Zawsze tam gdzie ty - Scholes idzie śladami swojego bossa
2013-05-11 14:23:45; Aktualizacja: 11 lat temuPrzez całą swoją długą karierę nie poznał stylu innego menedżera. I nie pozna. Jeden z najbardziej niedocenianych wirtuozów naszych czasów, Paul Scholes kończy swoją karierę. Po raz drugi i - raczej na pewno - ostatni.
Pamiętamy to z naszych dziecięcych lat - każdy chciał być Alexem Del Piero, Filippo Inzaghim, Dwightem Yorkiem, Zinedinem Zidanem, Luisem Figo, Andrijem Szewczenką, Patrickiem Kluivertem, Ronaldo. Później Cristiano Ronaldo, Leo Messim, Ronaldinho, Deco, Rooneyem, Eto'o, czy nawet Giulym. To samo w grach komputerowych. Powiedzcie szczerze: kupowaliście do jakiegokolwiek klubu Paula Scholesa? Mieliście jego koszulkę z bazaru? Czy raczej woleliście nosić inne nazwiska na plecach, a "trenując" w Football Managerze, FIFIE, czy innym PESie Manchester United szukaliście w pierwszym okienku transferowym jakiegoś znacznie efektowniejszego zawodnika?
No właśnie, Scholes nigdy nie był tym pierwszym. Największym idolem. Człowiekiem, który porywa tłumy. Zawsze był ktoś bardziej kontrowersyjny, lepiej dryblujący. A niepozorny rudzielec zawsze dogrywał te swoje dokładne piłki, asystował, zdarzało się, że strzelił pięknie z dystansu. Najlepiej pasujące do niego określenie, to "dawał się we znaki". Polacy zapewne najbardziej pamiętają mu ten oto pojedynek na Wembley. Dla Anglików - jeden z wielu meczów. Ale dla nas i Paula Scholesa - spotkanie pamiętane jeszcze po wielu latach.