W Zabrzu wcale nie jest tak źle? Ojrzyński i spółka vs bój o utrzymanie
2016-02-09 11:20:47; Aktualizacja: 8 lat temuSzkoleniowiec-teoretyk staje przed arcytrudnym zadaniem: wykorzystać wzmocnienia, wpłynąć na psychikę piłkarzy i wreszcie wynurzyć się ze śmiercionośnej otchłani.
Powiedzieć, że runda jesienna nie była łatwa dla Górnika Zabrze to jak nic nie powiedzieć. Zespół ze Śląska od 8. sierpnia nie potrafi znaleźć sposobu na opuszczenie strefy spadkowej. Na świecie jest jednak przynajmniej jedna osoba, która nie tyle wierzy, co jest święcie przekonana, że ten zespół stać na awans do pierwszej "ósemki". Nazywa się Leszek Ojrzyński.
Własny styl, który wykreowało życie
Wielu pomyślałoby, że to zuchwalstwo, jednak wydaje się, że dla obecnego trenera drużyny z Roosevelta, wyraz „niemożliwe” już dawno został wykreślony ze słownika. Należy do grona szkoleniowców teoretyków. Trudno powiedzieć, by miał za sobą jakąś karierę piłkarską. W trakcie studiów pogrywał w piłkę w drużynie akademickiej, ale trudno jakkolwiek zestawiać to z futbolem z prawdziwego zdarzenia. W głowach swoich podopiecznych stara się zaszczepić pozytywistyczny kult pracy, który sam zresztą praktykuje. Jego początki na uczelni, nie ograniczały się tylko do wkuwania, bo zawsze potrafił znaleźć czas na to, by złapać jakąś pracę dorywczą, dzięki której mógłby odłożyć parę zaskórniaków na przyszłość. I tak oto przyczynił się do powstania metra w Warszawie. Wywożąc gruz z dwóch stacji na Ursynowie.Popularne
Swój warsztat trenerski również zdobywał krok po kroku, z tego powodu może poszczycić się sporym bagażem doświadczenia. Dość powiedzieć, że zaczynał od indywidualnego trenowania bramkarzy, bo i sam występował na tej pozycji w AZS-ie AWF Warszawa. Później przez trzy lata szkolił trampkarzy w Legii, a także zaliczył masę epizodów w przeróżnych klubach, pełniąc rolę członka sztabu szkoleniowego. Na pierwszą poważną fuchę musiał czekać aż do rundy wiosennej sezonu 2006/07. Czas pokazał, że nie była to zwykła robota jakich wiele, tylko wielka misja, która miała istotny wpływ na obecny wizerunek polskiej piłki. Duże słowa? Niekoniecznie. Został trenerem Znicza Pruszków, klubu, utrzymującego w swoich ryzach młodego Roberta Lewandowskiego.
Jesienią, jeszcze przed zatrudnieniem Ojrzyńskiego, „Lewy” tylko trzykrotnie trafiał do siatki. Po jego przyjściu, stał się kluczową postacią swego zespołu. Wiosną strzelił 12 bramek, walnie przyczyniając się do awansu Znicza do II ligi. Sam zdobył wtedy koronę króla strzelców, mając zaledwie 18 lat. Jak wspominał w Super Expressie, urodzony w Ciechanowie trener: Lewandowski zostawał z obrońcami po treningach i do bólu ćwiczyli obronę przed atakami defensorów. Był uparty, łatwo się nie poddawał. Nieskromnie powiem, że to u nas w Zniczu nauczył się gry tyłem do bramki i zastawiania.
Wpływ na otoczenie
Jeśli mielibyśmy wskazać jakiś znak rozpoznawczy 43-letniego szkoleniowca, to chyba nie byłaby nim prezencja podobna do roli Terence'a Fletchera, brawurowo zagranego przez J.K. Simmonsa w filmie „Whiplash”, ale wybitna zdolność odnajdywania w piłkarzach ich ukrytych talentów. W Pruszkowie kolegą Roberta był Igor Lewczuk, który po chwili dostał angaż w Ekstraklasie. Prowadząc Raków Częstochowa, miał w swoich szeregach między innymi Macieja Gajosa i Mateusza Zacharę. W Kielcach, taką osobą, która przy nim rozkwitła, był Kamil Sylwestrzak.
Trener Ojrzyński jest w stanie nieprawdopodobnie wpłynąć na psychikę piłkarzy. Myślę, że nie ma wielu ludzi w Polsce, a może i nawet na całym świecie, którzy tak świetnie potrafią zostawić piętno na mentalności swoich zawodników. Zawsze wszyscy go uważnie słuchaliśmy i czuliśmy przed nim respekt. Czołowy lewy obrońca Ekstraklasy, w rozmowie z naszym serwisem, zwrócił również uwagę na inny, bardzo ważny fundament warsztatu tego szkoleniowca – precyzyjne przekazywanie swoich założeń. Pracowaliśmy razem tylko nieco ponad pół roku, ale dał się wtedy poznać jako osoba, która doskonale wie czego chce. Trener wiedział, jakiej charakterystyki zawodnikami jesteśmy i od początku przed każdym z nas zostały przedstawione oczekiwania odnośnie stylu gry, jaki mamy prezentować.
Przychodząc do Korony, Ojrzyński nie mógł się jednak poszczycić silną i ugruntowaną pozycją na rynku trenerskim, a co za tym idzie – nie każdy fan „Złocisto-Krwistych”, że to akurat on został wybrany przez zarząd, ale z każdym kolejnym dniem trener zyskiwał coraz to szersze grono sympatyków. Nie pozostawił w Kielcach spalonej ziemi, jak niektórzy przewidywali, tylko stworzył jedną z bardziej wyrazistych drużyn ostatnich lat. Trudno było znaleźć osobę, której serca nie podbiłaby „Banda świrów”. Może i nie imponowali techniką, ale pokazali, że zespołową ambicją i wolą walki można bić się o najwyższe laury.
Walka o uniknięcie spadku, czy może o coś więcej?
Będąc na meczu Zagłębie – Górnik, otwierającym ostatnią kolejkę minionego roku w Ekstraklasie, można było odnieść wrażenie, że w Zabrzu zaczyna się tworzyć równie ciekawa ekipa. Goście wygrali to spotkanie 4:2, ale po ostatnim gwizdku sędziego wydarzyło się coś, co na pierwszy rzut oka było kompletnie pozbawione logiki. Piłkarze przedostatniej drużyny ligi solidarnie poszli pod szczelnie wypełniony sektor swoich fanów i przez dobre paręnaście minut, wspólnie z nimi cieszyli się i śpiewali. Kibice przekazali zawodnikom wotum zaufania z prostego powodu – zdawali sobie sprawę, że ci w końcu walczą na murawie do ostatniej kropli krwi.
Początkowo wyniki, które osiągał 14-krotny mistrz Polski po odejściu Warzychy, nie powalały jednak na kolana. Można przypisać je zmianie taktyki. Ojrzyński od pierwszego spotkania zaczął grać w ustawieniu z dwoma środkowymi obrońcami, a schemat 3-5-2, którego fanem był Warzycha, odszedł w niepamięć. Do końca listopada, Górnik rozstrzygnął na swoją korzyść tylko jedno z trzynastu spotkań, ale wraz z początkiem grudnia, drużyna zaczęła grać na miarę swoich możliwości, zdobywając w tym miesiącu dziesięć z dwunastu możliwych oczek.
W Zabrzu, wiedzą jednak, że jeszcze długa droga przed nimi, bez względu na to czy jej celem jest górna ósemka czy tylko utrzymanie. Do rundy wiosennej zespół przystąpi wzbogacony o parę nowych twarzy, które - co warto podkreślić – w komplecie zostały ściągnięte już na samym początku stycznia. Od dawna trenował z drużyną łotewski dryblas, Marcis Oss. Występuje on na pozycji stopera i wygląda na to, że będzie partnerował Adamowi Danchowi w środku obrony. Kolejnym „starym znajomym”, po Janocie i Korzymie, którego ściągnął do Górnika Ojrzyński, jest Paweł Golański, a o jego jakości nie trzeba raczej nikogo specjalnie przekonywać. Oprócz tego do drużyny dołączyli: lewy obrońca, Ken Kallaste, napastnik Jose Kante, defensywny pomocnik Szymon Matuszek oraz „wracający z zaświatów” Sebastian Steblecki, a patrząc na zimowe sparingi - każdy z nich powinien wnieść nową jakość do zespołu.
Jednak nawet największe wzmocnienia na nic się zdadzą, jeśli klub ze Śląska nie wyeliminuje swojej największej bolączki, która aż nadto rzuca się w oczy: postawę w pierwszej połowie. Przez 21 kolejek, ani razu (!) nie schodzili do szatni, prowadząc w spotkaniu. Statystyka, która jest nie tyle bolesna, co aż zatrważająca. Przed Górnikiem, jak i samym Ojrzyńskim, szalenie ważna runda. Make-or-break. Punktów zaczepienia, które kreują nam tę drużynę jako objawienie wiosny, wysuwa się wiele, ale nie zapominajmy, że koniec końców to tylko futbol. A jedną z nadrzędnych i najpiękniejszych wartości jest jego nieprzewidywalność.