Strzelcy wyborowi
2013-02-07 17:41:09; Aktualizacja: 11 lat temuW ostatnim czasie dostarczaliśmy wam najświeższe transferowe informacje. Teraz postanowiliśmy skupić się na najważniejszym aspekcie piłki nożnej, golach. A dokładniej na najlepszych strzelcach z najsilniejszych europejskich lig.
W piłce nożnej panuje pewna niepodważalna reguła. Trzeba mieć przynajmniej o jednego gola w meczu więcej od przeciwnika. By drużyna zdobyła jakiekolwiek trafienia, potrzebny jest snajper z prawdziwego zdarzenia. W najlepszych europejskich ligach nie brakuje napastników, którzy swoimi strzeleckimi statystykami powodują mimowolny zachwyt i podziw ze strony nawet najbardziej zagorzałych oponentów.
Istnieje kilka czynników wpływających na skuteczność piłkarzy. Jak to możliwe, że król strzelców ligi greckiej, nie potrafi przez pół rundy wywalczyć sobie miejsca w drużynie z ligi polskiej? Inni z kolei, diametralnie zmieniając otoczenie, dalej strzelają jak automaty. Klasa zawodnika? Niekoniecznie. Znamy wielkie nazwiska, którym nagle zaciął się spust. Nikt nie jest maszyną, forma i dyspozycja dnia są w sporcie kluczowe. Można cały tydzień „ładować” na treningach petardy „pod spojenie”, a w dniu najważniejszego meczu potykać się o własne nogi. Jednego dnia jesteśmy w stanie bić rekordy, nazajutrz ledwo podnosimy się z łóżka. W sporcie wyczynowym, najważniejsza jest regularność i stabilizacja formy. Ten atleta, który to osiągnie i utrzyma, będzie nie do zatrzymania.
Napastników rozlicza się ze strzelonych bramek. Można pokonać bramkarza drużyny przeciwnej tylko raz, zapewniając swojej ekipie zwycięstwo. Tak samo prawdopodobne jest niewykorzystanie jednej dogodnej sytuacji, które może kosztować utratę trofeum. Wóz albo przewóz - tak niepewne jest życie napastnika…
Nie każdego oczywiście. Zapraszamy na spotkanie z zawodnikami, którzy niezależnie od pogody, układu gwiazd, czy stanu murawy, zawsze grają koncertowo, strzelając niemal na zawołanie.
O dwóch takich...
Nie lubię pisać o rzeczach oczywistych. Niekiedy jednak trzeba poruszyć kwestie „oklepane” ze wszystkich możliwych stron. Lionel Messi. Temat ten jest bardzo niewdzięczny, gdyż każda wzmianka, w której pada nazwisko Argentyńczyka, to w gruncie rzeczy przetwarzanie mnóstwa informacji, opinii. Z reguły dosyć jednoznacznych. Że jest najlepszy na świecie, deklasując innych, że Maradona i Pele byli gorsi, że w ogóle jest super, a Cristiano Ronaldo to goguś i symulant. Dołożę jednak swoją cegiełkę, bo w każdym zdaniu jest odrobina odmienności. Ja jestem pełen podziwu dla talentu Leo, jego zjawiskowego stylu gry, genialnego prowadzenia piłki (niemal przyklejonej butaprenem do buta) i bezbłędnego instynktu strzeleckiego. Jednak według mnie, Cristiano Ronaldo nie jest od Argentyńczyka gorszy. Mimo, że statystyki przemawiają za gwiazdą Barcelony, Portugalczyk nadrabia innymi walorami. Szybki, świetny technicznie, nieprzewidywalny. Zupełnie jak Messi. Do tego silny, atletyczny, wszechstronny. I wiecznie niedoceniany. Czy słusznie? Moim zdaniem nie. Ale prawdą jest, że tyle mamy zdań, ilu ludzi.
Kilka słów o statystyce być musi. 34 gole w 22 meczach na szczeblu ekstraklasy hiszpańskiej to wynik niewyobrażalnie dobry. Stanowi to 46 procent całkowitej liczby goli FC Barcelony. Messi pracuje jak automat, w tej chwili zaskoczeniem jest, jeżeli w meczu wpakuje do siatki TYLKO JEDNEGO gola. W 11 kolejce spotkań strzelił dwa gole zespołowi RCD Mallorca. W następnych 5 seriach gier powtórzył ten wyczyn. Później miał okres ubogi w gole, gdyż w 4 kolejnych grach zdobył „zaledwie” 4 bramki. Na właściwe tory powrócił w niedawnym meczu z Osasuną Pampeluna, aplikując rywalom 4 trafienia w 90 minut. Imponujące. Ronaldo ma na strzeleckim koncie przysłowiowe „oczko”, będące 38 procentami zdobyczy bramkowej Galacticos. Syn rybaka z Funchal może pochwalić się aż trzema hat-trickami w obecnych rozgrywkach Primiera Division. Nie grzeszy taką regularnością jak Messi, ale też cały Real póki co dołuje. Poza tym CR7 bardzo często występuje na skrzydle i dogrywa piłki do partnerów z ataku, przez co goli siłą rzeczy zdobywa mniej. Król strzelców z sezonu 2010/2011 (40 goli), w zeszłym ustąpił Messiemu stosunkiem 46 do 50 trafień. Aktualnie, odstaje od lidera, ale z całkowitą pewnością, nie odpuści i utrzyma swoją imponującą średnią większej ilości goli w stosunku do występów w klubie. Wynosi ona 133 trafienia w 122 oficjalnych meczach w barwach Realu.
Mimo szeregu kontrowersji i mojej opinii o tej wiecznie rywalizującej dwójce, życzę gwiazdorowi Barcelony nowych rekordów i z przyjemnością będę podziwiać jego boiskowe wyczyny. Leo jest geniuszem. Ma jednak obok siebie godnego rywala. Równie wybornego, prawdziwego tytana pracy, zasługującego na jednakowe uznanie w oczach piłkarskich fanów. Obiektywnych, dodajmy.
Dogonić geniusza…
Zawsze trzeba równać w górę. Widząc rozwój i sukcesy innych, powinniśmy dążyć do osiągnięcia podobnego poziomu, do całkowitej samorealizacji. Koniecznością jest odrzucenie „mentalnej komuny”, która powoduje niechęć i złorzeczenie wobec wszystkich lepszych, bogatszych, zdolniejszych. Ten fantastyczny piłkarz, któremu poświęcę swoją uwagę doskonale wie jak to robić. Rozwija się, nie zwalniając tempa, a wzoruje się na nie byle kim.
Super-snajper z czerwono – białej części Madrytu – Radamel Falcao, ma bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę. Myśląc „liga hiszpańska” wiele osób mówi „Barcelona i Real”. W sezonie 2012/13 madryckie Atletico próbuje przełamać ten stereotyp. A receptą „Ros Rojiblancos” na końcowy sukces jest właśnie kolumbijski napastnik. 18 bramek w 19 meczach. Solidność, regularność, pewność. A przy tym błysk, ten Boży pierwiastek, bez którego podobny rezultat można by odłożyć między bajki. 27-letni król strzelców Ligi Europy 2010/11 dokonał w tym sezonie godnego uwagi wyczynu. W 17 kolejce ustrzelił na Estadio de Riazor w La Corunii 5 bramek. Gdyby nie dwójka Messi – Ronaldo, byłby największą gwiazdą La Liga. Ale pozycja tuż za takimi wirtuozami, a w zasadzie walka ramię w ramię smakują lepiej niż laury w mniej doborowym towarzystwie.
Teatr jednego aktora…
Właśnie z takim problemem boryka się na własne życzenie Zlatan Ibrahimović. Chociaż, w gruncie rzeczy, trudno to nazwać problemem. Przekonany (bardzo słusznie) o swojej wybitności, poradziłby sobie w każdych warunkach. Zna swoją wartość i prawdopodobnie dlatego zgodził się na ofertę Francuzów. Niczego i nikomu nie musi już udowadniać. Wciąż mam przed oczami sytuację z 2004 roku w meczu Ajax – NAC Breda. 23-letni wówczas Ibrahimović dosłownie ośmieszył zawodników z Bredy, strzelając jedną z najefektowniejszych bramek w historii, po przedrylowaniu 6 przeciwników! Zresztą wszystkich fantastycznych trafień w wykonaniu Szweda nie sposób zapamiętać.
Dla mnie spełnieniem kibicowskich marzeń byłoby oglądanie Zlatana na boiskach Premier League. Wybrał Ligue 1, w której ma status Boga. Tak naprawdę, nie urażając nikogo, koszmarnie nudna francuska liga zyskała wraz z nim niesamowite profity. Bo to właśnie dla Ibry, włączamy relacje z Francji. A w zasadzie z Paryża, bądź innego miasta gdzie klub szejka Nassera Al - Khelaifiego aktualnie rozgrywa swoje spotkanie. 20 goli w 20 meczach (47 procent ligowego dorobku bramkowego PSG). Ponadto osobowość, oryginalność, zadziorność. Oto jak jeden człowiek może zmienić oblicze piłkarskiej społeczności. Jest uwielbiany i bardzo zadowolony. W zimowym oknie transferowym dołączył do niego sam David Beckham. Dla tego duetu, warto zabukować bilety do paryskiej metropolii. Przy okazji, można zobaczyć wieżę Eiffla.
Mamy Zlatana i długo, długo nic. Z 12 trafieniami, na drugim miejscu plasuje się napastnik Nicei, Dario Cvitanich. Były zawodnik Ajaxu Amsterdam rozgrywa właśnie najlepszy sezon w swojej europejskiej karierze. Argentyńczyk wreszcie pokazał, że zna się na piłkarskim fachu. Ibrahimović zaś nie musiał, ale po raz kolejny utwierdził w przekonaniu, że można, a w zasadzie powinno się mówić o nim: wybitny.
Zmiana lidera.
W najmocniejszej i najatrakcyjniejszej europejskiej lidze gole strzela się niezwykle trudno. W dwudziestoletniej historii Premier League jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby król strzelców miał więcej trafień niż występów. Dlatego też, liczby w tej kategorii u Anglików nie powalają. Kto w ojczyźnie Jaguara ustrzeli chociaż 15 goli w sezonie, może nazywać się strzelcem wyborowym.
Takowych w krainie funtem i whiskey płynącej nie brakuje. W tym momencie klasyfikacji najskuteczniejszych przewodzi Robin Van Persie z Manchesteru United. Dorobek bohatera jednego z głośniejszych transferów ostatniego letniego okienka transferowego to 18 goli w 25 spotkaniach. Gdy w lecie za 25,5 miliona € przechodził na Old Trafford było wiadomo, że nie będzie mu łatwo. Swoją grą pokazał olbrzymią klasę. W najlepszej drużynie Premier League zaaklimatyzował się niemal od razu i przyćmił największą gwiazdę ekipy Alexa Fergusona – Wayne’a Rooney’a. O wielkości Holendra świadczy też fakt, jak radzi sobie Arsenal Londyn bez niego. 30 goli w poprzednim sezonie po raz kolejny uratowały głowę Arsene Wengera. Na chwilę obecną, fatalny Olivier Giroud nie daje nawet połowy wartości jaką zapewniał Van Persie. A w czerwonej części Manchesteru, już 29-letniego wychowanka Feeyenordu Rotterdam pokochali.
Ze świetnej dyspozycji byłego „Kanoniera” zdaje sobie sprawę Rooney. Niedawno scedował na niego przywilej wykonywania rzutów karnych. Nazwał go nawet „talizmanem” Manchesteru United, publicznie oddając mu pozycję napastnika numer jeden. Ale Anglik to prawdziwy walczak i taka sytuacja wpływa na niego motywująco. Jeżeli Rooney’a nie będą nękać kontuzje, jego współpraca z Van Persim poprowadzi MU do jubileuszowego, dwudziestego mistrzostwa kraju. 14 bramek w 17 meczach to średnia najlepsza w lidze.
Joker jakich mało.
No, prawie najlepsza. Bo o ile Rooney pokonuje bramkarzy rywali średnio co 92 minuty, o tyle jego kolega z drużyny, Javier Hernandez robi to, uwaga, co… 75 minut!!!. W 13 rozegranych meczach, gdy zaledwie 5 zaczynał w podstawowym składzie, strzelił 8 goli. O takim rezerwowym marzy każdy trener. Meksykanin gra zaskakująco mało (rywali w linii ataku „Czerwonych Diabłów” ma świetnych), ale każdym zagraniem na boisku pokazuje jak klasowym i zdolnym jest piłkarzem. Pytanie tylko, kiedy popularnemu „Chicharito” znudzi się ławka i zda sobie sprawę, że zasługuje na regularną grę z najlepszymi. Albo raczej kiedy odważy się o tym głośno powiedzieć sir Alexowi. Wówczas może jednak podzielić los Dymitara Berbatova, niechcianego na Old Trafford.
Why always They?
Do dnia 29 stycznia 2013 roku o miano „enfant terrible” brytyjskiego futbolu rywalizowało dwóch rozrabiaków: Mario Balotelli i Luis Suarez. Ten pierwszy, po 30 miesiącach zakończył swój pobyt w Anglii, przenosząc się do AC Milan. Popularny „Balo” słynął głównie z poza boiskowych ekscesów, zaś Urugwajczyk dokazywał na murawie, gryząc, kopiąc, czy obrażając innych zawodników. Niesforny napastnik Liverpoolu, pozostał sam na placu boju, jest jednak zbyt cennym ogniwem, aby się go pozbyć. W przeciwieństwie do krnąbrnego Włocha, potrafi „dać sobie na wstrzymanie” dzięki czemu faktycznie stanowi o sile ofensywnej „The Reds”, z 16 bramkami ustępuje tylko Van Persiemu. Zapowiedział, że w Liverpoolu zostanie, niezależnie od miejsca, jakie ten zespół zajmie po 38 kolejkach Premier League.
Kuszony przez potęgi.
Na włoskich boiskach napastnicy również nie maja łatwego życia. Najlepszy strzelec tamtejszych rozgrywek, Edinson Cavani od kilku sezonów prezentuje znakomita, równa formę. Za czasów gry w Palermo rywalizował o miejsce w składzie z Radosławem Matusiakiem ( Polak utrzymywał, że wcale gorszy od Urugwajczyka nie jest). W pierwszym sezonie w Napoli (2010/11) strzelił 26 goli w 35 meczach. Nie dało mu to jednak korony króla strzelców w Serie A, podobnie jak 23 trafienia rok później. W bieżących rozgrywkach ma już na koncie 18 bramek i pewnie zmierza po tytuł najskuteczniejszego. Łączony wielokrotnie z Arsenalem Londyn, Chelsea, Manchesterem City czy cierpiącym na brak egzekutora z prawdziwego zdarzenia Realem Madryt. „El Matador” świetnie jednak czuje się w Neapolu i słonecznego włoskiego wybrzeża opuszczać póki co nie zamierza. Cavaniego goni niesamowity Egipcjanin Stephen El Sharawy z AC Milan
(15 trafień) i doświadczona ikona Udinese Calcio – Antonio Di Natale (14). Pojedynek najlepszych strzelców nad Adriatykiem będzie pasjonujący do samego końca.
Niemiecka oszczędność.
Na boiskach naszych zachodnich sąsiadów niestety wieje nudą. Olbrzymia przewaga Bayernu Monachium, przepaść nie tylko punktowa, ale również sportowa. „Der Konig ist zuruck ankommen”, po dwóch latach dominacji Borussii Dortmund, Bayern ponownie rządzi na niemieckich boiskach. Po sezonie na ławkę trenerską przychodzi Guardiola. Pytanie, czy jest im to potrzebne? Jupp Heynckes ułożył bezbłędnie wszystkie trybiki w bawarskiej machinie. Być może błysk Pepa spowoduje, że Bayern oprócz skuteczności, będzie imponował również polotem i finezją gry?
W klasyfikacji strzelców w Bundeslidze mamy niesamowity ścisk. 14 trafień po 20 kolejkach to najbardziej pokaźna kolekcja. Trzeba przyznać, że uboga. Należy do Chorwata, Mario Mandżukicia. Rosły napastnik przez pierwsze dwa lata w Niemczech reprezentował barwy VfL Wolfsburg, bez spektakularnych sukcesów. Przed sezonem, za 13 milionów € zasilił monachijski Bayern. I to właśnie w trykocie 22-krotnego mistrza Niemiec 26-latek udowadnia, jak dobrym jest piłkarzem.
Za plecami lidera tłoczno. Stefan Kiessling (Bayer Leverkusen) ma 13 bramek, podobnie jak nasz towar eksportowy, Robert Lewandowski. Za nimi Thomas Muller (Bayern Monachium), Alexander Meier (Eintracht Frankfurt) i Adam Szalai (FSV Mainz). Jeden przebłysk w postaci hat-tricka i wszystko może się pozmieniać. Tak jak we Włoszech, emocji nie zabraknie, aż do lata. A fakt, iż na szczycie tej listy może znaleźć się Polak, dodaje smaczku całej rywalizacji.
Tak przedstawia się sytuacja najskuteczniejszych. Niemal każdy z opisanych tu zawodników to osobowość, która w annałach historii piłki nożnej zapisała się wielkimi, złotymi zgłoskami. Z pewnością dostarczą wielu emocji kibicom na całym świecie. Jednym krwi napsują, innych uradują golami na wagę wielkich sukcesów.