Wokół EURO: Gdańsk zdobyty przez Hiszpanię
2012-06-13 12:33:54; Aktualizacja: 12 lat temu Fot. Transfery.info
Wszyscy mi zazdrościli. Pośród moich znajomych panowało przekonanie, że otrzymanie pracy w strefie kibica to dar od losu.
Siedzenie w samym środku futbolowego tumultu i dostawanie za to pieniędzy brzmiało niczym utopia. Tak też mi się początkowo wydawało.
Pierwszy dzień. Szybkie, przyjemne szkolenie. Tu jest przyjemne stanowisko do malowania kibiców w barwy narodowe, tu przyjemny Xbox z grą EURO 2012, tu przyjemny, tekturowy Kuba Błaszczykowski, obok którego miały gromadzić się młodzi fani piłki kopanej w celu małej sesji zdjęciowej. Hola, hola, czegoś tu chyba nie powiedziano? Spytałem się naszej szefowej, gdzie będzie możliwość oglądania meczów w naszym zacnym, niefortunnie ustawionym względem telebimu, namiocie. Usłyszałem, że jesteśmy tu, by pracować, nie oglądać mecze. Nawet, jeśli w czasie spotkań nasze stanowisko świeci pustkami. Bo kto normalny gra w FIFę, gdy nasze orły walczą o życie?
Trudno, ja Euro muszę obejrzeć. Nawet za cenę zwolnienia. Na szczęście mój nowo poznany kompan niedoli podzielał moje zdanie i pierwszą wykonaną przez nas czynnością było zainstalowanie na naszym skromnym laptopiku, pierwotnie przeznaczonym do obróbki zdjęć z tekturowym Kubą, wszystkich niezbędnych programów do oglądania meczów w sieci. To jednak nie zadowoliło mnie. 30 metrów stąd kilkanaście tysięcy kibiców niszczy swoje gardła, a ja mam oglądać to wydarzenie na malutkim ekraniku? O nie.
Do inauguracji turnieju pozostały niecałe 24 godziny. Zgodnie z grafikiem, na koncercie Pitbulla w strefie kibica miało zjawić się 30 tysięcy widzów. Nigdy nie byłem dobry z matmy, ale rękę dam sobie uciąć, że nie było nawet tysiąca. No, chyba że liczyć też wszystkich pracowników w strefie i ludzi zgromadzonych za ogrodzeniem by posłuchać owego „artystę”. Kobiety mogły być zachwycone, bo latynoski „raper” przyciągnął wielu Hiszpanów. Właśnie, Hiszpanie! Morze przybyszów z królestwa Juana Carlosa zalało Gdańsk. Było ich mnóstwo na występie Pitbulla i tylko troszeczkę mniej na meczu Polska – Grecja. Strach pomyśleć, co tu się będzie działo w niedzielę, gdy mistrzowie Europy podejmą Włochów. Z naszej reprezentacji fani „La Furia Roja” kojarzą niestety tylko Roberta Lewandowskiego i są szczerze zdziwieni, dlaczego to napastnik Borussi Dortmund nie jest kapitanem kadry.
Zabawa, dziewczyny, browar. Tak do około 17:55. 8 czerwca. Strefa Kibica w Gdańsku zamarła. Kilkadziesiąt sekund później, 30 tysięcy gardeł wykrzyczało hymn narodowy.
Gdyby ktoś chciał ukraść cokolwiek na Placu Zebrań Ludowych, to byłby idealny moment, bo nie było chyba osoby nie patrzącej na ogromny telebim. O meczu nie ma co opowiadać, ponieważ opisano go już wszędzie, na wszelkie możliwe sposoby. Trochę przypominał skok w dal. Rozbieg, wyskok, kulminacyjny punkt (gol Lewego) i potem zarycie w glebie. Błotnistej glebie. Jak dobrze, że podopieczni Smudy nie pobrudzili się zanadto i było tylko 1:1. W drugiej połowie wyszła inna drużyna. Pytanie tylko która jest prawdziwa: pewna siebie, dynamiczna z pierwszej odsłony, czy banda jedenastu (potem dziesięciu) człapaków? Strach wśród fanów naszych „Orłów” wzmógł kolejne spotkanie w ramach grupy A. Nawet Czesi, którzy dostali solidny oklep od Rosjan, pod względem piłkarskim wyglądali lepiej od nas.
Od powszechnej atmosfery marazmu odchodzili zagraniczni fani. Przybysze z Półwyspu Iberyjskiego zawsze znajdą powód do zabawy. W sobotę, przez bite dwie godziny świętowali porażkę Portugalii, zagrzewając się jednocześnie przed piłkarską bitwą z Włochami. Nawet Niemcy, którzy szczęśliwie pokonali "Konkwistadorów", musieli usunąć się w cień hiszpańskiej fety, choć kilku śmiałków z flagą naszych zachodnich sąsiadów zdołało się przebić do centrum latynoskiego kotła.
Szkoda mi, jak zawsze, Holendrów. Od stóp do głów odziani w pomarańczowe ciuchy, na długo przed 18:00 byli gotowi do akcji. Chóralne śpiewy, streetball. Wszystko w morzu, o ironio, DUŃSKIEGO Carlsberga. Zdrada narodowych trunków widocznie miała wpływ na ostateczny wynik rywalizacji ekipy Berta van Marwijka z „duńskim dynamitem”. Fani z Niderlandów, w odwróceniu złego omenu, powinni na kolejne spotkanie przemycić swojskiego Heinekena. Pytanie, czy to wystarczy na rozpędzonych Niemców.
Tomek Gadaj