Tragedie z piłką w tle…

2013-01-04 23:30:13; Aktualizacja: 11 lat temu
Tragedie z piłką w tle… Fot. Transfery.info
Paweł Machitko
Paweł Machitko Źródło: Transfery.info

Pele powiedział kiedyś, że piłka nożna to „piękna gra”. Nie sposób się z wybitnym Brazylijczykiem nie zgodzić. Ale futbol posiada także swoją ciemną, smutną stronę.

Obok czerpanej z boiskowych wydarzeń radości i ekscytacji, mamy do czynienia również z przykrymi wypadkami. Oto kilka tragicznych epizodów z piłkarskiej historii…

Stadiony, czyli centra futbolowego świata dostarczają niesamowitych emocji. Wrzawa i przepiękne oprawy znacznie uatrakcyjniają pobyt na meczu. Niestety, historia zna przypadki, kiedy te magiczne areny zamieniały się w niebezpieczne miejsca, gdzie wielu kibiców straciło życie.
 
Peru, Lima, rok 1964. Gospodarze rozgrywają z Argentyną mecz decydujący o awansie do Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Kilka minut przed końcem spotkania, sędzia nie uznał wyrównującej bramki dla Peruwiańczyków. Stało się to przyczyną krwawych zamieszek na trybunach. Aby uspokoić rozszalały tłum, policja użyła gazu łzawiącego, co tylko pogorszyło sytuację. Spanikowani ludzie dusili się i tratowali nawzajem. Bilans tego tragicznego wydarzenia - aż 318 ofiar śmiertelnych i ponad 500 rannych. Była to prawdopodobnie najgorsza znana światu stadionowa katastrofa.
 
Kolejny dramat, o którym mało kto wie, rozegrał się w Moskwie, w 1982 roku. Rozgrywano wówczas mecz Pucharu Europy pomiędzy miejscowym Spartakiem a holenderskim HFC Haarlem. Przyczyna nieszczęścia wydaje się absurdalna. Tuż przed rozstrzygnięciem widowiska, część kibiców zaczęła opuszczać stadion. Gdy rosyjska drużyna strzeliła bramkę, niektórzy zdecydowali się wrócić na trybuny. Zważywszy na fakt, ze otwarte było tylko jedno wyjście, ludzie zaczęli się tratować i wybuchła panika. Ponownie, oliwy do ognia dolały służby porządkowe. Milicja, odbierając zaistniałą sytuację jako chuligańskie wybryki, postanowiła spałować kibiców. Według danych opublikowanych przez komunistyczny rząd śmierć poniosło 67 osób. Nieoficjalnie mówi się nawet o ponad 300 ofiarach.
 
Przy różnych imprezach masowych często zawodzi organizacja. W 1989 roku w Scheffield, błąd w tej sztuce kosztował życie 96 ludzi. Podczas meczu Liverpoolu FC z Nottingham Forest FC,  fani zostali skierowani do przepełnionej części stadionu, gdzie zaczęli się po prostu zadeptywać się na śmierć. 
 
Rok wcześniej, w Nepalu, obok niekompetencji organizatorów, bezpośrednią przyczyną tragedii były… obfite opady gradu. Uciekający z niezadaszonego stadionu napotkali zamknięte wyjścia. 93 osobom nie udało się opuścić areny w Katmandu żywymi. Miejsce nieszczęścia dosyć odległe i nieznane, ale jego wymiar nie pozwala zachować obojętności.
Ostatnim przykładem braku pomyślunku przy organizacji jest wydarzenie z 2001 roku. 11 kwietnia w Johannesburgu na Elias Park życie straciły 43 osoby. O ponad 15 tysięcy została przekroczona liczba widzów na stadionie. Chęć zysku i brak wyobraźni spowodowały największą tragedię w południowoafrykańskim futbolu.
 
Opisując te smutne wydarzenia nie sposób pominąć najbardziej znanego i nagłośnionego dramatu z trybun – zamieszek z brukselskiego Heysel. Rok 1985 był najgorszym w Europie pod względem stadionowych katastrof. W Anglii, konkretnie w Bradford, podczas meczu, spaliła się drewniana trybuna miejscowego obiektu. Ogień pochłonął 56 ofiar, raniąc aż 265. Dwa tygodnie później, 29 maja na stadionie Heysel został rozegrany finał Pucharu Europy pomiędzy Juventusem Turyn a Liverpoolem FC. Spotkanie odbyło się mimo tragedii, jaka miała miejsce się tuż przed rozpoczęciem widowiska. Zamieszki spowodowane przez angielskich pseudokibiców doprowadziły do zawalenia się jednej z betonowych ścian stadionu. Pod ciężarem konstrukcji zginęło 39 osób (38 Włochów).
 
Opinię publiczną zszokowała decyzja o rozegraniu finału. Jednak nie od dziś wiadomo, że „show must go on”, za wszelką cenę. Dla wielu ludzi był to „dzień, w którym futbol umarł”.
 
Piłkarze. Dla nich przychodzimy na mecze. Dla ich umiejętności, zaangażowania, serca do walki. To oni wystawiają dla nas te piłkarskie spektakle. Są przy tym poddawani wielkim obciążeniom, zarówno fizycznym jak i psychicznym. Niestety, nieliczni z nich nie potrafią tego ciężaru udźwignąć…
 
Ponoć najważniejszym w życiu jest, aby robić to co się lubi. A najlepiej to, co się kocha. Kilku zawodników odeszło od nas w miejscu, w którym oddawali się swojej pasji i miłości – piłce nożnej. Pierwszy, nagłośniony przypadek boiskowej śmierci, odnotowano w 1973 roku. Piłkarz Sevilli FC, Pedro Berruezo, upadł na murawę podczas meczu ligowego. Przyczyną zgonu 28-latka był zawał mięśnia sercowego.
 
Również na zawał, tyle, że spowodowany niewykrytą wadą genetyczną, zmarł reprezentant Kamerunu, Marc-Vivien-Foe. Był 26 czerwca 2003, rozgrywano półfinał Pucharu Konfederacji pomiędzy Kamerunem a Kolumbią. Foe zasłabł i osunął się na murawę. Mimo natychmiastowo podjętej interwencji lekarskiej  nie udało się go uratować. Miał 28 lat.
 
Pół roku później, 25 stycznia 2004 roku, piłkarski świat ponownie pogrążył się w smutku. 24 letni napastnik Benfiki Lizbona – Węgier Miklos Feher, podczas spotkania z Vitorią SC upadł na boisku, nie dając znaku życia. Zmarł w drodze do szpitala. Arytmia serca doprowadziła do zatrzymania jego akcji. Władze Benfiki zastrzegły numer 29, ten z którym występował Feher.
 
W sierpniu 2007 roku byliśmy świadkami dramatycznego wydarzenia, ponownie na stadionie Sevilli FC. Grający na pozycji pomocnika, Antonio Puerta stracił przytomność w czasie meczu z Getafe CF. Cała publika zamarła, jednak gdy Hiszpan opuścił plac gry o własnych siłach, wszyscy odetchnęli z ulgą. Niestety, nikt nie zdawał sobie sprawy z dramatu, jaki rozegrał się w szatni zespołu z Andaluzji. Puerta upadł po raz kolejny, ale przytomności już nie odzyskał. Zmarł po kilku dniach w szpitalu, w wyniku uszkodzeń mózgu i niewydolności wielonarządowej spowodowanej niedotlenieniem organizmu. Bezpośrednia przyczyna zasłabnięcia 23 latka był atak serca. Wykryto u niego dziedziczne schorzenie tego narządu. Wielka szkoda, że zbyt późno.
 
Gdy Hiszpanie dopiero co otrząsnęli się po śmierci Antonio Puerty, dotarła do nich kolejna wstrząsająca wiadomość. Również w sierpniu, 2009 roku we Florencji, na zgrupowaniu drużyny RCD Espanyol Barcelona, odszedł od nas Daniel Jorque Gonzalez. Upadł podczas rozmowy telefonicznej w swoim hotelowym pokoju. Kapitan katalońskiego zespołu zmarł na zawał serca, mając 26 lat.
 
Podczas gdy o stadionowych katastrofach można mówić w kategorii dawnych wydarzeń, to kwestia śmierci na boisku jest niestety wciąż bardzo aktualna. Ostatni taki smutny przypadek pochodzi  z Włoch. 14 kwietnia 2012 roku, piłkarz Livorno, Piermario Morossini upadł na murawę targany silnymi konwulsjami. Z podejrzeniami zawału serca, został zabrany do szpitala. W ambulansie doszło do zatrzymania akcji serca. Był reprezentantem włoskiej młodzieżówki, miał 26 lat.
 
Chociaż trudno doszukiwać się w omawianej kwestii przesłanek napawających optymizmem, tutaj udało się. Fabrice Ndala Muamba. Niecały miesiąc przed tragicznym wypadkiem Morossiniego, w ćwierćfinale Pucharu Anglii Bolton Wanderers FC podejmował Tottenham Hotspur FC. Nic nadzwyczajnego w tym meczu nie było, oprócz jednego faktu. A w zasadzie cudu. Muamba doznał nagłego zatrzymania krążenia i bezwładnie upadł na boisku. Zabiegi resuscytacyjne podjęte na Reebok Stadium nie przyniosły rezultatu. Część funkcji życiowych przywrócono mu w drodze do szpitala, jednak dotarł tam w stanie krytycznym. Jego serce nie pompowało krwi do organizmu przez 78 minut! Po miesiącu hospitalizacji, reprezentant Anglii opuścił szpital. Ogłosił również, za namową lekarzy, zakończenie piłkarskiej kariery. „Jestem załamany, ale cieszę się, że w ogóle żyję”, powiedział czarnoskóry piłkarz. Może mówić o sprzyjającej fortunie. Przeżył atak serca na boisku, co jest sytuacją bez precedensów. Szkoda tylko, że więcej zawodników nie miało tyle szczęścia.
 
Tragedie związane bezpośrednio z arenami piłkarskimi odchodzą już do lamusa. Nowoczesne, bezpieczne obiekty i odpowiedzialne zarządzanie minimalizują ryzyko nieszczęśliwych wypadków. Odwrotnie, niestety jest  w przypadku zgonów profesjonalnych zawodników podczas meczów. Dlaczego atletyczni, wysportowani mężczyźni odchodzą w sile wieku, mając przed sobą całe życie? Przyczyn jest wiele, ale nigdy nie ma pełnej jasności. Dlaczego wady genetyczne wykrywane są dopiero po śmierci piłkarzy? Po co są badania okresowe? Swoją cegiełkę dokładają tu również wszelkiego rodzaju środki wspomagające wydolność i ogromne obciążenia organizmu. Konieczne jest jednak prześwietlenie każdej możliwej przyczyny zaistniałych wydarzeń, żebyśmy mogli na stadionach przezywać tylko i wyłącznie wesołe chwile. Niech tragiczne zdarzenia raz na zawsze znikną z boisk, aby piękno futbolu wypełniło nasze życie.

HUBERT BIGDOWSKI

Więcej na ten temat: Tragedie piłkarskie