Wyznawcy futbolu o wielkich sercach. Napred Makedonija!
2017-06-18 14:03:51; Aktualizacja: 7 lat temuJedna bramka, druga bramka, trzecia… Panowie, gramy swoje. Tu nie ma miejsca na wywieszanie białej flagi. Jesteś outsiderem skazanym na pożarcie? To chociaż zrób wszystko, żeby cię zapamiętano.
Pierwsza minuta meczu. Ostry pressing i ogromna wola walki. Vardar – Shkëndija, Charleroi, Vardar, Vardar – Újpest, Vardar – Rabotnički, Yokohama, Shkëndija – Újpest. Na próżno wypatrywać wielkich drużyn, same nazwiska dla przeciętnego kibica też jakieś nieznane. No, może niektórzy odnajdą w głowie Babunskiego, który spędził sporą część życia w Barcelonie (więcej o nim: TU). Inni znowuż powinni skojarzyć te ekipy z pierwszych rund eliminacji do europejskich pucharów. Pewien element zupełnie nie pasuje do układanki: wiara, że da się coś ugrać.
Wzór do naśladowania
Biorąc pod uwagę tylko wynik wczorajszego meczu z Hiszpanią (porażka 0:5), można odnieść wrażenie, że Macedończycy na mistrzostwa zakwalifikowali się całkowicie przypadkowo. Nic bardziej mylnego. Nikt ot tak nie eliminuje Francji, nie przegrywa zaledwie jednego spotkania. Sukces (bo sam awans zasługuje na takie określenie) Milevskiego drzemie w czymś bardzo prozaicznym.Popularne
Postawmy sprawę jasno: trener nie miał zbyt dużego wyboru. Zdołał jednak zamienić przekleństwo w atut, stawiając na chłopaków, którzy znają się nie od dziś. Stąd, czterech zawodników Vardaru, dwóch Shkëndiji, dwóch Újpestu i jeszcze bardzo istotne „uzupełnienia” składu. Chociaż taktyka jest skonstruowana wokół jednego piłkarza, to nie można powiedzieć, że gra kręci się typowo wokół niego. Drużyna funkcjonuje jak jeden organizm. Podkreślić, zapamiętać, bo z tego biorą się wszystkie automatyzmy.
Pierwsza minuta meczu, pierwszy zgrzyt. Macedończycy rzucają się do gardeł Hiszpanów, ograniczają im pole do gry, starają się zmusić do błędu. Całkowicie spychają myśl, że są o kilka półek niżej. Mocno wzięli sobie do serca rolę outsiderów i zamierzają się jej trzymać.
Tylko, że trochę ją zmodyfikowali. Ich gra nie była rozpaczliwa, ograniczona do wysokiego pressingu, strzałów „bo może wpadnie”, czy wyciągania wszystkich rąk na pokład. Podopieczni „Bobiego” byli dynamiczni i nieustannie zmieniali swoje ustawienie w strefie ofensywnej. Na papierze, za szpicę odpowiadał Angelov, skrzydła okupowali Radeski i Markoski, a bezpośrednio za napastnikiem miał grać Babunski. Tylko, że ten ostatni najczęściej schodził niżej do rozegrania, Radeski ścinał do środka zajmując jego miejsce, a wówczas flankę obstawiał wysoko ustawiony boczny obrońca Bejtulai. Macedonia nie straciła animuszu nawet po zmianach. Gjorgjev zastępując Markoskiego, uruchomił Damiriego (obrońca), który wówczas zaczął znacznie częściej wychodzić na obieg. Wymusiło to grę Babunskiego znacznie bliżej bocznego sektora. Wymagana była także konsekwencja ze strony środkowych pomocników. Nikolov miał przypisane bardziej defensywne zadania, podczas gdy Bardi ściśle współpracował z atakiem. Najważniejszy był Babunski.
Piłkarz-filozof nadawał tempo akcjom Macedonii. Odgrywał szybko, na jeden kontakt, widział więcej niż jego koledzy. Chociaż on sam był niesamowicie dokładny, to znowuż Radeski miał straszliwie zaburzony celownik, przez co w żaden sposób nie mógł trafić w światło bramki. Jedna okazja, druga, kolejna… Nikt się nie zrażał. Nadal grali bardzo blisko siebie, usiłując długo utrzymywać się przy piłce. Ich nastawienie nie uległo zmianie nawet po czterech straconych bramkach. „Normalna” drużyna zwiesiłaby głowę i zaparkowała autobus, żeby nieco ograniczyć wymiar kary. Nie Macedonia.
Ich gra była całkowicie irracjonalna. Tak, jakby zepchnęli wynik na dalszy plan i nadal robili swoje. Trener Milevski bardzo sprawnie połączył taktykę zorganizowaną wokół jednego zawodnika, z funkcjonowaniem jak drużyna. Babunski rządził w środku pola i przez niego przechodziło większość piłek, to nie robił z siebie indywidualisty. Mechanika ataku po każdym straconym golu była niezmienna, a przez to naprawdę imponująca. Znacznie gorzej wyglądało to w defensywie, która bardzo często notowała proste błędy w przyjęciu i zostawiała za dużo miejsca do gry. Nie bez przyczyny bramkarz był wymieniany jako najsłabsze ogniwo.
Lider, który nie szuka poklasku
Babunski nakręcał swoją drużynę jak sprawnie działającą pozytywkę. Był za nią w pewien sposób odpowiedzialny. Co więcej, wydawało się, że wszyscy bezgranicznie mu ufają. Wystarczyło, że zabierze się z piłką, a zaraz kilku zawodników pokazywało mu się do gry.
Pomocnik był niesamowicie uparty i nieustannie wiercił dziurę w brzuchu przeciwnika. Potrafił nawinąć jednego rywala, wdać się w drybling z kolejnym, wykorzystać swoje przyspieszenie w punkcie do wyjścia na czystą pozycję i jeszcze celnie dośrodkować w pole karne. W 13. minucie minął trzech zawodników, zgrał do Radeskiego, ale strzał Angelova minął bramkę rywala.
Takie indywidualne akcje można mnożyć. Najważniejsze jednak było to, że miał do kogo zagrać. Babunski miał bezpośredni wpływ na ustawienie strefy ofensywnej – jeśli on ściął do środka, Radeski ustępował mu miejsca, a Angelov delikatnie oskrzydlał. I odwrotnie, gdy schodził bardzo blisko linii bocznej, wypuszczenie Gjorgjeva było czymś zupełnie naturalnym.
Babunski całkiem sprawnie wykorzystywał swoją technikę użytkową grając tyłem do bramki z rywalem na plecach. Bardzo często (pierwszy raz w 8. minucie) najpierw zajmował się rozegraniem w bocznym sektorze na własnej połowie, pokazywał się do gry w wolnej strefie w okolicach środka boiska, a następnie przenosił ciężar gry na przeciwległą flankę. Spokojnie można go uznać za mózg operacji.
Gra Macedończyków była bardzo urozmaicona nie tylko pod względem nieustannej rotacji w obrębie ofensywy, ale różnymi wariantami rozegrania. I tu ponownie do akcji wkracza były gracz Barcelony. Babunski równie dobrze operował na ok. 20-25 metrze, jak i w środkowej strefie. Szybko reagował na zmienne wydarzenia na boisku. Widząc, że długie utrzymywanie się przy piłce zwiększa ryzyko straty i groźnej kontry, przestawił się na prostopadłe, szybkie podania prosto na najbardziej wysuniętych zawodników (najczęściej Radeskiego). Jego koledze znacznie łatwiej można było odebrać futbolówkę, przez co akcje bardzo często paliły na panewce (ewentualnie strzały były blokowane). Bazowanie na przyspieszeniu sprawdzało się także w akcjach indywidualnych, gdy pomocnik z Yokohamy samodzielnie pchał się między 2-3 rywali i… w większości przypadków udało mu się utrzymać piłkę w przy nodze. Istotną rolę odgrywał także przy stałych fragmentach gry – jego dośrodkowania trafiały zawsze w punkt, „na nos”. Jeśli to nie wystarczyło, sam uderzał na bramkę Hiszpanów.
Paradoks. Z jednej strony galaktyczny futbol Asensio i spółki, a z drugiej niewyczerpane pokłady macedońskiej energii wprawiające w osłupienie. Próbowali jednym skrzydłem, drugim, starali przecisnąć przez środek boiska, uderzać bezpośrednio: bezskutecznie. I co z tego? - zdawali się pytać. Trudno wskazać drużynę, która byłaby silna psychicznie aż do takiego stopnia. Nie, że lider byłby na tyle odporny, czy nawet ofensywa czwórka, a cała kadra meczowa. Macedonio, chapeau bas, dla mnie już w tym momencie możesz być z siebie dumna.