Top 10 najlepszych piłkarzy, którzy nie zdobyli Pucharu Ligi Mistrzów
2015-10-24 12:12:52; Aktualizacja: 9 lat temu Fot. Transfery.info
Każdy piłkarz na świecie marzy o tym, by choć raz w życiu móc wznieść do góry trofeum za zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Puchar Europy był bowiem od zawsze potwierdzeniem klasy danego zawodnika i jego futbolowej nieśmiertelności.
Nie wszyscy wybitni piłkarze mieli okazję dostąpić tego zaszczytu, nawet jeśli półki w ich domach uginają się od innych zdobyczy. Krajowe trofea czy indywidualne wyróżnienia znaczą wiele, ale na pewno nie tak dużo, co triumf w najważniejszych klubowych rozgrywkach w Europie. Postanowiliśmy zatem stworzyć mocno subiektywną listę najlepszych graczy, którzy nigdy nie mieli okazji ucałować swego uszatego obiektu pożądania. Pod uwagę wzięliśmy tylko tych futbolistów, którzy brali udział w rozgrywkach Ligi Mistrzów, pomijając uczestników jej starszej wersji, czyli Pucharu Europy Mistrzów Krajowych.
Gianluigi Buffon
Włoski golkiper, mimo 37 lat, wciąż utrzymuje się w ścisłym gronie najlepszych zawodników na swojej pozycji w Europie. Nie bez kozery wymieniany jest przez znawców dyscypliny jednym tchem obok takich bramkarskich sław, jak: Lew Jaszyn, Dino Zoff, Sepp Maier, Peter Schmeichel czy Iker Casillas. Buffon od wielu lat stanowi pewny punkt Juventusu Turyn oraz reprezentacji Italii, z którą zdobył mistrzostwo świata w 2006 r. oraz wicemistrzostwo Europy sześć lat później, podczas polsko-ukraińskiego czempionatu. Ze „Starą Damą” także triumfował w różnego rodzaju rozgrywkach, ale ich znaczną część stanowią ligowe trofea. Największym sukcesem w karierze Gianluigiego, jeśli chodzi o rozgrywki na niwie europejskiej, pozostaje zwycięstwo w Pucharze UEFA (obecnie Liga Europy), co miało miejsce w 1999 r., a więc jeszcze za czasów jego gry w Parmie.
Niespełnionym marzeniem bramkarza „Juve” wciąż pozostaje jednak uszate trofeum przyznawane zwycięzcom Champions League. Dwa razy – w latach 2003 i 2015 – zespół Buffona miał zaszczyt wystąpić w wielkim finale najważniejszych klubowych rozgrywek, lecz zarówno z murawy Old Trafford, jak i berlińskiego Stadionu Olimpijskiego Juventus schodził pokonany. Za pierwszym razem lepszy od turyńczyków w bratobójczym pojedynku okazał się AC Milan, który zwyciężył po serii rzutów karnych. Na nic zdało się obronienie przez Włocha dwóch rzutów karnych, gdyż jego vis-a-vis z Milanu – Brazylijczyk Dida – popisał się jeszcze większą skutecznością, odbijając o jeden strzał więcej. Równie blisko wygranej w Lidze Mistrzów piłkarze z Turynu znaleźli się kilka miesięcy temu, gdy po dość wyrównanej walce musieli uznać wyższość fenomenalnej Barcelony. Czyżby Buffon, jak mówi stare porzekadło. miał dopiero za trzecim razem dokonać sztuki?
Ronaldo Luis Nazario de Lima
Genialny Brazylijczyk, którego lista sukcesów jest tak długa, że nie sposób wymienić jej w jednym akapicie. Wystarczy wspomnieć, że jeden z najlepszych napastników przełomu XX i XXI w. mógł dwukrotnie świętować zdobycie mistrzostwa świata (raz zostając królem strzelców turnieju), dwa zwycięstwa w La Liga oraz wygranie Pucharu UEFA w 1998 r. Ponadto w 1996 i 2002 r. cieszył się ze zdobycia Złotej Piłki „France Football”. Czegóż zatem chcieć więcej? Odpowiedź jest prosta – Pucharu Europy! Niestety, ale Ronaldo już na zawsze pozostanie niespełniony w tym względzie, ponieważ, w odróżnieniu od kilku opisywanych w niniejszym artykule kolegów po fachu, zakończył już profesjonalną karierę.
Były gracz m.in. PSV Eindhoven, FC Barcelona oraz Realu Madryt przez wiele lat cieszył swoją grą kibiców piłki nożnej na całym świecie. Potrafił w pojedynkę ośmieszyć cały blok obronny drużyny przeciwnej, by następnie to samo uczynić z jej bramkarzem i pewnym uderzeniem umieścić piłkę w siatce. Mimo wielkich możliwości legendy „Canarinhos” oraz renomy zespołów, które reprezentował w przeszłości, popularny „Roni” nigdy nie zdobył upragnionego pucharu. Co więcej, wychowanek Cruzeiro Belo Horizonte nigdy nie wystąpił choćby w finałowym spotkaniu. W 2007 r. jego Milan rywalizował w decydującym pojedynku Champions League z Liverpoolem, jednak Ronaldo nie mógł wspomóc swoich kolegów, ponieważ w styczniu tego samego roku trafił do Mediolanu z Realu Madryt, w którego barwach zdążył rozegrać 136 minut w czterech meczach fazy grupowej. Przepisy zabraniają jednak piłkarzom reprezentowania dwóch różnych klubów w jednej edycji LM, dlatego najmłodszy w historii laureat Złotej Piłki mógł jedynie przyglądać się, jak jego koledzy 23 maja 2007 r. w Atenach pokonują 2:1 ekipę z miasta Beatlesów.
Francesco Totti
Bardzo często porównywany – ze względu na reprezentowanie w trakcie kariery barw tylko jednego zespołu – do Stevena Gerrarda. Dwaj wielcy pomocnicy, którzy pozostali niespełnieni. Włoch nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów, Anglik z kolei przez ponad 15 lat nie potrafił doprowadzić Liverpoolu do zwycięstwa w Premier League. Totti posiada wciąż teoretycznie szansę na nadrobienie zaległości w Europie, jednak w praktyce będzie mu bardzo trudno tego dokonać. Jego Roma nie uchodzi za faworyta bieżącej edycji turnieju. Po trzech meczach w grupie E rzymianie zajmują ostatnie miejsce, za plecami Barcelony, Bayeru Leverkusen oraz Bate Borysów. 39-letni kapitan drużyny z Wiecznego Miasta nieuchronnie zbliża się do zakończenia swojej bogatej kariery, ale wszyscy jego kibice twierdzą zgodnie, że prędzej czy później Francesco powróci do Romy w roli trenera i być może wtedy zdobędzie wymarzone trofeum.
Problemem Tottiego na przestrzeni lat spędzonych w stolicy Włoch był fakt, iż jego zespół nigdy nie zaliczał się do europejskiej czołówki. W Serie A zdarzały się Romie sezony lepsze i gorsze, co nie pozwało jej regularnie uczestniczyć w rozgrywkach Champions League. Kapitan zespołu od momentu dołączenia do jego dorosłej kadry, co miało miejsce w roku 1993, mógł zaprezentować swoje wielkie możliwości jedynie w ośmiu odsłonach prestiżowych rozgrywek. Nie uwzględniamy tu obecnego sezonu, gdyż dotychczas mistrz świata z 2006 r. nie rozegrał w Lidze Mistrzów choćby minuty ze względu na kontuzję. Może gdyby kilka(naście) lat temu zdecydował się opuścić Rzym i spróbował swoich sił w innym, zagranicznym klubie, wzbogaciłby swoją kolekcję pucharów o jeszcze jeden… Miłość względem Romy była jednak silniejsza, a sam Totti wielokrotnie podkreślał, że reprezentowanie jej barw jest dla niego ważniejsze niż zwycięstwo w CL.
Dennis Bergkamp
Holenderski atakujący, kojarzony głównie z występami w Arsenalu u boku równie genialnego, co on Thierry'ego Henry'ego. Jeden z najlepszych duetów snajperskich w historii futbolu nie potrafił jednak doprowadzić londyńczyków do pierwszego Pucharu Mistrzów, choć bardzo blisko było w 2006 r., kiedy w paryskim finale „Kanonierzy” starli się z Barceloną. Mimo że Lionel Messi nie odgrywał wówczas w zespole „Dumy Katalonii” tak znaczącej roli jak dziś, Hiszpanami dowodził inny wielki wirtuoz – Ronaldinho Gaucho. Bergkamp nie wystąpił w decydującym pojedynku, ale jego koledzy byli o krok od pokonania swoich przeciwników. Pod koniec pierwszej połowy Sol Campbell dał prowadzenie Arsenalowi, jednak w drugiej części gry dwie kapitalne asysty Henrika Larssona otworzyły Samuelowi E'eto oraz Julianowi Bellettiemu drogę do bramki Manuela Almunii, co skutecznie zamknęło „The Gunners” drzwi do piłkarskiego raju.
Bergkamp nie zagrał w finale z „Barcą”, ponieważ był już dość mocno zaawansowany wiekowo i jego rola zazwyczaj ograniczała się do wspomagania swoich kolegów ogromnym doświadczeniem. Piłkarz znany ze swojego ogromnego lęku przed podróżowaniem samolotem może także żałować opuszczenia macierzystego Ajaksu Amsterdam w 1993 r. Dwa lata później bowiem Holendrzy zwyciężyli Ligę Mistrzów, pokonując w finale AC Milan (1:0). W Arsenalu 79-krotny reprezentant Holandii nigdy nie osiągnął takiego sukcesu w rozgrywkach międzynarodowych, ale na osłodę pozostały mu osiągnięcia na Wyspach – trzy tytuły mistrza Premiership, cztery triumfy w FA Cup i przede wszystkim miano legendy stołecznego zespołu.
Zlatan Ibrahimović
Genialny, wielki, wybitny – przymiotniki świadczące o klasie napastnika Paris Saint-Germain można mnożyć w nieskończoność i nigdy nie będzie ich dość, gdyż Szwed jest bez wątpienia piłkarzem wyjątkowym. Można go kochać lub nienawidzić, ale nikt wobec długowłosego futbolisty nie potrafi przejść obojętnie. Jedni zarzucają mu zbyt dużą pewność siebie, czy wręcz arogancję, drudzy odpowiadają im, że ich idol zna po prostu swoją wartość i podkreśla to na każdym kroku. Sam Zlatan wiele razy udowadniał już swoimi ekwilibrystycznymi zagraniami, jak np. pamiętną przewrotką z meczu przeciwko Anglii, którą wykonał będąc ok. 30 metrów od bramki Joe Harta, iż jest graczem jedynym w swoim rodzaju. Tylko on mógł zdecydować się na takie uderzenie. Wydaje się, że nawet Cristiano Ronaldo bądź Leo Messi nie potrafiliby dokonać czegoś podobnego. O inni piłkarzach nie ma chyba nawet sensu wspominać.
Krytycy kontrowersyjnego Ibrahimovicia zarzucają mu, że nigdy nie będzie ustawiany w jednym rzędzie obok wspomnianych wcześniej dwóch równie doskonałych napastników Realu Madryt oraz Barcelony, jeśli nie zdoła dokonać tego, co oni osiągnęli kilkakrotnie. Chodzi oczywiście o zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Cristiano szczyci się dwoma Pucharami Mistrzów, Messi natomiast aż czterema. Zlatan jak na razie nie ma czym odpowiedzieć gwiazdom Primera Division, gdyż, podobnie jak opisywany wcześniej Ronaldo z Brazylii, nigdy nawet nie zagrał w wielkim finale. Znając jednak jego ambicję i ogromną chęć arabskich właścicieli PSG na wygranie Champions League, istnieją spore szanse, że wkrótce to francuska Ligue 1 będzie mogła pochwalić się posiadaniem najlepszej drużyny kontynentu. „Ibracadabra” ma już swoje lata, ale także m.in. Angela di Marię, Edinsona Cavaniego, Thiago Mottę czy Davida Luiza do pomocy. Warto wspomnieć, że prowadzący paryżan trener Laurent Blanc jako zawodnik również nigdy nie zwyciężył w LM i zrobi wszystko, by zaległości nadrobić już w roli szkoleniowca.
Lothar Matthäus
Niewielkiego wzrostu (174 cm) środkowy obrońca, który występował także jako defensywny pomocnik, w dzisiejszych czasach nie miałby szansy osiągnięcia tylu sukcesów, co w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia. Niemiec nie dość, że świetnie bronił dostępu do własnej bramki, to na dodatek doskonale radził sobie w polu karnym przeciwnika o czym może świadczyć liczba 121 goli zdobytych w Bundeslidze oraz 40 w Serie A. Matthäus jest żywą legendą Bayernu Monachium oraz reprezentacji Niemiec, z którą zdobył mistrzostwo świata oraz Europy. Były gwiazdor ekstraklasy naszych zachodnich sąsiadów do dziś wespół z Meksykaninem Antonio Carbajalem pozostaje rekordzistą pod względem liczby mundiali, na których występował, a było ich w sumie pięć (od 1982 r. począwszy, na 1998 kończąc).
W Lidze Mistrzów Matthäus rozegrał cztery sezony (plus tyle samo w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych), jednak ani razu nie zdołał poprowadzić swojej drużyny do ostatecznego triumfu, choć w 1999 r. był dosłownie o kilka minut od zdobycia z Bayernem upragnionego pucharu. W meczu finałowym rozgrywanym na Camp Nou niemiecki zespół prowadził 1:0 z Manchesterem United do 90. minuty, ale w doliczonym czasie gry „Czerwone Diabły” zgotowały pewnym wygranej rywalom istne piekło. W doliczonym czasie gry na listę strzelców wpisali się Teddy Sheringham i Ole Gunnar Solskjaer, doprowadzając Matthäusa i jego kolegów do rozpaczy. Finał sprzed 16 laty był chyba najbardziej dramatycznym w historii rozgrywek, ale opisywany w tym akapicie zawodnik zapewne stara się nie wracać do niego myślami zbyt często.
Pavel Nedved
Były kolega opisywanego wcześniej Gianluigiego Buffona z Juventusu Turyn. W odróżnieniu od Włocha nie mógł wystąpić w finale Ligi Mistrzów przeciwko Milanowi z powodu nadmiaru żółtych kartek. Czech bardzo przeżył przymusową absencję w decydującym spotkaniu, o czym wspomina w swojej niedawno wydanej biografii: Pavel Nedved. Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają, czyli moje zwyczajne życie. Oto fragment, opisujący uczucia piłkarza, związane z drugim półfinałowym starciem z Realem Madryt: „Sfaulowałem McManamana i od razu zdałem sobie sprawę, że będzie mnie to słono kosztować. Cały stadion wiedział, że jestem zagrożony z powodu liczby żółtych kartek na koncie. W jednej chwili – choć tak piękniej i podniosłem – sprawiłem, że wszyscy kibice na stadionie wstrzymali oddech, mnie zaś pękło serce. Byłem zdesperowany, płakałem i nie mogłem się uspokoić”.
Ktoś mógłby zapytać: dlaczego Nedved postąpił tak nierozsądnie, faulując niepotrzebnie McManamana przy stanie 3:0 (pierwszy mecz wygrał Real 2:1), kiedy gracze Juventusu byli już niemal w stu procentach pewni wyeliminowania „Królewskich”? Odpowiedź jest banalnie prosta. W spotkaniach o tak wielkiej wadze i z tak groźnym przeciwnikiem, jak „Los Blancos” trudno jest zachować zimną głowę. Wiadomo, że każdy daje z siebie wszystko, a może nawet odrobinę więcej, by odnieść zwycięstwo. Buffon obronił rzut karny wykonywany przez Luisa Figo, zaś Nedved zdobył bramkę i obejrzał żółty kartonik po faulu na szarżującym Angliku. Nie kalkulował, po prostu chciał uniknąć straty bramki i cel osiągnął, jednak przy okazji wykluczył sam siebie z udziału w finałowym pojedynku. Być może z Pavelem w składzie turyńczycy zdołaliby pokonać Milan, a Czech nie zostałby ujęty w naszym rankingu…
Eric Cantona
Chyba najlepszy Francuz, jaki kiedykolwiek biegał po boiskach Premier League. Może nie tak utytułowany jak Henry, ale potencjałem Cantona przewyższał swego młodszego rodaka. Jego problem polegał jednak na tym, że był zawodnikiem nieprzewidywalnym w negatywnym tego słowa znaczeniu. Potrafił zaatakować w stylu wojownika kung-fu lżącego go kibica Crystal Palace, za co został zawieszony na kilka miesięcy. W reprezentacji Francji także nie wiodło mu się najlepiej, ponieważ trenerzy „Trójkolorowych” mieli spore kłopoty z utemperowaniem charakteru Erica. Zapewne z tego powodu była gwiazda Manchesteru United rozegrała w narodowych barwach zaledwie 45 spotkań i zdołała wystąpić tylko na jednej wielkiej imprezie – mistrzostwach Europy w 1992 r.
W Lidze Mistrzów napastnikowi też nie wiodło się najlepiej, bo trudno uznać za sukces awans do półfinału tych rozgrywek w 1997 r., gdzie „Czerwone Diabły” przegrały z Borussią Dortmund. Z kronikarskiego obowiązku warto odnotować, że na koniec sezonu 1990/1991 była drużyna francuskiego atakującego, Olympique Marsylia, wystąpiła w wielkim finale poprzednika Champions League – Pucharze Europy Mistrzów Krajowych, lecz bez Cantony w składzie. „Les Phoceens” przegrali spotkanie we Włoszech z Crveną Zvezdą Belgrad po serii rzutów karnych. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy tamtego pojedynku, gdyby przedstawiciele Ligue 1 postanowili skorzystać z usług swej wschodzącej gwiazdy. Ostatnim meczem tamtej edycji PEMK, w którym wystąpił Cantona była rewanżowa potyczka 1/8 finału z… Lechem Poznań.
Gabriel Batistuta
Argentyńczyk, który postanowił zakończyć karierę zawodnika całkiem niedawno, w 2005 r., był typem zawodnika, którego nie sposób nie darzyć sympatią. Szybki, dobrze wyszkolony technicznie i przede wszystkim skuteczny – tak w wielkim skrócie można opisać „Króla Lwa”, jak określano – ze względu na bujną fryzurę – wychowanka Newell's Old Boys, a więc zespołu, w którym swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał sam Leo Messi. Zanim świat usłyszał o filigranowym „Mesjaszu”, kibice reprezentacji Argentyny żywili nadzieję, iż to właśnie Batistuta przywróci jej dawny blask.
Niestety, ale nic takiego nie miało miejsca. Gabriel błyszczał w znanych europejskich klubach (Fiorentina, Roma, Inter), ale w narodowych barwach – mimo strzelenia aż 57 bramek w 80 spotkaniach – osiągnął jedynie dwa mistrzostwa Copa America. „Jedynie”, gdyż z tak klasowym atakującym w składzie „Albiceleste” powinni sięgnąć po Puchar Świata. Batistucie nie udało się spełnić oczekiwań rodaków, podobnie zresztą jak sympatyków klubów z Europy, w których występował. W Lidze Mistrzów rozegrał trzy sezony, ale ani z Fiorentiną, ani z Romą nie zdołał choćby awansować z grupy.
Michael Ballack
Jego transfer z Bayernu Monachium do Chelsea latem 2006 r., po wygaśnięciu kontraktu zawodnika z bawarskim klubem, miał być gwarantem zdobycia Pucharu Europy przez team Romana Abramowicza. Ballack również nie ukrywał, że zdobycie tego trofeum od lat stanowiło jego najważniejszy piłkarski cel. Cel, który w 21 maja 2008 r. był na wyciągnięcie ręki, jednak w ostatniej chwili oddalił się od niemieckiego pomocnika już na zawsze.
Wszyscy doskonale pamiętamy, jak w angielskim finale na moskiewskich Łużnikach rywalizowały ze sobą Chelsea oraz Manchester United. W tamtych czasach to wyspiarski futbol był na topie, zaś Hiszpanie mogli jedynie marzyć o bratobójczym pojedynku w finale Champions League. Zwycięzcę pojedynku dwóch ekip Premiership miał wyłonić konkurs rzutów karnych, ponieważ po upływie regulaminowych 90 minut spotkania plus 30 dogrywki na tablicy wyników widniał remis 1:1.
Ballack został wyznaczony jako pierwszy wykonawca jedenastki i swoje zadanie spełnił. Szkoda tylko, że za przykładem kolegi nie poszli John Terry oraz Nicolas Anelka. Pierwszy z nich poślizgnął się na mokrej murawie i uderzył w słupek, pozwalając Manchesterowi na powrót do gry (wcześniej strzał Cristiano Ronaldo zatrzymał Petr Cech). Anelka z kolei uderzył bardzo słabo – bez odpowiedniej siły i na wysokości idealnej dla bramkarza, zaprzepaszczając tym samym szanse na zdobycie pierwszego Pucharu Europy w historii Chelsea oraz karierze Michaela Ballacka. Londyńczycy nadrobili zaległości kilka lat później w pojedynku z Bayernem Monachium, ale dawny kapitan reprezentacji Niemiec nie był już wtedy członkiem stołecznego zespołu.