappa trener. Był nim Portugalczyk, który wie, jak smakuje triumf na krajowym oraz europejskim podwórku. Były opiekun FC Porto przez lata również terminował i poznawał alchemię futbolu u boku słynnego piłkarskiego maga, jakim jest Jose Mourinho.

 

Andre Villas-Boas nie lubi  porównań do swojego byłego pryncypała. Te były i są nieuniknione, a apogeum przybrały, gdy, podobnie jak słynniejszy rodak, również porzucił on Porto na rzecz pracy w Chelsea. Londyn okazał się dla 34-latka polem bitwy z klubową starszyzną, co musiało skończyć się tylko w jeden sposób. Dymisją. Niemniej, zdobywca Ligi Europejskiej zdaje się mieć jedną cechę, która odróżnia go od Mourinho. Villas-Boas potrafi dostrzec własne słabości i uczyć się na błędach. O wiele ostrożniej zaczął pracę na White Hart Lane, chociaż trzeba oddać, że w Tottenhamie brakowało osobowości na miarę Didiera Drogby, Franka Lamparda czy Johna Terrego. Jedyny piłkarz zdolny sprawować w szatni rządy dusz, Ledley King, latem skapitulował w walce z kontuzjami,  19. lipca kończąc przygodę z piłką. Nie było zatem nikogo, kto przeszkodziłby Portugalczykowi w realizacji kadrowego przewrotu. Pozbyto się 11-stu graczy, w tym między innymi Rafaela van der Vaarta, Giovaniego dos Santosa, Stevena Pienaara oraz chorwacki duet Niko Krancjar-Verdan Corluka. Do swoich rodaków dołączył także ostatecznie Luka Modrić. Batalia z Realem Madryt o bałkańskiego pomocnika została wprawdzie przegrana, lecz godna pieniężna rekompensata pozwoliła AVB na dokonanie znaczących transferów last minute. Wykrystalizowały one nowy kręgosłup „The Lillywhites”, ponieważ niemal do każdej formacji, poza atakiem, sprowadzono uznanych zawodników. Tuż przed końcem sierpnia sfinalizowano przyjście Hugo Llorisa. Kapitan reprezentacji Francji początkowo wygrzewał ławkę nieśmiertelnemu Bradowi Friedelowi, ale ostatnimi czasy były piłkarz Lyonu wywalczył bluzę z numerem 1.  Liderem obrony stał się Jan Vertonghen, a nauki u młodego, choć już doświadczonego Belga, pobiera Steven Caulker, olimpijczyk z Londynu. Już dziś zresztą niektórzy piłkarze uważają, że były zawodnik Ajaxu powinien dzierżyć opaskę kapitana „Spurs”. Ciągle trzyma się rutynowany William Gallas, jednak Francuz chyba powoli będzie oddawał pole 22-letniemu Anglikowi, tym bardziej, że wicemistrzowi świata z 2006 roku w czerwcu kończy się umowa. Do największej rewolucji doszło jednak w drugiej linii. Nietykalna pozostała jedynie dwuosobowa husaria, czyli duet Gareth Bale- Aaron Lennon, którzy szaleją, tak jak szaleli wcześniej, na obu flankach. Zmienili się za to kreatorzy środka pola. Sandro zastąpił ulubieńca Redknappa, Scotta Parkera, który dopiero niedawno wrócił do gry po długotrwałym urazie. Tempo akcji wyznacza Moussa Dembele, a rolę najbardziej wysuniętego pomocnika lub czasem też cofniętego napastnika, sprawuje Clint Dempsey. Na pozycję Amerykanina w wyjściowej jedenastce czyha Gylfi Sigurdsson, lecz Islandczyk nie może póki co nawiązać do formy, a tym bardziej do skuteczności, z czasów pobytu w Swansea.

 

Teoretycznie, skład prezentuje się na tyle imponująco, że „The Lilywhites” spokojnie mogą myśleć co najmniej o pozycji w pierwszej czwórce. Początek kariery Villasa-Boasa na White Hart Lane nie był jednak usłany różami lub jak kto woli, Lilliami. Beznadziejnie rozpoczęty sezon i spadek w pewnym momencie niemal na samo dno tabeli Premier League spowodowały, że ponownie wzmocniły się głosy wątpiące w talent zaledwie 34-letniego trenera. Wpływ na słabszą postawę Tottenhamu, naturalnie oprócz sporych przetasowań kadrowych, miała nikła frekwencja nowych zawodników na treningach. Większość transferów zrealizowano na sam koniec okienka, a wraz z początkiem września przypadały zgrupowania reprezentacji narodowych przed meczami eliminacyjnymi do mundialu w Brazylii. Siłą rzeczy, tacy piłkarzy jak Dempsey, Lloris, czy Dembele na dobre zapoznali się z nowymi kolegami dopiero po kilkunastu dniach od podpisania kontraktu. Gdy już wszyscy dolecieli do Londynu, rozpoczął się żmudny okres aklimatyzacji oraz proces wdrażania piłkarskiej filozofii AVB. Przełom nastąpił we wrześniowym spotkaniu z Manchesterem United, które „Koguty” niespodziewanie zwyciężyły 2-3. Potem były co prawda wpadki, jak przeciwko Wigan czy Norwich, niemniej tryby w maszynerii portugalskiego szkoleniowca coraz bardziej zazębiały się, czego efektem jest zaledwie jedna porażka od połowy listopada.

 

Villasowi-Boasowi, odwrotnie niż na Stamford Bridge, udało się w Tottenhamie zaszczepić to, co najlepsze z jego autorskiego FC Porto. Londyńczyków charakteryzuje dziś wysoki pressing, dynamiczne akcje oraz zaawansowane wyszkolenie techniczne większości piłkarzy. Ważnym aspektem jest także duża wymienność pozycji, do której Portugalczyk przykłada sporą wagę. Jermain Defoe często schodzi do boku, zajmując miejsce na skrzydle, gdy ofensywnie usposobieni Dempsey i Dembele podłączają się do ataku. Dużą swobodę na lewej flance ma Gareth Bale, którego ubezpiecza nominalny środkowy, lecz u AVB często grający jako boczny obrońca, Vertonghen. Mimo preferowania przez 34-letniego menedżera, wydawałoby się, defensywnej formacji 4-5-1, z powodu zaledwie jednego gracza w drugiej linii zorientowanego na obronie, Tottenham stracił jak dotąd mnóstwo, bo aż 27 goli. Z pierwszej dziesiątki Premier League tylko prowadzący Manchester United ma gorszy bilans, jednak “Czerwone Diabły” mankament ten równoważą niezwykle silną obsadą napadu. Pomimo ogromnego potencjału, pomoc Tottenhamu , nie licząc Bale’a, jest mało produktywna jeśli chodzi o zdobywanie bramek. Ciężar strzelania goli spadł niemal całkowicie na barki Jermaine’a Defoe. Na szczęście dla Villasa-Boasa, 31-latek jest w życiowej formie. Już teraz filigranowemu snajperowi brakuje ledwie siedmiu trafień do wyrównania jego najlepszego wyniku, 24 bramek z sezonu 2009/2010. Cała gra do przodu skupia się na ruchliwym Angliku, gdyż Adebayor wygląda na zupełnie usatysfakcjonowanego samym tylko pobytem w ekipie „Kogutów”, której włodarze nota bene na transfer definitywny wydali latem prawie 6,5 miliona funtów. Pomimo mało licznej obsady ataku, AVB prawdopodobnie nie zabroni reprezentantowi Togo wyjazdu na Puchar Narodów Afryki. Oznacza to, że jeśli drużyna z White Hart Lane nie wybierze się w styczniu na zakupy,  Londyńczycy na około miesiąc pozostaną tylko z jednym klasowym napastnikiem. Ostatnim, chociaż równie ważnym aspektem w zrozumieniu dobrej formy Londyńczyków jest biologia. Z podstawowej jedenastki tylko Gallas oraz Defoe przekroczyli magiczną 30-stkę, choć niebawem, bo za trzy miesiące, spotka to również Dempseya. Większość piłkarzy szczyt fizycznej oraz piłkarskiej formy ma jednak dopiero przed sobą, co dobrze rokuje na przyszłość ekipie dwukrotnych mistrzów Anglii.

 

Co teraz czeka Tottenham? Andre Villas-Boas powinien w pierwszej kolejności pomyśleć o wzmocnieniu ataku, bowiem nie można liczyć na to, że Defoe wiecznie będzie ciągnął zespół za uszy. Na pewno lekarstwem na niedostatek snajperów, przynajmniej na razie, nie stanie się Christian Benteke. Belg w tym sezonie występował już w barwach dwóch zespołów (Aston Villa i Genk), więc w myśl przepisów FIFA przynajmniej do końca czerwca nie może zmienić pracodawcy.  Portugalczyk musi także brać pod uwagę letnie odejście Garetha Bale'a, który z każdym następnym meczem, takim jak przeciwko Aston Villi, będzie coraz trudniejszy do zatrzymania na White Hart Lane. Możliwym następcą skrzydłowego jest mający dosyć Gelsenkirchen Lewis Holtby. Nie można wykluczyć przyjścia młodziutkiego Luke'a Shawa, ale w tym przypadku "Koguty" prawdopodobnie będą musiały stoczyć transferowy pojedynek z rywalami zza między, Arsenalem, ponieważ "Kanonierzy" również ostrzą sobie zęby na zdolnego 18-latka.

 

Tottenham ma bardzo dużą szansę na namieszanie w czołówce Premier League. Może jeszcze nie jest to ekipa na majstra, lecz dawno „Koguty” nie miały tak dogodnej sytuacji w obozach rywali. Zadyszka Manchesteru City, zmiana szkoleniowca w Chelsea, czy kolejne chybione transfery Arsene'a Wengera dają pole do popisu ekipie AVB. Londyńczycy mogą spokojnie myśleć o miejscu na pudle, a kto wie -  przy założeniu, że Manchester United popadnie w kryzys - nawet o zaatakowaniu wiosną pozycji lidera. Jedno jest pewne: w Premier League, po raz kolejny zresztą, na pewno nie będzie nudno.