Zrywane pajęczyny i zaklęte bramki: 27. kolejka Ekstraklasy

2016-03-14 20:38:50; Aktualizacja: 8 lat temu
Zrywane pajęczyny i zaklęte bramki: 27. kolejka Ekstraklasy Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Rumak nie wymodlił zwycięstwa w debiucie, Kudła i Kasprzik zaczerpnęli porady u szamanów, Lech zwyciężył rozwagą, Legia tryumfowała w Krakowie, a Wdowczyk zaczarował Wisłę. Znak rozpoznawczy? Niesamowite gole!

Psikus murawy i pomyłki Gila

Mariusz Rumak nie miał zbyt dużo czasu, aby poukładać na nowo grę Śląska Wrocław, ale z pewnością mógł być zadowolony z tego, co pokazali jego podopieczni w pierwszej połowie. Goście wypracowali sobie w niej sporą przewagę nad Koroną i udokumentowali ją dość szczęśliwym trafieniem Tomasza Hołoty. Przypominamy, że futbolówka po uderzeniu gracza Śląska odbiła się od kępki trawy i kompletnie zmyliła Dariusza Trelę. Po przerwie „Żółto-Czerwoni” chcieli szybko odwrócić losy meczu i zostali za to ukarani stratą drugiego gola. W tym momencie wydawało się, że już nic nie zabierze wrocławianom zwycięstwa. Trener Brosz zdecydował się jednak na ofensywne zmiany, które przyniosły spodziewany skutek, a prawdziwym bohaterem kieleckiego zespołu został po raz kolejny Airam Lopez Cabrera. Hiszpan najpierw strzelił bramkę kontaktową, a kilka chwil później wykorzystał jedenastkę, dzięki czemu jego ekipa nie zeszła z boiska pokonana. Warto także nadmienić, że dobrego dnia nie miał sędzia Paweł Gil, który w ewidentnej sytuacji nie podyktował karnego dla Korony, a później naprawił swój błąd innym błędem... Mimo że jego bilans wyszedł tutaj na zero, to nie pochwalam jego decyzji.

Piast nie odpuszcza walki o mistrzostwo

Zwycięstwo nad Podbeskidziem w piątkowy wieczór sprawiło, że drużyna z Gliwic na kilkanaście godzin powróciła na pierwsze miejsce w tabeli. Po słabym początku drugiej części sezonu Piast zainkasował w dwóch ostatnich meczach sześć punktów i wciąż ma tylko punkt straty do Legii. Najważniejsze boje dopiero przed nami, ale na Okrzei wciąż mocno wierzą, że piłkarze Latala są w stanie zepsuć obchody stulecia warszawskiego klubu. Piast nie zachwyca jednak już grą, a wygrane są bardziej efektem skupienia się w decydujących momentach i błędach rywali. Gdyby nie faul Deji, Podbeskidzie mogło wrócić do Bielska-Białej z punktem. To są te detale. Moim zdaniem wicelider będzie miał coraz więcej problemów w walce z „Wojskowymi”. To Legia ma silniejszą ławkę i większą motywacje. „Górale”, mimo porażki na razie dość bezpiecznie oddalili się do strefy spadkowej, a przy odpowiednich okolicznościach mogą wskoczyć nawet do ósemki. Dobra robota trenera Podolińskiego – bez wielkich zimowych wzmocnień dokonał niezbędnych korekt w składzie i odpowiednio zmotywował drużynę.

(Nie)zawodny Estończyk

Sobotni mecz w Białymstoku udowodnił, że statystyki wcale nie odgrywają w futbolu marginalnej roli. Do stolicy Podlasia przyjechał Górnik Łęczna, który jeszcze nigdy (na poziomie ligowym) nie wygrał w krainie żubra. W miniony weekend piłkarze Jurija Szatałowa nie odmienili tej tendencji i do domu wrócili z niczym. Opiekun gości na pomeczowej konferencji prasowej przyznał, że był to najgorszy mecz jego drużyny w tym sezonie. Łęcznianie sami postawili na sobie krzyżyk, od początku nastawiając się na defensywę. Oddanie inicjatywy stworzyło przewagę piłkarzom Michała Probierza, ale białostoczanie mieli olbrzymie problemy z wykorzystaniem tego daru. Gdyby nie cudowny strzał Konstantina Vassiljeva „Żółto-Czerwoni” (podobnie jak w meczu z Pogonią) zakończyliby mecz z bezbramkowym wynikiem. Estończyk obudził się w najlepszym do tego momencie: po słabym spotkaniu w Gdańsku i w obliczu wyjątkowej indolencji kolegów z zespołu (m.in. poprzeczka po strzale Rafała Grzyba, indywidualna akcja Piotra Grzelczak zakończona strzałem wprost w bramkarza rywali). Oby był to początek serii świetnych meczów tego zawodnika. Skorzystają na tym wszyscy: i liga, i Jagiellonia.

Mistrzowska skuteczność

W sobotnie popołudnie oprócz klubowego święta, jakim było 110-lecie Cracovii, kibice mieli również okazję doświadczyć prawdziwego piłkarskiego widowiska, jakim było starcie „Pasów” z Legią. Na trybunach przy Kałuży zgromadził się komplet widzów i nikt nie miał prawa narzekać na boiskową jakość, jednak patrząc na tablicę wyników tuż po ostatnim gwizdku sędziego Frankowskiego, fanom gospodarzy nie było już tak wesoło. Gospodarze wypracowali sobie znacznie więcej okazji do strzelenia bramki, ale w decydujących chwilach zarówno Jendriskowi jak i Covilo brakowało zimnej krwi. Legia natomiast oddała w tym meczu dwa celne strzały i po każdym z nich Sandomierski musiał wyciągać piłkę z siatki. Mimo to na konferencji pomeczowej trener Czerczesow lakonicznie i jednocześnie w swoim stylu stwierdził, że wcale nie ma pretensji do swoich zawodników o małą ilość wypracowanych sytuacji: Gdybyśmy grali z zespołem z piątej ligi, to byłbym niezadowolony, ale Cracovia grała u siebie i grała dobrze. Czasem trzeba więc grać nie tak, by było ładnie, ale trzeba grać tak, jak należy. Po to by wygrać. Warszawska drużyna dzięki wygranej w Krakowie może dopisać do swojego dorobku kolejne trzy oczka i tym samym pozostać na fotelu lidera.

Konsekwentny „minimalizm”

Nie był to wielki mecz w wykonaniu poznańskiego Lecha, ale… podopieczni Urbana zrobili wszystko, co do nich należało. Byli skuteczni, konkretni i wcale nie narzucali tempa. Wręcz przeciwnie. Zagrali swoje i bez większych problemów udało im się uciszyć „Niebieskich”. I wcale nie chodzi o to, że Ruch się cofnął, dał „Kolejorzowi” pograć i schował się za podwójną gardą. Wręcz przeciwnie. Gospodarze grali bardzo agresywnie i wykorzystali prosty schemat, żeby przedrzeć się pod pole karne Buricia. Mazek wychodził spod krycia, piłka trafiała na któreś skrzydło, a tam pole do popisu miał szybki i zwrotny Moneta, który sprawiał ogromne problemy obronie rywala. Ostatecznie chodziło o to, by uruchomić Stępińskiego, ale za każdym razem czegoś brakowało – nie pomagał nawet radosny futbol w wykonaniu obrońców z Poznania. Kibice teoretycznie zdążyli już przywyknąć do problemów komunikacyjnych, ale ostatecznie… nadal pojawiają się stany okołozawałowe.  Do przerwy padł jeden gol (ale jaki!!)…

…a gdy wydawało się, że w drugiej połowie to Ruch weźmie na swoje barki odpowiedzialność za rozgrywanie, Kadar uruchomił Lovrencsicsa, a ten spod linii końcowej dośrodkował do niepilnowanego Jevticia. „Kolejorz” wrócił na z góry ustalone pozycje, tempo meczu siadło, Stępińskiemu w końcu udało się złapać kontakt, a to tylko rozwścieczyło gości, którzy dobili swojego przeciwnika. A właściwie Jevtić dobił. Znowu. Ten mecz po prostu do niego należał.

…a tak w ogóle to padł rekord frekwencji. Chapeau bas!

Mecz zmarnowanych okazji

Zaklęta bramka Kudły, 29 strzałów gospodarzy i wysoka kultura gry. W Lubinie rozegrano prawdziwe meczycho box-to-box i emocje utrzymywały się (dosłownie!) do końcowego gwizdka sędziego. No ale jak właściwie się to stało? 15:30, zimno, niedziela, warunki nie sprzyjają do grania w piłkę. A tu trach! Jednak. Kluczem do bramki już w 7. minucie spotkania było dobre ustawienie. „Portowcy” świetnie się ustawiali: wysoko do odbioru i zawężając pole gry przeciwnikowi, zachowywano niewielkie odległości na linii rywal-towarzysz, dzięki czemu szybko mogli przenieść się pod pole karne Polacka. Frączczak w pełnym biegu posłał prostopadłą piłkę do Dwaliszwiliego, a ten pomimo dobrego krycia Guldana zdołał się odwrócić i odegrać do Murawskiego będącego w martwej strefie. To był tylko początek. „Miedziowi” nie zmienili swojego stylu gry. Nadal uparcie pchali się pod bramkę przeciwnika. Ba, oni ją bombardowali. Todorovski i Cotra mechanicznie posyłali futbolówkę w newralgiczne sektory rywala i… nic. Absolutnie nic. Niemoc. I to nie to, że te wrzutki były słabe. Wręcz przeciwnie, cechowała je ogromna jakość. Po prostu ponad Kudłą i jego twierdzą unosiły się szamańskie opary. Zagłębie robiło wszystko dobrze: trójkąt w bocznym sektorze, szybkie wyjście, gra na jeden kontakt i komunikacja na wysokim poziomie. Czego chcieć więcej?

Łukasza Piątka. Tyle wystarczy:

Pomocnik zdjął pajęczynę i doprowadził do remisu. W fenomenalny sposób.

Wydawało się, że „Miedziowi” pójdą za ciosem. Ogromne ożywienie wniósł Tosik, który już w swojej pierwszej akcji stał się prawdziwym motorem napędowym. Co prawda, w defensywie się nie popisał, ale dla niego to już dużo. Ostatecznie emocje sięgnęły zenitu w samej końcówce, gdy obie strony wzajemnie wystawiały się na próbę. Bezskutecznie. Nie obeszło się także bez kontrowersji: w ostatniej akcji meczu sędzia odgwizdał faul w ataku i nie uznał gola dla Zagłębia. Piłki meczowej. Trudno było coś ogarnąć w chaosie pola karnego, a po meczu jeszcze długo debatowano nad zdarzeniem.

Kopacz Górnika walczy do końca

Lechia kolejny raz tej wiosny pokazała na wyjazdach swoje brzydsze alter ego. Widzieliśmy je już zarówno w Kielcach, jak i Lubinie, gdy zespół Piotra Nowaka dłużej utrzymywał się przy piłce i wyglądał lepiej czysto piłkarsko od swoich rywali, ale co z tego, skoro nie umiał on postawić kropki nad „i”. Nie inaczej wyglądało to w Zabrzu. Zawodnicy z Pomorza bardzo sprawnie wymieniali między sobą futbolówkę, nie trzymali się sztywno swoich pozycji i kontrolowali przebieg tego spotkania. W pierwszej połowie może i nie przełożyło się to na jakieś dogodne sytuacje, ale już na początku drugiej Grzegorz Kasprzik skapitulował po precyzyjnym strzale Kovacevica z 18 metrów. To nie był koniec kłopotów Zabrzan, bo dosłownie chwilę później drugą żółtą kartkę dostał Roman Gergel, który nijak nie przypomina piłkarza, który jeszcze w grudniu strzelił cztery bramki Piastowi Gliwice. Wydawało się, że jedyną wątpliwością w tym meczu będzie tylko to, ile goli do swojego dorobku dołożą goście, jednak zawodnicy Lechii mieli zupełnie inny plan na końcówkę tego spotkania. Wyszli z założenia, że leżącego się nie kopie i przez to los ich srogo skarcił. Po rzucie rożnym w 88. minucie do siatki trafił Bartosz Kopacz, który doskonale wykorzystał bierność w kryciu Mario Malocy. Gdańszczanie w dość kompromitujący sposób wypuścili z rąk niemal pewne zwycięstwo i tym samym będą musieli się jeszcze sporo napocić, by zakończyć fazę zasadniczą w górnej ósemce.

Wdowczyk przychodzi, Małecki gwiazdorzy – ale tylko na boisku

Dariusz Wdowczyk wrócił do Ekstraklasy w dobrym stylu. Zwycięstwo Wisły po interesującym spotkaniu z Termaliką ma wielkie znaczenie psychologiczne, zarówno dla kibiców, jak i samych zawodników. Na chwilę zeszły na bok problemy organizacyjne, kwestie finansowe, zamieszanie związane z oświadczeniami, Cierzniakiem, artykułami w prasie. „Biała Gwiazda” zaświeciła mocniej dzięki Patrykowi Małeckiemu. To był „Mały” z najlepszych lat – niesamowicie dynamiczny, z celnym ostatnim podaniem, walczący o każdą piłkę. Gol i dwie asysty – to pokazuje, że nie ma mowy o jego skreślaniu. Przełamał się tez Paweł Brożek. Nowa miotła okazała się po raz kolejny najskuteczniejszą metodą oddziaływania na piłkarzy. Miejmy nadzieję, że tak jak dziś Wisła zagra przez całą wiosnę – szybko, krótkimi podaniami, z agresywnym wysokim pressingiem.

Termalice zabrakło nieco szczęścia (gdyby Plizga nie trafił w Jovicia), trochę zostali oszukani (należał im się jeszcze jeden rzut karny), no i może trochę dokładności (ileż to niedokładnych zagrań miał Juhar). Podopiecznych Mandrysza warto jednak docenić za to, że nie schowali się za podwójną gardą, a jak zawsze starali się pograć piłką i konstruować akcję od własnej połowy.

Jedenastka kolejki według Transfery.info:

Kasprzik (Górnik Zabrze) - Wójcicki (Cracovia), Lewczuk (Legia Warszawa), Kopacz (Górnik Zabrze) - Rafał Murawski (Pogoń Szczecin), Łukasz Piątek (Zagłębie Lubin) - Małecki (Wisła Kraków), Jevtić (Lech Poznań), Vassiljev (Jagiellonia Białystok) - Cabrera (Korona Kielce), Prijović (Legia Warszawa).

Redakcja Transfery.info - Polska (w składzie: Błażej Bembnista, Norbert Bożejewicz, Tomasz Góral, Marcin Łopienski, Aleksandra Sieczka)