Za wcześnie na wielkie słowa. Arka w końcu odrobiła pracę domową

2017-05-03 13:38:35; Aktualizacja: 7 lat temu
Za wcześnie na wielkie słowa. Arka w końcu odrobiła pracę domową Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Znaczące zmiany, ogromna rola motywacji i sporo szczęścia. Ojrzyński rozpracował przeciwnika i dopasował jedyną możliwą strategię na finał Pucharu Polski.

Nowy szkoleniowiec stanął przed arcytrudnym zadaniem: obudzić ducha drużyny, który zagubił się kilka miesięcy temu, mając praktycznie zerowe pole manewru pod względem personalnym. W grę nie wchodziły rewolucyjne zmiany w składzie, nie było czasu na sprawdzanie zawodników z rezerw, a już na pewno nie na obserwację młodzieży z Centralnej Ligi Juniorów. Trzeba było ulepić coś, co chociaż do czerwca będzie z większym lub mniejszym powodzeniem imitowało kształt drużyny.

I jeszcze przed końcowym gwizdkiem spotkania z Lechem mało kto wierzył, że Arce uda się wypłynąć z mielizny.

Efekty bez rewolucji

Zaledwie sekundę po rozpoczęciu meczu, arkowcy usiłowali sprawdzić dyspozycję Buricia uderzając ze środka boiska w kierunku jego bramki. Wówczas nikt nie przypuszczał, że stanowi to coś więcej niż akt rozpaczy. Trudno się jednak dziwić, skoro trener Ojrzyński desygnował do gry jedenastkę, która sama w sobie wypadała bardzo słabo na tle „Kolejorza”. Zbozienia zastąpił Socha, który nigdy nie imponował stabilnością, a przecież po przeciwnej stronie barykady mieli stanąć szybcy i zwrotni zawodnicy. Ogromny kredyt zaufania otrzymał niegrzeszący skutecznością Trytko. W tym szaleństwie była jednak metoda.

Szkoleniowiec postawił na piłkarzy, którzy w mniejszym lub większym stopniu byli w stanie długo utrzymywać się przy piłce, twardo na nogach. Do tego schematu za nic w świecie nie pasuje Tadeusz Socha, który na przekór wszystkim rozegrał niezłe zawody, zanotował kilka kluczowych odbiorów i był skoncentrowany na grze. Obrońca trzymał się swojej pozycji i przede wszystkim nie szarżował w ataku. Jego jedyne związki z ofensywą ograniczały się do wyjścia kilka metrów poza własną połowę i wspierania rozegrania w bocznym sektorze boiska. Wydawało się, że koncepcję układanki zaburzy także Trytko, którego trudno było posądzać o zwycięskie pojedynki z dotychczas tak dobrze dysponowaną defensywą Lecha. To właśnie on stanowił kwintesencję twardej taktyki Ojrzyńskiego. Pozornie był całkowicie bezproduktywny, ale będąc tyłem do bramki, był w stanie utrzymać się przy piłce nawet z rywalem na plecach. W tym wszystkim nie chodziło jednak o zwyczajne wybory personalne: Arka miała w końcu być drużyną.

Prosty schemat, trudna dyscyplina

Chociaż w składzie nie doszło do wielkich zmian, to trener Ojrzyński dał swoim podopiecznym nowe-stare zadania, których musieli się ściśle trzymać, jeśli ta cała taktyka miała wypalić. Szkoleniowiec domyślał się, że Lech będzie próbował kombinacyjnej gry, dlatego ustawił swoich zawodników bardzo ciasno. Tak naprawdę jedynym piłkarzem poznaniaków, który był w stanie wywalczyć więcej miejsca był Jevtić. Arka miała jednak na tyle dużo szczęścia, że decyzyjność rywala stała wczoraj na naprawdę niskim poziomie. W środku pola zameldowali się Marciniak z Łukasiewiczem i pomimo że ten pierwszy nie był szczególnie widoczny, to wykonywał kawał dobrej roboty w destrukcji. Drugi natomiast, odpowiadał za zbieranie piłek. Ich gra nie była pozbawiona niedoskonałości, ale wówczas do akcji wkraczała strategia na ten mecz: cała ekipa miała być odpowiedzialna za sukces i tylko w ten sposób można było go osiągnąć.

Z tego powodu Szwoch miał wracać nisko, często aż do linii defensywy, odbierać futbolówkę i przekazywać ją do lepiej ustawionych kolegów. Umożliwiał tym samym większe pole manewru dwójce defensywnych pomocników, którzy mogli skupić się na swoich nominalnych zadaniach i wspomagać obronę w rozbrajaniu ataków poznańskiego Lecha. W tym czasie Łukasiewicz i Marciniak bacznie śledzili ruch rywala i odcinali piłkarzy od gry. W razie potrzeby ustawiali się szeroko i wspomagali rozegranie. Arka od dawna nie rozegrała tak płynnego spotkania. Trener Niciński uparcie wystawiał Yannicka w środku pola, którego zadania były nie do końca sprecyzowane i w ten sposób on sam był bezproduktywny zarówno w działaniach destrukcyjnych oraz w ataku. Brakowało spokoju, który wprowadza Łukasiewicz.

Reakcja łańcuchowa

W jakiś sposób Ojrzyńskiemu udało się nakłonić do współpracy boki obrony. Zamiast pchać się przez zagęszczony środek, arkowcy próbowali swoich sił w bocznych sektorach boiska. Szczególnie aktywna była flanka, za którą był odpowiedzialny Kostewycz. Gdynianie wykorzystywali bardzo słabą dyspozycję Ukraińca, napierając właśnie głównie jego sektorem boiska. Początkowo (+/- pierwsze 20 minut) Szwoch po przejęciu piłki od linii obrony, starał się uruchomić Marcusa będącego na skrzydle, ale ten bardzo często był zmuszony zwolnić tempo akcji. Trytko za bardzo przyklejał się do defensorów „Kolejorza” i zamiast zejść do boku, pokazać się do gry, balansował w okolicach środka boiska, a próby zagrania w jego kierunku kończyły się stratą. W drugą stronę, Trytko nie za bardzo miał jak uruchomić Marcusa, bo ten zbyt długo zabierał się do urwania obrońcom Lecha. Sytuacja zmieniła się, gdy Szwoch zagrywanie na flankę zamienił na holowanie piłki do bocznego sektora. Arkowcy byli wówczas w stanie rozegrać w trójkącie (często w akcje mieszał się Socha) i przenieść się bliżej pola karnego poznaniaków. Podobnie wyglądało to na przeciwległym boku, ale tam Bożok z Warcholakiem (ten drugi zanotował kilka udanych, indywidualnych akcji) notowali znacznie więcej strat i nie dało się aż tak łatwo sforsować szyków „Kolejorza”.

Równie istotna była wymienność pozycji. Co jakiś czas Marcus wchodził do środka spychając Trytkę do boku, gdzie był w stanie ściągnąć uwagę poznaniaków. Bożok nie destabilizował drużyny zmianami skrzydeł. Taka płynna gra znajdowała swoje odniesienie w obronie. Chociaż lechici byli w stanie stworzyć sobie kilka dogodnych sytuacji, to Arka w znacznym stopniu poprawiła krycie. Rzadko kiedy zdarzały się momenty, że w obliczu ataku rywala, któryś z defensorów gdynian nagle był wolnym elektronem – częściej zawodziły umiejętności techniczne, doskok w tempo, przegrane pojedynki szybkościowe (jak np. w momencie, gdy Makuszewski urwał się flanką). Znacznie lepiej pilnowano przeciwnika przy stałych fragmentach gry, a w momencie ataku pozycyjnego „Kolejorza”, zawężano pole ciasnym ustawieniem, kilkakrotnie wytwarzając coś na kształt nieźle funkcjonującego półkola.

Rola zmienników

Szkoleniowiec wyczuł moment, w którym należało wytoczyć na boisko „cięższą” artylerię. Siemaszko stał się punktem odniesienia arkowców przy dośrodkowaniach w pole karne, a przy okazji sam wykonywał dobrą robotę w organizowaniu ataku. Napastnik wielokrotnie naciskał defensywę Lecha usiłując zmusić ich do błędu, tym samym nakłaniając swoich kolegów do pressingu. Przy golu zachował się jak rasowy snajper w tempo wciskając się między dwóch stoperów przeciwnika. I jeśli akurat on zdołał przyzwyczaić do całkiem równej dyspozycji, tak wielkim zaskoczeniem była postawa Zarandii.

Gruzin stosunkowo długo czekał na swój debiut w żółto-niebieskich barwach, ale już w półfinale Pucharu Polski pokazał, że ma smykałkę do gry. Od trenera Ojrzyńskiego otrzymał ok. 50 minut, które wystarczyły na ustalenie wyniku i zaprezentowanie próbki umiejętności. 21-latek udowodnił przy akcji bramkowej, że nie tylko jest szybki i zwrotny, ale dysponuje także niezłym wyszkoleniem technicznym. Już w doliczonym czasie gry ograł 3 przeciwników po czym udało mu się jeszcze przenieść piłkę na drugą stronę boiska. Napastnik potrafi bardzo dobrze utrzymać się przy futbolówce, trudno mu ją odebrać i w razie czego można liczyć na jego wsparcie w defensywie. Po wejściu na boisko zanotował 5 kluczowych odbiorów w bocznym sektorze.

Miesiąc prawdy

Arkowcy nie rozegrali bezbłędnych zawodów, ale wypadli znacznie lepiej niż we wszystkich tegorocznych spotkaniach. Podopieczni Ojrzyńskiego byli maksymalnie skoncentrowani na grze, realizowali założenia taktyczne i przede wszystkim każdy zawodnik znał swoje zadania. Nie jest istotne, jak wyglądałby ten mecz, gdyby Lech nie zagrał na pół gwizdka: wypadł tak słabo nie tylko dlatego, że akurat w finale Pucharu Polski ktoś mu odciął zasilanie, ale również przez dobra dyspozycję Arki, której poszczególne linie były ustawione bardzo blisko siebie (przecież wcale nie musiała wykorzystać słabej postawy „Kolejorza”). Szkoleniowiec wytypował tych zawodników, którzy są w stanie dłużej utrzymać się przy piłce i wygrać pojedynki siłowe. Chociaż do tego schematu nie pasowało kilku jego podopiecznych, to znowuż wygląda na to, że paradoksalnie właśnie oni najlepiej pasowali do nowej-starej taktyki.

W tym momencie trudno wyrokować, jak będzie wyglądał najbliższy miesiąc w wykonaniu arkowców. Zdobyte trofeum powinno zadziałać jak pozytywny impuls i pomóc im utrzymać się w lidze, ale nie każdy mecz da się w ten sposób wygrać. Nie zawsze los będzie sprzyjał do takiego stopnia. No chyba, że za kilka kolejek będzie można mówić o pewnej powtarzalności: wtedy szczęście nie będzie odgrywało aż takiej roli, a metamorfoza Arki stanie się faktem.