Wielki powrót Piasta: Lechia rozjechana w Gliwicach

2016-04-24 19:54:38; Aktualizacja: 8 lat temu
Wielki powrót Piasta: Lechia rozjechana w Gliwicach Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Jak to było? Raz, dwa, trzy, La-tal pa-trzy? Gdańszczanie mieli swoje sytuacje, ale rywal celował w dwóch elementach: skuteczności i organizacji boiskowej.

„Stare”, dobre „Piastunki”

Podopieczni Latala wrócili i mają się dobrze. Przy okazji udowodnili niedowiarkom, że „Piastunki” jeszcze się nie skończyły i ostatnie słowo wciąż nie zostało wypowiedziane. Po dobrym comebacku w meczu z Lechem, przyszedł czas na wyższy bieg w konfrontacji z gdańszczanami, którzy… chyba zapomnieli odrobić pracę domową.

Wydawało się, że lechiści będą grać „swoje”. Flavio Paixao standardowo wracał do defensywy celem przypilnowania Mraza, a wszystko miało kręcić się wokół szybkiego rozegrania doprowadzającego do rozpaczy obronę gospodarzy. Było jednak… całkiem inaczej. Co prawda pierwsza groźna sytuacja została wykreowana przez gdańszczan i zakończona strzałem Wawrzyniaka (sprzed pola karnego, minimalnie niecelnym), ale potem to podopieczni Latala przejęli pałeczkę i pokazali, że znowu czują ten futbol.

Radosław Murawski dał sygnał, że wraca do dyspozycji, do której przyzwyczaił kibiców swojej ekipy. Bardzo dobrze poruszał się względem lechistów, a przy okazji celował w odbiorze i umiejętnie zarządzał drużyną. Ciasne ustawienie, szybki doskok do przeciwnika i bardzo wysoki pressing: tyle. No, może jeszcze jeden element, który można uznać za równie kluczowy – obstawianie Krasicia. Gliwiczanie byli świadomi, ile znaczy Serb dla przeciwnika, więc od pierwszych minut umiejętnie wyłączali go z gry. Raz czynił to Bukata, który był cichym kreatorem sukcesów gospodarzy w środku pola, zaraz odciążał go kapitan zespołu. Słowem, Lechia była konsekwentnie pozbawiana swojego motoru napędowego.

W tym samym czasie podopieczni Nowaka nie wzięli przykładu ze swojego przeciwnika i… zostawili mu naprawdę masę miejsca do gry. Mraz mógł rozwinąć skrzydła i z powodzeniem uruchamiał swoich dobrze dysponowanych kolegów. Piast wychodził bardzo szybko i wykazywał się ogromną ruchliwością w obrębie formacji ofensywnej. Groźnie było już w 12. minucie, gdy Nespor po piłce od Ziveca mógł wyprowadzić swój zespół na prowadzenie. Wystarczyło jedynie dołożyć nogę. Całość akcji miała tempo, była dopieszczona i doprawiona pozytywnym ładunkiem energii. Od tego momentu można było mówić o oblężeniu bramki Gdańszczan. Najpierw bohater poprzedniej akcji obił poprzeczkę, a za chwilę Barisiciowi brakło trochę zimnej krwi, żeby pokonać Savicia, który wyłonił się przed nim jak potężna skała. Lepiej było się na nią nie nadziać. „Piastunki” nie miały większych problemów, żeby stwarzać sobie sytuacje bramkowe: rozwiązywały defensywę gości i doprowadzali do chaosu w jej szeregach za sprawą dużego ruchu w obrębie ataku. Szczególnie dobrze wyglądało to w 25. minucie, gdy Piast wyszedł w przewadze liczebnej, a Lechia koncentrując się na przypilnowaniu rozgrywających futbolówkę Nespora i Barisicia nie dostrzegła, że na przeciwległą stronę przeskoczył Zivec. Skończyło się tylko na strachu. Tym razem, bo już w 32. minucie wysiłki Piasta w końcu się opłaciły: Mraz poszedł do rożnego, futbolówkę na dłuższy słupek przedłużył Hebert, a wykończeniem zajął się Korun. Ani Wawrzyniak, ani Mila nie zdołali odnaleźć się w tej sytuacji.

Wynik to nie wszystko

Chociaż Lechia starała się uspokoić grę, to napotykała ogromne problemy z jakimkolwiek zawiązaniu ataku pozycyjnego. Udało jej się dwukrotnie w samej końcówce pierwszej połowy, ale wówczas i Paixao, i Peszko odmówili strzelania. Nie wiem, czy przypadkiem nie chcieli wejść z futbolówką do bramki. Cały pomysł na rozegranie miał sporo sensu, defensywa gliwiczan została wyprowadzona w pole, ale co z tego skoro i tak nie udało się zagrozić bramce Szmatuły.

Trzeba jednak przyznać, że z każdą, kolejną minutą drugiej połowy, przewaga gdańszczan rosła. No, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę tę optyczną. Podopieczni Nowaka coraz odważniej zdobywali teren, coraz dłużej utrzymywali się przy piłce i wymieniali coraz więcej podań. Stwarzali sobie naprawdę konkretne sytuacje, ale za każdym razem czegoś brakowało. A to Peszko nie był w stanie pokonać Szmatuły po świetnej wrzutce Paixao spod linii końcowej, ewentualnie chwilę później Mila nie miał szczęścia. Mimo wszystko, Piast nie dał się zepchnąć – gliwiczanie nie prowadzili regularnego, otwartego konfliktu, a po prostu szukali swoich sytuacji w zmarnowanych kontrach przeciwnika.

I wreszcie nadszedł czas na ten moment. Na tę chwilę, która mogła odwrócić losy spotkania. W 77. minucie Wawrzyniak padł w polu karnym przeciwnika jak rażony prądem po tym, jak sfaulował go Mokwa i… Lechia nie wykorzystała sprzyjających okoliczności. Mila nie zdołał pokonać Szmatuły. Mało emocji? No to zaledwie 3 minuty później sędzia po raz kolejny wskazał „na wapno”. Tym razem sprawa nie była aż tak jasna - przewinienie Stolarskiego na Mrazie należało do tych z kategorii „dyskusyjne”. Mateusz Mak pokazał rywalowi jak się wykonuje „jedenastki” i pewnym strzałem doprowadził do zwiększenia prowadzenia. Gol dodał gospodarzom animuszu. W myśl twierdzenia „2:0 to niebezpieczny wynik” docisnęli przeciwnika jeszcze raz. Piłkę w pole karne wrzucał Mak, a nieudaną interwencję asystę przy trafieniu Barisicia zanotował Janicki.

Gdańszczanie nie zdołali przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Ich rywal złapał wiatr w żagle i udowodnił, że jeszcze ma kilka spraw do załatwienia w tej lidze. Patrząc na wynik można było pomyśleć, że był to jednostronny mecz, ale Lechia miała swoje sytuacje tylko wykazała się potężną apatią w tych najbardziej newralgicznych momentach spotkania. Gdy trzeba było strzelać, lechiści bawili się piłką i chcieli wparować z nią do bramki Szmatuły. Podopieczni Latala natomiast wykazali się żelazną dyscypliną w defensywie, w prosty sposób przenosili się pod pole karne przeciwnika i przede wszystkim, byli skoncentrowani na grze przez całe spotkanie. Na zwycięstwo zapracowała cała drużyna, która po boisku przesuwała się jak jeden organizm, który pomimo nieustannego nacisku z różnych frontów, nie daje się wyprowadzić z równowagi.