Tanio kupić, drogo sprzedać - ekonomiczno-piłkarski fenomen FC Porto
2012-11-01 10:57:02; Aktualizacja: 12 lat temu Fot. Transfery.info
Zostaw na kilka lat swój talent u nas, a my sprawimy, że będzie on warty kilkaset procent więcej! Brzmi jak piłkarska utopia, jak oferta wiele razy bardziej podejrzana od tej proponowanej przez Amber Gold.
A jednak jest takie jedno miejsce, gdzie urzeczywistnia się takie obietnice. Gdzie w ciągu dwóch lat twoja wartość może wzrosnąć z pięciu do ponad czterdziestu milionów funtów, a w tym samym czasie twój kolega zmierza ku wycenie na poziomie pięćdziesięciu milionów. FC Porto - w ostatnich latach miejsce szlifowania największej liczby piłkarskich diamentów na całym świecie.
Porto to fenomen nie tylko szkoleniowy, ten klub piłkarsko i ekonomicznie wygląda - i zapewne w najbliższych latach wyglądać będzie - niesamowicie stabilnie. Przez ostatnie dziesięć lat w klubowej gablocie pojawiło się 16 nowych pucharów i to pomimo ogromnej rotacji zawodników, niespotykanej wśród największych światowych potęg. Wystarczy rzut oka na transfery z klubu w tym czasie, by przekonać się, że żaden trener nie miał prawa liczyć na to, że sezon po sezonie będzie wciąż współpracował ze znanymi sobie piłkarzami.
Oczywiście jest to powodowane czynnikiem ekonomicznym. Gdyby nie sprzedaż kluczowych piłkarzy za wielkie pieniądze, Porto szybko popadłoby w długi i mogłoby się długo nie podnieść. Wystarczy powiedzieć, że niemal rokrocznie wpływy z transferów są trzykrotnie wyższe niż wpływy z biletów. W 2011 roku sprzedano zawodników za łączną kwotę 34,1 miliona euro, podczas gdy za wejściówki na spotkania Smoków z Do Dragao zapłacono "jedynie" 11,6 miliona.
(grafika powstała w oparciu o istniejącą, umieszczoną na blogu The Swiss Ramble)
Dochody ze sprzedaży zawodników często stanowią aż połowę całkowitego przychodu klubu, na który składają się wspomniane wpływy z biletów, pieniądze za prawa telewizyjne, pieniądze od reklamodawców, inne środki, a także zyski z transferów. Tylko w roku 2006, kiedy to postanowiono utrzymać najważniejszych piłkarzy w zespole, transfery stanowiły znacznie mniejszy procent zysków klubu. Jednak wtedy klub w skali roku wyszedł na minus, co zdarzyło się później już tylko jeden raz. A jeśli chodzi o przychód, to w porównaniu z sezonem, kiedy Portugalczycy wygrywali Ligę Mistrzów, był on o 19,5 miliona euro niższy.
Sezon 2005/2006 był dla Porto tragiczny, odpadło z Ligi Mistrzów już w fazie grupowej (4. miejsce, nawet za Artmedią Petrzalka), co sprawiło, że klub zarobił 10 milionów euro mniej, niż początkowo zakładano. Rozsądne zarządzanie spowodowało jednak, że udało się tą stratę jako tako zbilansować, między innymi przez obniżenie budżetu płac o 7 milionów w skali roku.
Budżet płac jest zresztą w polityce Porto bardzo istotny. Jego wysokość jest zależna od tego, ile latem klub zarobi na transferach. A że zwykle jest to kilkadziesiąt milionów funtów, to płace w FCP moga być konkurencyjne. Choć na przykład w sezonie 2009/2010 były one niższe nawet od tych w Celtiku Glasgow, który nigdy przecież wielkich pieniędzy w skali Europy nie zapewniał.
Tematem kluczowym, co łatwo zauważyć, są oczywiście transfery. Porto przez ostatnią dekadę było regularnym dostarczycielem klasowych zawodników do niemalże wszystkich klubów europejskich. Barcelona potrzebuje rozgrywającego? Czemu nie wybrać Deco? Chelsea ma problemy z obroną? Paulo Ferreira i Ricardo Carvalho będą pasować jk ulał! Real kupił Benzemę i Lyon nie ma kim straszyć z przodu? Przecież w Porto jest ktoś taki jak Lisandro Lopez! I tak dalej, i tak dalej...
W ciągu ostatnich dziesięciu lat, aż 54 zawodników opuściło miasto słynące z win za mniejsze lub większe pieniądze. Czterdziestu z nich w momencie odejścia z Porto kosztowało więcej, niż gdy trafiali do klubu. Zdarzały się oczywiście straty czy zyski groszowe, rzędu kilkuset tysięcy funtów, ale i takie w wysokości 30-40 milionów. Można zauważyć, że niemal co sezon ktoś odchodzi z FCP za sumę przekraczającą 15 milionów funtów.
Polityka: kup tanio, sprzedaj drogo realizowana jest konsekwentnie, z regularnością godną pozazdroszczenia. Zawsze w zespole znajdzie się ktoś, kogo zamarzy sobie sir Alex Ferguson, Jose Mourinho czy na przykład Andrea Stramaccioni. To powoduje, że kasa zwykle się zgadza, a i znajduje się w budżecie trochę pieniędzy na nowe wzmocnienia. Uznani zawodnicy kupowani za wielkie pieniądze? To wcale nie byłoby niemożliwe, jednak na pewno zachwycony nie byłby prezydent Porto, Jorge Nuno Pinto da Costa, który cały swój czas za sterami zespołu lansuje model kupowania i szlifowania największych talentów z Portugalii i Ameryki Południowej.
- Musimy bez przerwy śledzić rynek młodych piłkarzy. To pozwala nam pozostać w grze, pomimo budżetu nawet dwudziestokrotnie niższego, niż czołowe europejskie kluby - mówi Pinto da Costa.
Trzeba mu przyznać, że za sprawą zbudowanej w Porto siatki skautów, jest to nie tylko możliwe, ale i co sezon się sprawdza. Na Estadio Do Dragao nie istnieje takie pojęcie jak "zawodnik niezastąpiony". Na przestrzeni kilku ostatnich lat mieliśmy na to gros przykładów. Ricardo Carvalho szybko zastąpił Pepe, po którego odejściu nie płakano szczególnie długo, bo pojawił się Bruno Alves. To samo tyczy się ataku. Odchodzi Lisandro - sprowadzamy Falcao. Kolumbijczyk zasila Atletico? My już mamy jego następcę, Jacksona Martineza.
- Współpracujemy z 250 skautami na całym świecie. Oczywiście tylko tam, gdzie ma to sens, nie wysyłamy ludzi przykładowo do Bangladeszu - uchyla rąbka tajemnicy dyrektor sportowy Porto, Antonio Henrique. - Mamy ludzi na miejscu, a także w wielu krajach poza Portugalią, podzielonych na kilka poziomów obserwacji. To umożliwia ocenę kilku osób, a co za tym idzie - jest ona bardziej rzetelna i obiektywna.
Oczywiście największe zastępy skautów Porto posiada w Ameryce Południowej. Dla zawodników stamtąd, ten zespół jest jedną z najbardziej atrakcyjnych placówek do rozwoju. Po pierwsze - Porto niemal każdego roku gra w Lidze Mistrzów, co stanowi dla takiego młodego Kolumbijczyka, Argentyńczyka czy Chilijczyka świetne okno wystawowe. Po drugie - wszystkim wiadomo, że polityka Porto polega na stawianiu na młodych, szanse gry są więc tam znacznie większe, niż w innym europejskim zespole. I wreszcie wielki plus dla Brazylijczyków - nie muszą uczyć się nowego języka. - Zawodnicy z miejsca czują się u nas jak w domu, mimo zmiany klubu, kraju, a nawet kontynentu - zachwala prezydent Pinto da Costa.
W taką poltykę transferową wpisane jest oczywiście ryzyko, że zawodnik z Ameryki Południowej w Portugalii się nie sprawdzi, że wydane na niego pieniądze się nie zwrócą. I tutaj klub zastosował ciekawe rozwiązanie - zakup jedynie części praw do zawodnika. Było tak między innymi w przypadku Lisandro Lopeza i Lucho Gonzaleza, którzy tylko w 50 procentach byli własnością Porto, gdy trafili do Portugalii. Współwłaścicielem karty zawodniczej była agencja, z której po jakimś czasie FCP mogło wykupić pozostałą część udziałów w zawodniku. Tak było na przykład z Hulkiem, za którego najpierw zapłacono około 4,5 miliona funtów, by po dwóch latach dołożyć nieco ponad 12 milionów funtów za drugą "połówkę" zawodnika.
Zdarza się też, że Porto odsprzedaje część praw do zawodnika, co miało miejsce na przykład dwa lata temu, kiedy to za około siedem milionów funtów odsprzedano 37,5 % udziałów w Joao Moutinho, 35 % w Jamesie Rodriguezie i 25 % w Walterze. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że Porto na tej akurat umowie świetnego interesu nie zbiło, ponieważ za Joao Moutinho Tottenham dawał 24 miliony funtów, a można podejrzewać, że przy obecnej formie i prezentowanych umiejętnościach, na Rodriguezie można zarobić jeszcze więcej.
Ryzyko niepowodzenia jest więc zminimalizowane najbardziej, jak się tylko da. Transfery są bowiem po pierwsze elementem dogłębnych obserwacji, a po drugie - kwoty płacone przez Portugalczyków są relatywnie niskie. Tylko dwa razy w ostatnich dziesięciu latach na zawodnika wydano 10 milionów funtów. Pierwszym z nich jest Danilo, za którego Santos zainkasował nieco ponad 11 milionów, a drugim - Hulk. Jednak jego transfer był podzielony na dwie części i początkowo Porto wydało na niego 4,5 miliona, by wspomniane drugie 50 % udziałów w zawodniku wykupić dwa lata później, gdy był już sprawdzony w bojach i wiedziano, że jest wart znacznie większych pieniędzy.
To potwierdziła oferta Zenita Sankt Petersburg, który za Hulka wyłożył na stół niemal 50 milionów funtów. W tej, jak i w wielu innych transakcji palce maczał "super agent", dzięki któremu Porto przez ostatnią dekadę dopisało sobie kilka znacznych sum na konto. Jorge Mendes, reprezentujący agencję Gestifute jest uważany przez Portugalczyków za geniusza wśród menedżerów. To on namówił Zenit na Danny'ego (wtedy rekordowy transfer w lidze rosyjskiej), Manchester United na Naniego, Real na Di Marię i Coentrao, czy Barcelonę na Deco. Jego agencja zrzesza 200 piłkarzy, wśród których są najbardziej znane w futbolu światowym nazwiska.
Problemem dla działań Porto i wspomnianego Mendesa może być jednak finansowe fair play. Reguła ta może spowodować, że kluby nie będą już tak skore wydawać znacznych sum pieniędzy na zawodników, w tym na gwiazdy promowane przez Porto. Bo trzeba to sobie powiedzieć wprost - FCP to nie jest klub na lata, to miejsce przejściowe, co akceptuje i na czym korzysta tak zawodnik, jak i zespół. Bez wielkich sum po stronie przychodów, działalność Porto na rynku młodych piłkarzy może zostać znacznie ograniczona, a to może oznaczać koniec klubu w takim kształcie, w jakim funkcjonuje od lat.
Na razie jednak nikt nie zawraca sobie tym głowy. Prezydent Pinto da Costa może spokojnie spoglądać w przyszłość, powoli zastanawiając się, jak wielkie pieniądze otrzyma za Jamesa Rodrigueza, ile zarobi na Joao Moutinho, o którego z pewnością upomni się jeszcze Tottenham, a jak wysoka będzie kwota, za którą barwy zmieni Danilo (jego kwota odstępnego wynosi 50 milionów euro!). A także czekając na to, aż któryś filmowy reżyser zdecyduje się nakręcić piłkarską wersję świetnego filmu "Moneyball" z Bradem Pittem. Bo jego klub to tego typu filozofia w czystej postaci.