W Tottenhamie grają ludzie, zatem popełniają dużo błędów

2022-10-24 13:37:25; Aktualizacja: 2 lata temu
W Tottenhamie grają ludzie, zatem popełniają dużo błędów Fot. LiveMedia / Shutterstock.com
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Mimo najlepszego startu Tottenhamu do sezonu Premier League, nastroje w tej części północnego Londynu nie są wesołe. Drużyna Antonio Conte, zamiast wykonać krok do przodu względem poprzedniego sezonu, zrobiła dwa w tył. Czy w dzisiejszej piłce można coś osiągnąć, skupiając się tylko na kontrach.

Według „FiveThirtyEight” większe szanse na awans do Ligi Mistrzów od Tottenhamu (38%) ma nie tylko Manchester City (98%) czy Arsenal (77%), ale też Liverpool (61%), Chelsea (46%) oraz Manchester United (39%).

Marcelo Bielsa zwykł mawiać, że gdyby w piłkę nożną grały roboty, jego filozofia futbolu byłaby niepokonana. Pressing, wymienność pozycji i mordercza intensywność w wykonaniu ludzi generowała jednak tyleż wspaniałych widowisk, ile prostych błędów, po których rywal miał prostą drogę do bramki. Gdy patrzy się jednak na Tottenham Antonio Conte w tym sezonie, można dojść do podobnych wniosków.

Tottenham? Dziwny

Tylko Nottingham Forest oraz Everton pozwalają rywalom na więcej strzałów. Przeciwnicy Tottenhamu strzelali na bramkę Hugo Llorisa aż 174 razy w tym sezonie ligowym. Co prawda Antonio Conte słusznie zauważa, że większość tych strzałów to kopnięcia z dystansu, zatem mniej groźne.

Spurs w skali całego sezonu oddają bowiem mniej strzałów od rywali, ale są to strzały bardziej jakościowe. W bilansie strzałów są na sporym minusie: -20. W golach oczekiwanych są jednak na plusie: 4,1.

Ta druga statystyka to jeden z powodów najlepszego startu Tottenhamu w historii występów w Premier League. Analityk z „The Athletic” John Muller określił Tottenham „dziwnym”.

To zespół, który stylem gry przypomina drużyny walczące o utrzymanie, ale jakością jest z czuba tabeli. Spurs rzadko wchodzą w okolice pola karnego rywali, ale strzelają bardzo dużo goli.

Ten bilans strzałów tłumaczy jednak dlaczego Spurs - mimo niektórych zapowiedzi - nie będą walczyć w tym sezonie o mistrzostwo.

Conte jak Mourinho i Nuno

Na tym etapie sezonu Tottenham ma do bólu prosty plan na grę. Zaprasza rywala na własną połowę, oddaje mu piłkę i stara się wykorzystać wolną przestrzeń za jego plecami. Klasyka.

Antonio Conte to zresztą kolejny trener Spurs, który dochodzi do tych samych wniosków co do stylu gry zespołu. Jose Mourinho, Nuno Espirito Santo, nawet Mauricio Pochettino pod koniec swojej pracy uznawali, że ten zespół najlepiej będzie wyglądał wtedy, gdy odda piłkę rywalom. Wspólnym mianownikiem w kadrze przez te lata są przede wszystkim Harry Kane i Heung Min-Son. Pierwszy coraz bardziej staje się rozgrywającym i woli rzucać prostopadłe podania za linię obrony zamiast szukania gry kombinacyjnej. A drugi zawsze wolał atakować wolne pole niż dryblować w małej przestrzeni.

Dlatego trenerzy wolą maksymalizować ich atuty i ustawiają drużynę, niżej dając im tę upragnioną przestrzeń.

Osobną kwestię stanowi to, jak długo Tottenham będzie mógł tak grać. Son jest już po trzydziestcce, zaś Kane za rok przekroczy tę barierę. Możliwe więc, że Conte okaże się ostatnim trenerem, który będzie budował zespół w oparciu o ten duet.

66 strzałów w trzech meczach

W poprzednim sezonie ten styl gry przyniósł Spurs piorunujący koniec sezonu i awans do Champions League. W lecie zespół miał wykonać krok do przodu, ale wygląda na to, że wykonał dwa kroki do tyłu.

Gdy Tottenham gra ze słabszymi, potrafi przyjmować na siebie te strzały z dystansu, by potem dobrze skontrować rywala. Jednak w starciach z tymi lepszymi jest tylko czekanie na kolejne strzały rywali. Kontrataki kasowane są jeszcze w zarodku. Gdyby porównać piłkę do boksu, w meczach z rywalami z Big 6 Tottenham broni się przez gardę twarzą.

Stąd ten cytat z Marcelo Bielsy. Gdy weźmie się na warsztat każdy ze straconych goli w meczach z silnymi rywalami, zapewne można doszukać się indywidualnych błędów w kryciu, czy wyplucia piłki przez Hugo Llorisa. Roboty takich błędów by nie popełniły. Ale w piłkę grają ludzie, a gdy cały czas bronisz się na własnej połowie, prosisz się o kłopoty.

W meczach z Chelsea, Arsenalem i Manchesterem United (wszystko na wyjeździe), Tottenham pozwolił rywalom na aż 66 strzałów. Większość z nich była strzałami z dystansu, lecz choćby w derbach z Arsenalem takie właśnie kopnięcie Thomasa Parteya (kompletnie niekrytego, dodajmy) dało „Kanonierom” prowadzenie. Każdy z tych strzałów budował jednak dominację przeciwników Tottenhamu. Dodawał im pewności siebie, której Spurs brakowało.

Tottenham zupełnie inny niż reszta

Dlatego więc pytanie o to, czy Tottenham osiągnie coś w tym sezonie jest bardziej pytaniem o to, czy w dzisiejszej piłce da się coś osiągnąć, grając futbol tak bardzo defensywny.

W pięciu największych ligach wygrywają zwykle te zespoły, które najdłużej utrzymują się przy piłce lub najmocniej pressują rywala na jego połowie. Mają też po prostu najlepszych piłkarzy, zatem siłą rzeczy częściej atakują, bo rywal stara się przede wszystkim bronić własnego pola karnego.

Wyjątkiem jest być może Atletico Madryt, które ligi hiszpańskiej nie wygrywa jednak tak często, jak Real Madryt czy FC Barcelona.

Zatem: na najwyższym poziomie ligę wygrywa się przede wszystkim atakiem. A ten obecnie w Tottenhamie wygląda przeciętnie.

Poniższa grafika, pochodząca z serwisu „The Analyst”, pokazuje w których strefach drużyna ma więcej kontaktów z piłką niż rywal. Drużyny takie jak Manchester City, Arsenal, Chelsea czy Liverpool dominują nie tylko na własnej połowie, ale też w wielu strefach połowy rywala. Tottenham ma więcej kontaktów tylko w okolicach własnego pola karnego i w samotnej strefie po lewej stronie - tam zapewne rozpędu nabierają kontrataki Spurs.


Strefy kontroli

Tottenham niespecjalnie zainteresowany jest odbiorem piłki na połowie rywala, a do tego ma problemy, żeby zapobiec stratom na własnej. Ta dominacja mocnych rywali bierze głównie się ze zbieranych konsekwentnie drugich piłek - Spurs po prostu nie mają szans na to, żeby rozwinąć jakiś kontratak.

Bez Kulusevskiego, bez ataku

A nawet jeśli się to uda, brakuje jakości, żeby taki kontratak zamienić na sytuację bramkową. Wielu za główny problem uznaje brak rozgrywającego Tottenhamu - Dejan Kulusevski jest bowiem od tygodni kontuzjowany.

Jak wyliczył Oliver Young-Myles z brytyjskiej gazety „i”, Tottenham z Kulusevskim w składzie nie przegrał ani jednego meczu, strzelał średnio 2,6 gola na mecz i zdobył 2,3 punktu na mecz. Bez niego te średnie wynoszą odpowiednio 1,1 oraz 1,5. Powiedzieć, że Szwed to kluczowy piłkarz - to za mało.

Mimo dużych transferów w przerwie letniej, żaden ze ściągniętych zawodników nie jest w stanie wypełnić luki w kreatywności, którą pozostawia kontuzja Kulusevskiego. A co gorsza, nie są w stanie tego zrobić Heung-Min Son oraz Harry Kane, dotychczas najważniejsi piłkarze Tottenhamu. Obecnie obaj znajdujący się w słabej formie.

Conte zaciąga hamulec

To wszystko powoduje, że styczniowe okno transferowe znów będzie dla Spurs kluczowe. Jeśli wzmocnią się tak, jak przed rokiem, czyli ściągając właśnie Kulusevskiego oraz Rodrigo Bentancura, Spurs mogą wrócić do dobrej formy. Jeśli jednak to będą niemrawe uzupełnienia jak w minionym letnim okienku, problem może zacząć się pogłębiać.

Jednocześnie zaczęły pojawiać się w mediach informacje (podał to choćby Miguel Delaney z „Independent”), że Antonio Conte specjalnie każe zespołowi grać na mniejszej intensywności, z zaciągniętym hamulcem.

Wszystko dlatego, że rozgrywany w listopadzie i w grudniu mundial - zatem w środku sezonu - powoduje, iż Tottenham musi cały czas grać co trzy dni. Szczyt formy ma przyjść dopiero po mistrzostwach świata.

Oczywiście trudno się spodziewać, by inne kluby też nie przygotowały się specjalnie na ten wyjątkowy sezon. Być może Antonio Conte zadziałał zupełnie inaczej niż wszyscy. Być może znacznie lepiej wie, na co stać jego piłkarzy.

Wygląda na to, że raczej nie stać ich w tym sezonie na coś więcej niż walkę o czwarte miejsce w tabeli Premier League. I to pomimo dobrego startu do sezonu.

JACEK STASZAK