Wytatuowany grubasek i maminsynek najlepszy w Bundeslidze - kim jest Pierre-Michel Lasogga?
2013-11-13 22:16:48; Aktualizacja: 11 lat temu Fot. Transfery.info
Chcesz dostać od niego autograf? Idź do jego matki po pozwolenie. I nawet nie próbuj renegocjować z nim żadnej umowy na mniej korzystnych warunkach, bo i tam mamusia zajrzy.
O kim mowa? O nowej gwieździe Bundesligi, która miała być w zasadzie dopiero trzecim wyborem w zespole beniaminka, a jest drugą najgroźniejszą strzelbą ligi i napastnikiem, który w HSV odesłał w czeluści zapomnienia znanego z polskich boisk Artjomsa Rudnevsa. Historia Pierre-Michela Lasoggi jest jednak znacznie bardziej pogmatwana, niż tylko to, co stało się z jego karierą przez ostatnie miesiące.
A stało się tyle, że z rekonwalescenta po zerwaniu więzadeł krzyżowych, na którego drodze do pierwszego składu najpierw drugoligowej, a już chwilę później pierwszoligowej Herthy Berlin, stali Adrian Ramos i Sandro Wagner, w ostatnim dniu okienka stał się zawodnikiem HSV. I już po kilku tygodniach można powiedzieć, że w Hamburgu trafili w dziesiątkę.
Po dwunastu kolejkach Bundesligi, najwyższą średnią not w Bundeslidze ma właśnie Lasogga | źródło: Kicker
Na Ramosa już teraz Lasogga może patrzyć z góry. Ma o jednego gola więcej, a przecież zagrał tylko w ośmiu spotkaniach, podczas gdy Kolumbijczyk - w dwunastu. Wydawałoby się, że Hertha powinna sobie pluć w brodę z tego powodu, ale... wcale niekoniecznie.
Dyrektor sportowy klubu z Berlina, Michael Preetz wyjawił bowiem niedawno, że w umowie wypożyczenia z HSV nie znalazł się żaden zapis o klauzuli wykupu czy możliwości pierwokupu. Stwierdził też z pełnym przekonaniem, że po zakończeniu okresu wypożyczenia (czyli z końcem przyszłego sezonu), Lasogga wraca do Berlina. I nawet, jeśli tylko na moment, bo jego seria świetnych występów nie mogła ujść uwadze możniejszych od berlińczyków klubów, to i tak może to być złoty interes Herthy. Czy ktoś bowiem spodziewał się, że za trzeciego w hierarchii trenera Josa Luhukaya napastnika, ktoś wyłoży pieniądze, które pewnie będą znacznie pokaźniejsze niż te otrzymane choćby za sprzedanych w ostatnich latach Raffaela, Simunicia czy Kacara (pierwszy za 9 milionów euro, drugi za 7, trzeci za 5,5)?
Lasoggę chwali między innymi słynny niemiecki napastnik, Karl-Heinz Riedle, widząc w nim sukcesora Miroslava Klose | źródło: Twitter
Do końca nie spodziewał się tego pewnie Lasogga. To znaczy, on może nie, za to jego matka - na pewno. Nie bez przyczyny przy zakładaniu swojemu synowi karty zawodniczej, wpisała w rubryce imię "Pierre-Michelle". Michelle to bowiem imię żeńskie, oznaczające w języku hebrajskim "jest jak Bóg". Można zresztą zajrzeć na stronę europejskiej federacji piłkarskiej (UEFA). Tam Pierre-Michel figuruje nadal jako Pierre-Michelle.
Do boskości było mu jednak bardzo daleko, już od wieku juniora. Zaczynał w Schalke, gdzie posłał go ojczym, Oliver Reck, były golkiper zespołu z Zagłębia Ruhry i jednokrotny reprezentant Niemiec. Lasogga nigdy nie chciał jednak być bramkarzem, jego idolem wcale nie był ojczym, a Jörg Böhme. - Uwielbiał tę jego nieprzewidywalność, iskrę geniuszu, to jakim wyjątkowym jest graczem - wspomina po latach Reck.
Jak twierdzi ojczym napastnika - i Lasogga był ponadprzeciętny od samego początku. Urósł jednak zbyt wysoki i zbyt postawny, co znacznie utrudniło mu osiągnięcie sukcesu już od najmłodszych lat. - Już w Schalke było widać, że oczekuje się od niego za wiele. Razem z nim trenował choćby Joel Matip, który na każdym kroku był faworyzowany.
Bardziej doceniany czuł się w Leverkusen, gdzie trafił po epizodzie w VfL Wolfsburg. Miał tam okazję trenować przez pół roku z pierwszym zespołem, grając w rezerwach. Swoją prawdziwą szansę zwietrzył jednak wtedy w Berlinie.
Hertha była świeżo po spadku do 2. Bundesligi, a okres przebudowy klubu z tak wielkimi tradycjami to dla zawodnika na dorobku czas idealny. I póki nie złapał wspomnianej kontuzji więzadeł krzyżowych, Lasogga nie miał się czego wstydzić. 25 meczów i 13 bramek w debiutanckim sezonie w dorosłej piłce? Całkiem nieźle. Gdy w 2011 awansował do Bundesligi, zdołał dołożyć do swojego dorobku osiem goli w najwyższej klasie rozgrywkowej. Potem przyszedł kolejny spadek i rzeczona kontuzja.
Czasu jednak nie zmarnował. Zamiast jeść bez opamiętania, tyć w trakcie leczenia kontuzji i przekonać wszystkich, że pseudonim "Lasagna", odnoszący się bynajmniej nie do włoskich korzeni (których piłkarz nie posiada) nie wziął się z niczego, doprowadził do momentu, kiedy na jego cześć powstała piosenka. Na melodię "La Bamba" śpiewa się "La-la-la-la-la-sogga". Co dalej? Pewnie nie Złota Piłka czy jedenastka roku FIFA, bo to raczej typ van Nistelrooya niż Messiego. Na pewno martwić o to nie będą się Niemcy. Skuteczny napastnik to w każdym kraju towar niezwykle mile widziany.