Wisło (w końcu) robisz to dobrze, czyli jak przełamać passę
2016-03-18 21:33:38; Aktualizacja: 8 lat temu„Biała Gwiazda” czekała na zwycięstwo na własnym obiekcie od 28.08 i… z marazmu, po długich miesiącach posuchy udało jej się wyrwać w świetnym stylu. 5:1 z Jagiellonią, czerwona kartka i niesamowite bramki. Czego chcieć więcej?
Kubeł zimnej wody i… gwałt
9 meczów u siebie bez wygranej. 9. Słownie: dziewięć. Kto by pomyślał, że „tamta Wisła” i „ta Wisła” będą się aż tak bardzo różnić. Podopieczni Wdowczyka imponują. Grają dokładnie, potrafią organizować się na boisku i nie brakuje im pazura. Ale właściwie… jak to się stało? Wszystko zaczęło się w 8. minucie. Wcześniej, walka toczyła się głównie w środku pola. Wiślacy próbowali zgasić piłkę i wyruszyć w stronę bramki Drągowskiego, ale za każdym razem czegoś brakowało. Może nawet nie tyle co umiejętności, ale pomysłu na przebicie się przez podwójną gardę „Jagi”. Goście doskakiwali wysoko, starali się szybko odebrać futbolówkę i się z nią zabrać. Ale hola, hola, nie ma tak łatwo. Już wtedy „Biała Gwiazda” ustawiała się bardzo ciasno i w jej szeregach widoczna była ogromna ruchliwość. Dobrze wyglądał trójkowy pressing. Był tylko jeden problem: nie miał kto przytrzymać piłki i uspokoić gry.
8. minuta, czerwona kartka, Tarasovs opuszcza plac boju. Wszystko się zmienia. Faul taktyczny, sędzia zbyt długo się nie waha, widząc ściętego z gruntem Boguskiego przed samym polem karnym. Wychodził na czystą pozycję. Najważniejsze wydarzenie meczu: to właśnie ono przesądziło o jego dalszych losach.Popularne
Wiślacy nie zmienili stylu gry. Nadal utrzymywali się blisko siebie, zachowywali niewielkie odległości, ale nie rwali się do ataku. Spokojnie rozgrywali, budowali swoją dominację i nie kwapili się do forsowania białostockiej zapory. Pierwszy zaczął Głowacki. Jego bomba z 23. minuty o mało nie zabiła Drągowskiego, który zdołał wznieść się na wyżyny umiejętności i ją wyciągnąć. Piłka szybko się wzniosła i jeszcze szybciej opadała. I zanim jeszcze Jagiellonia pozbierała się po tym piekielnie mocnym uderzeniu… futbolówka zatrzepotała w siatce. Sadlok uderzył prawą nogą po rożnym wykonanym przez Wolskiego i otworzył wynik meczu.
Później wszystko potoczyło się już lawinowo. „Biała Gwiazda” była coraz bardziej pewna siebie, coraz bardziej agresywna i zaangażowana w rozmontowywanie defensywy przeciwnika. Głównym playmakerem był Wolski, który zaczynał rozegranie ze stoperami, wychodził wyżej, pykał piłkę w środku pola, a akcje kończył strzałami. W 33. minucie ograł 3 przeciwników, prawie stracił futbolówkę, wbiegł w pole karne ramię w ramię z Brożkiem, oddał mu futbolówkę, a weteran wiślaków nie miał nic więcej do roboty poza wpakowaniem jej do bramki. Te kilka minut wstrząsnęło „Jagą”. Wiślacy nieustannie prowadzili grę i ani myśleli, żeby oddać inicjatywę. Chcieli pożreć przeciwnika. I udało im się to już w pierwszej połowie, w której padły jeszcze 2 gole: kolejna akcja również należała do Wolskiego, który prawie stracił futbolówkę, naprawił swój błąd, odegrał, wbiegł w pole karne, znowu podał, a za wykończenie zabrał się Brożek. Wciąż-nowy podopieczny Wdowczyka także miał swoją chwilę w blasku fleszy, bowiem zaliczył trafienie do szatni.
W Krakowie bez zmian
Zaraz po przerwie Jagiellonia spróbowała zagrać va banque. W końcu, co też miała do stracenia? Jej napór nie trwał jednak zbyt długo. Starała się nacisnąć Wisłę, zmusić ją do nerwowej gry, ale taki ofensywny szturm utrzymał się przez zaledwie kilka minut. „Biała Gwiazda” zaczęła się gubić, piłki nie chciały się kleić do nóg, ale…Jagiellonia została szybko uciszona.
Nie minęło nawet 20 minut, a wiślacy przeprowadzili jedną z ładniejszych akcji. Małecki przeniósł ciężar gry na drugą stronę boiska, Jović wrzucił futbolówkę w pole karne, a Boguski zaliczył trafienie uderzając nożycami. Całość miała tempo, była rozegrana na jeden kontakt. Wyglądało to tak, jakby ktoś podmienił wiślaków.
Boguski #WisJag https://t.co/mZ5MZ7nPKd
— Dada 6 (@dada_6) 18 marca 2016
W drugiej połowie Wisła wcale nie miała wielu sytuacji – wręcz przeciwnie, trochę spoczęła na laurach. Nadal długo utrzymywała się przy piłce, mozolnie konstruowała atak pozycyjny, ale brakowało przyspieszenia, czy jakichś chęci całkowitego zmiażdżenia przeciwnika. Trudno się jednak dziwić: wynik był naprawdę satysfakcjonujący. „Jadze” nie udało się postawić. Ba, wielkim osiągnięciem było samo to, że podopiecznym Probierza od czasu do czasu udało się wymienić kilka podań. Oczywiście zaraz tracili futbolówkę i właściwie nic konkretnego takie szarpanie nie przynosiło, ale Wisła już nie forsowała tempa. Chciała przespacerować to spotkanie do końca jak najmniejszym nakładem energii. No bo na co komu dwucyfrówka? Lekkie uśpienie „Białej Gwiazdy” wykorzystał Świderski, który w 70. minucie popisał się piękną bramką z rzutu wolnego.
Wiślacy wracają na właściwe tory. Grają szybko, z pomysłem i żadnemu z zawodników nie można odmówić zaangażowania. Futbol prezentowany przez podopiecznych Wdowczyka wygląda naprawdę imponująco. I można mówić, że to spotkanie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie czerwona kartka. Jasne, nikt tego nie kwestionuje. Nawet mając jednego piłkarza więcej trzeba wykazać się pewnymi umiejętnościami, a te wiślackie nie wynikały tylko z gry w przewadze.