Tiki-taka w Liverpoolu - Everton Martineza od podszewki
2013-08-21 15:21:55; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
Jak w pierwszym oficjalnym spotkaniu pod wodzą Roberto Martineza spisał się Everton?
Obecny sezon jest dla Evertonu szczególny. Na Wyspach główkują, jak liverpoolczycy poradzą sobie bez Davida Moyesa, który na stałe wprowadził ich do czołowej ósemki Premier League. Główkują tym intensywniej, że Szkota zastąpił Roberto Martinez. Obserwatorzy są bowiem podzieleni co do tego, jakie jest prawdziwe, to szkoleniowe, oblicze Martineza. Wszyscy pamiętamy, że Wigan potrafiło grać futbol przyjemny dla oka, techniczny, oparty na dziesiątkach/setkach podań, wymienności pozycji; że ponadto niespodziewanie sięgnęło po Puchar Anglii. Ale pamiętamy też, że Martinez nie zajął w Premier League miejsca wyższego niż 15, że ligowy byt ratował w okolicznościach nadzwyczajnych, rzutem na taśmę, że pomimo zdobycia Pucharu Anglii „The Latics” spadli do Championship Division, a w latach 2010-2013 Wigan straciło w lidze najwięcej bramek spośród wszystkich drużyn – aż 196.
W niebieskiej części Merseyside nie mogą doczekać się odpowiedzi na szereg pytań. Czy Hiszpan będzie w stanie utrzymać Everton na poziomie, na który wprowadził go Moyes? Czy Martinez zdobędzie trofeum i tym samym dokona tego, co nie udało się Moyesowi i co można mu mimo wszystko zarzucić z perspektywy minionych dwunastu lat? Wreszcie – w jaki sposób będzie grał Everton Martineza? Odpowiedź na ostatnie pytanie zacznijmy od analizy inauguracyjnego spotkania z Norwich City.
USTAWIENIE
W ligowym debiucie Martinez nie zaskoczył – nie zdecydował się wszak na preferowane w Wigan ustawienie 3-5-2. Everton wyszedł w ustawieniu, które Martinez stosował już podczas przedsezonowych sparingów, mianowicie 4-2-3-1, z Howardem, Bainesem, Distinem, Jagielką i Colemanem tworzącymi formację obronną, ustawionymi przed nimi Fellainim i Osmanem, tercetem ofensywnych pomocników Pienaar-Barkley-Mirallas oraz Jelaviciem na szpicy. Choć wstępnie Fellaini awizowany był jako grający tuż za plecami Jelavicia – jak to miało miejsce bardzo często w ubiegłym sezonie – w rzeczywistości wraz z Osmanem operował jako łącznik pomiędzy stoperami a formacją ataku, przy czym to Belg zdecydowanie częściej brał udział poczynaniach ofensywnych i przebywał w trzecim sektorze (sektorze ataku).
Trzeba w tym miejscu zauważyć przede wszystkim nowe pozycję oraz rolę Osmana. U Moyesa Osman był tym bardziej wysuniętym z dwójki środkowych pomocników, przed Gibsonem lub Nevillem, a za plecami podwieszonego Fellainiego; gdy zaś ten ostatni nie grał lub w końcowej fazie minionego sezonu został przesunięty przez Moyesa nieco bliżej linii środkowej, to Osman grywał jako podwieszony. Tak ustawiany Osman był najbardziej użyteczny dla drużyny, notując kilka naprawdę znakomitych spotkań i zapracowując wysoką i równą formą na debiut w reprezentacji Anglii. Przeciw Norwich Martinez zdecydował się wystawić Osmana znacznie głębiej, bo tuż przed stoperami. Jak wspomniałem, to ustawiony obok niego Fellaini miał więcej zadań ofensywnych, w związku z czym Osman koncentrował się na obowiązkach defensywnych – asekuracji formacji ataku – a ponadto wprowadzał piłkę na połowę rywali, dostarczając ją partnerom z formacji ataku. Koło środkowe przekraczał z rzadka i zasadniczo nie brał udziału w konstruowaniu akcji bliżej pola karnego Norwich, natomiast przechodziły przez niego niemal wszystkie piłki wymieniane przez Everton środkowym sektorze – tak adresowane następnie do formacji ataku, jak i krążące po obwodzie
Z punktu widzenia ustawienia wyjściowego, obsadzenie Osmana tak blisko linii obrony można uznać za jedyną modyfikację dokonaną przez Martineza w stosunku do ubiegłego sezonu. Nie stanowi takiej cofnięcie Fellainiego, bowiem zanim Moyes ustawił go jako fałszywego napastnika, Belg najczęściej operował w okolicach koła środkowego.
OFENSYWA
Zgodnie z przewidywaniami, ofensywa Evertonu opierała się na zdominowaniu Norwich w posiadaniu piłki. Podopieczni Martineza przez zdecydowaną większość spotkania byli stroną dominującą i wobec defensywnego ustawienia gospodarzy, nastawionych przede wszystkim na szybkie kontrataki i tylko okazjonalne przejęcie inicjatywy, szukali drogi do bramki Ruddy’ego poprzez atak pozycyjny. Przyjezdni wymieniali dziesiątki (a łącznie niemal sześć setek!) podań, zwłaszcza krótkich, nie unikali gry na jeden kontakt, unikali natomiast gry długą piłką z pominięciem linii środkowej, bezpośrednio na Jelavicia. Zawodnicy Evertonu na tyle dobrze czuli się z piłką, że bywały okresy meczu, których ponad 70% utrzymywali się w jej posiadaniu.
Przyjrzyjmy się teraz temu, w jaki sposób „The Toffees” konstruowali swe akcje. Za wyprowadzenie piłki z własnej połowy odpowiedzialny był duet Fellaini-Osman, zbierający piłki w środkowej strefie na 20-30 metrze przed własną bramką. Oznaczało to zwolnienie środkowych obrońców z konieczności dostarczenia piłki do drugiej linii –Distin i Jagielka momentalnie ustawiali się bardzo szeroko, niczym boczni obrońcy, dając wspomnianym Fellainiemu i Osmanowi możliwość ewentualnego rozegrania akcji do boku, gdyby partnerzy z formacji ataku byli ściśle kryci. W fazie wyprowadzania piłki z własnej połowy prezentowało się to następująco.
W dalszej fazie akcji, gdy już udało się przekroczyć linię środkową, Fellaini i Osman zabezpieczali graczy z formacji ataku. Gdy Norwich wychodziło po przechwycie z kontratakiem, obaj mieli w zamyśle Martineza stanowić pierwszą linię obrony. Belg nie ograniczał się jednak do asekuracji i rozgrywania piłki po obwodzie, co przyniosło skutek w postaci największej liczby celnych podań w sektorze ataku w całej inauguracyjnej kolejce Premier League. Boczni obrońcy – Coleman i Baines – byli w praktyce skrzydłowymi, monopolizując odpowiednio prawą i lewą stronę boiska. Z kolei nominalni skrzydłowi – Mirallas i Pienaar – operowali w środku pola, bliżej jednak odpowiednio prawej i lewej strony. Gdy dorzucimy do tego jeszcze Barkley’a i Jelavicia, widać doskonale, jak bardzo Martinez mocno zagęścił środek pola – w rzeczywistości wystawił pięciu (z Fellainim i Osmanem – siedmiu) piłkarzy, którzy mieli poruszać się właśnie w pasie środkowym. Jeśli Mirallas lub Pienaar pojawiali się bliżej linii bocznej, to raczej po to, by rozegrać klepkę w trójkącie zakończoną prostopadłym podaniem do Colemana/Bainesa lub po prostu po to, by zagrać z nimi na jeden kontakt czy pójść na obieg.
Goście próbowali dostać się w pole karne Norwich – jak by to określili obserwatorzy sceptycznie nastawieni do menadżerskich talentów Martineza – metodą tysiąca i jednego podania. Rzeczywiście, przed szesnastką gospodarzy Everton tyle imponował, zwłaszcza kibicom lubującym się w barcelońskiej Tiki-tace, co momentami mógł irytować brakiem swego rodzaju zdecydowania w zamienianiu/przekuciu posiadania w sytuacje bramkowe. Tak, jak choćby w tym przypadku, gdy rozegranie przed polem karnym Norwich Pienaar sfinalizował doskonałym prostopadłym podaniem do Jelavicia.
Na poniższej grafice doskonale widać, że defensywa Norwich szczelnie zamknęła teren ok. 20 metrów przed bramką Ruddy’ego, a we własnym polu karnym nie pozwoliła Evertonowi na wiele – goście zdołali tam podać celnie nie więcej niż dziesięć razy. Co warte odnotowania, Everton oddał ledwie dwa celne strzały spoza pola karnego, w tym uderzenie Barkley’a na 1:1.
A szkoda, bowiem pomimo ścisłego krycia i zawężenia pola gry, Norwich wielokrotnie zostawiało dość miejsca na strzał z 20-25 metrów. Gdy natomiast udało się oddać strzał z pola karnego, i tu były poważne problemy z ich celnością (5/13).
Można mieć wątpliwości, czy przesunięcie skrzydłowych Mirallasa i Pienaara praktycznie na stałe do środka pola było z korzyścią dla zespołu. Pienaar nigdy nie był klasycznym skrzydłowym, przede wszystkim ze względu na brak niezbędnej do tego szybkości, często schodząc do środka i zostawiając w ten sposób wolny korytarz Bainesowi. Ich współpraca imponowała na przestrzeni minionych sezonów – Baines terroryzował defensywy rywali precyzyjnym dośrodkowaniami, Pienaar z kolei znakomicie rozprowadzał piłki z wysokości narożnika pola karnego, czy to do lewej strony, czy do środka. Podobnie wyglądało to w potyczce z Norwich, z tą może różnicą, że nominalnie operował na „lewym środku”, nie zaś stricte z lewej strony schodząc do środka. Co do Mirallasa – przeciwko Norwich wypadł słabiej od Pienaara, który i tak zaprezentował się bardzo przeciętnie – trzeba postawić pytanie, czy zważywszy na jego atuty w postaci szybkości oraz niezłego dryblingu przesunięcie do zagęszczonego środka pola, gdzie trudno o ich pełne wykorzystanie, jest rozwiązaniem optymalnym. Z uwagi na ustawienie Colemana (i Bainesa po drugiej stronie) w charakterze skrzydłowego, Mirallas jedynie schodził do prawej strony i z rzadka przeprowadzał charakterystyczne dla siebie rajdy do linii końcowej lub ścinał w pole karne z prawego skrzydła. W środku nie miał natomiast przestrzeni, aby rozpędzić się, minąć dwóch-trzech rywali i zakończyć akcję strzałem lub otwierającym podaniem. Z kolei w Tiki-tace przed pole karnym Norwich niemal nie brał udziału. Za wyjątkiem akcji z pierwszej połowy, kiedy zagrał piłkę „na ścianę” do Jelavicia i uderzył z pierwszej piłki po odegraniu, Belg był zupełnie niewidoczny.
Wydaje się, że omawiane już głębokie ustawienie Fellainiego i Osmana pozwoli Evertonowi na jeszcze efektywniejsze niż dotychczas wyprowadzanie szybkich ataków po przechwycie. Zarówno bowiem Belg, jak i Anglik dobrze czują się z piłką przy nodze i potrafią celnym podaniem do partnerów z formacji ataku nadać akcji stosownego tempa, a jak trzeba – to i przebiec z piłką kilkadziesiąt metrów i dopiero wówczas posłać prostopadłą piłkę. W ten sposób przewaga liczebna gospodarzy niwelowana była do nadwyżki ledwie jednego gracza – szeroko ustawieni Pienaar i Mirallas oskrzydlali akcję, zaś Fellaini/Osman wraz z Barkley’em mogli ją sfinalizować na trzy sposoby: prostopadłym podaniem do Jelaviciem, odegraniem na skrzydło lub strzałem z dystansu. Tym samym bardzo szybko aż pięciu graczy gości – wszyscy nieźli technicznie i zdolni do gry kombinacyjnej – potrafiło przenieść futbolówkę głęboko na połowę gospodarzy. W zamyśle Martineza, obsadzenie pozycji defensywnych pomocników zawodnikami o raczej ofensywnej charakterystyce daje drużynie pewną przewagę przy wyprowadzaniu akcji poprzedzonych przechwytem na własnej połowie. Z drugiej jednak strony, w przypadku rywali silniejszych niż Norwich, niewystawienie przez Martineza bardziej typowego defensywnego pomocnika – jak Gibson lub Heitinga – może skutkować zbyt łatwym przedostawaniem się przez drugą linię liverpoolczyków.
DEFENSYWA
Wraz z przyjściem Martineza, fani Evertonu największe obawy mieli w związku z grą obronną. Za kadencji Moyesa stanowiła ona bardzo silny punkt drużyny, nie tracąc wielu goli. I choć teoretycznie rzecz biorąc, personalnie formacja defensywna pozostała bez zmian – a popełniającego błędy Heitingę może zluzować nie tylko Alcaraz, lecz także Duffy – to jednak w spotkaniu z Norwich występowały problemy z grą obronną. Rzecz jasna mowa o grze obronnej całej drużyny, a nie tylko piątki Howard-Baines-Distin-Jagielka-Coleman.
Jak sygnalizowałem, posiadanie defensywnych pomocników w typie Fellainiego i Osmana przynosi niewątpliwe korzyści w ataku, ale tego samego nie można powiedzieć o grze w destrukcji. Belg – jako że jest to dlań bardziej optymalna pozycja – radzi sobie nawet nieźle w odbiorze, a ponadto wygrywa prawie wszystkie pojedynki powietrzne. Anglik zaś tak odbiorem, ustawianiem się, jak i warunkami fizycznymi nie imponuje. Dalej, gracze formacji ataku nie angażowali się w grę w destrukcji tak, jak można było tego od nich wymagać. Dotyczy to w szczególności Pienaara. Problemy w obronie przeanalizujmy na bramkach straconych przez gości.
Akcja, po której Whittaker dał prowadzenie gospodarzom, zaczęła się od prostej straty Mirallasa pod linią boczną, na wysokości ok. 35 metrów, i celnego przerzutu Hoolahana do swego prawego obrońcy. Odpowiedzialny za jego krycie Pienaar, który wcześniej zapuścił się bliżej prawej flanki, był ewidentnie spóźniony. Whittaker holował piłkę jednak na tyle długo i niespiesznie, że reprezentant RPA zdołałby go dogonić w okolicach 40 metra przed bramką gości. Tak się jednak nie stało i krycie zostało przesunięte – Baines zamiast kryć Bennetta, przejął Whittakera, z kolei do tego pierwszego przesunął się Distin, zostawiając van Wolfswinkiela, którego nie przejął zaś Fellaini i Jagielka został w tej sytuacji jeden na jeden z napastnikiem Norwich, co rzecz jasna nie miało prawa się zdarzyć. Ponadto na poniższym ujęciu można zauważyć spóźnionego i kryjącego „na radar” – jak przez większość meczu – Osmana.
Co dzieje się następnie – Whittaker mija Bainesa i Pienaara (przy czym ten drugi raczej imitował próbę odbioru), zostając jeden na jeden z Fellainim. Jagielka i Osman zostali dwóch na dwóch, przy czym Osman nadal kryje „na radar” , gubiąc swojego zawodnika, wobec czego jest za daleko, aby zmienić krycie i przejąć Whittakera po tym, jak Szkot ogrywa Fellainiego. Inna sprawa, że wówczas zostawiłby Jagielkę jeden na dwóch, choć w praktyce i tak to zrobił.
Distin cały czas musiał asekurować przyklejonego do linii bocznej Bennetta, więc jest spóźniony do Whittakera, który w przypadku odpowiedniego ustawienia w defensywie miałby na swojej drodze jeszcze Francuza, nie zaś mnóstwo wolnego miejsca. Jagielka zostaje zatem jeden na dwóch i musi się cofać. Whittaker trafia w słupek, indywidualny błąd Distina (drzemka) i 1:0 dla Norwich. Odpuszczenie krycia przez Pienaara spowodowało przesunięcie krycia, na skutek którego Whittaker miał dość miejsca, aby oddać precyzyjny strzał. Gdyby wszak Baines nie musiał zostawić Bennetta, Whittaker mijając Fellainiego miałby przed sobą jeszcze Distina i musiał rozwiązać tę akcję inaczej.
Nie napawa optymizmem również drugi gol, zdobyty przez van Wolfswinkela. Wszystko zaczęło się od stykowej piłki przegranej przez Naismitha (zmienił Mirallasa) z Johnsonem. Futbolówka trafiła do Redmonda, do którego spóźniony był Osman i w dodatku dał się z łatwością minąć rywalowi, który otworzył sobie w ten sposób przestrzeń przed polem karnym Evertonu.
Do Redmonda doskoczyli Jagielka i Fellaini, jednak gracz Norwich sprytnie wstrzymał akcję o jedno tempo i uruchomił włączającego się do akcji na prawej flance Whittakera. Krycie Szkota znów odpuścił Pienaar i prawy obrońca Norwich miał dość miejsca przed polem karnym na strzał lub dośrodkowanie. Wyskok Jagielki do Redmonda spowodował, że Coleman został przy van Wolfswinkelu, zostawiając szeroko ustawionego Hoolahana, którego z kolei nie przejął Naismith. W efekcie stoper reprezentacji Anglii lekko stracił orientację, w którym dokładnie miejscu jest van Wolfswinkel; ten znalazł się dokładnie między nim a Colemanem, który to przesuwał się w tym momencie już do niekrytego Hoolahana.
Strzał Whittakera, który okazał się dośrodkowaniem, trafił idealnie pomiędzy Comelana i Jagielkę. Poniżej doskonale widać, że na skutek błędu w ustawieniu Jagielki – wynikającego z wcześniejszego doskoczenia do Redmonda – nie zdołał on skorygować swej pozycji na tyle, żeby sięgnąć futbolówki zagranej przez Whittakera.
Podobnych błędów w defensywie było więcej. Osman zbyt często był spóźniony i krył „na radar”, co można jednak próbować tłumaczyć tym, iż nie jest to dla pozycja, na której czuje się najlepiej. Zastrzeżenia można mieć również do graczy formacji ataku za odpuszczanie krycia po przejęciu piłki przez Norwich. Odpuszczenie krycia powodowało serię wymuszonych przesunięć, zwłaszcza przy momentami biernej postawie Fellainiego i Osmana, zostawiając duet Distin-Jagielka bez należytej asekuracji.
PODSUMOWANIE
Pierwszy mecz Premier League pod wodzą Martineza można generalnie uznać za miarę udany. Everton przez większość spotkania posiadał inicjatywę, długo utrzymywał się przy piłce, na to, jak liverpoolczycy wymieniają między sobą futbolówkę, patrzyło się z przyjemnością. Częściej powinni jednak podejmować próby podań otwierających (jak Pienaara do Jelavicia na 1:1), także w bocznych sektorach, a gdy defensywa rywali jest dosyć szczelna – oddawać więcej strzałów z dystansu. Ciekawe, czy Martinez w kolejnych spotkaniach także desygnuje Barkley’a do dowodzenia środkiem pola i na ile w rozegraniu uzupełniać go będą Fellaini i Pienaar. Więcej do poprawy jest jednak w grze obronnej – większą odpowiedzialność w destrukcji muszą przejawiać gracze formacji ataku, natomiast od defensywnych pomocników wymagać trzeba bardziej szczelnego zamknięcia środkowego sektora przed własnym polem karnym. Co oczywiste, rywale z silniejszymi i usposobionymi bardziej ofensywnie środkowymi pomocnikami błędy te wykorzystają co do jednego.
Mateusz Jaworski