Miedziowa machina uciszona: konkretnie, ale bez fajerwerków

2016-02-12 19:26:35; Aktualizacja: 8 lat temu
Miedziowa machina uciszona: konkretnie, ale bez fajerwerków Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Dynamiczny Starzyński, poukładane Zagłębie, rozpracowany Ruch i… bezbramkowy remis. Bez kropki nad „i” ale z nadzieją na „lepsze jutro”!

Miedziowa inicjatywa

Prawie 2 miesiące przerwy od rozgrywek mogą wywrócić życie do góry nogami. Kibice Ekstraklasy różnie reagują na efekt odstawienia: drgawki, uderzenia gorąca, zaburzenia koncentracji, czy drażliwość przechodząca w agresję. Mało kto decyduje się znaleźć nowe hobby, a nawet jeśli takowe na dłużej zagości w jego harmonogramie dnia, nie jest w stanie wyprzeć miłości do rodzimej ligi. Nieważne jaka by ona nie była. To tak tytułem wstępu: pierwsze koty za płoty, gęsia skórka, lekka adrenalina i… brak depresji po upływie 30 minut gry.

Chociaż pierwsze sekundy meczu wskazywały na dominację Ruchu, który jak wygłodniałe zwierzę rzucił się na swoją ofiarę, to Miedziowi nic sobie z tego nie zrobili i potrzebowali kilku krótkich chwil, by dobrze odnaleźć się w sytuacji. Bardzo długo utrzymywali się przy piłce, wymieniali od kilku do kilkunastu podań, mozolnie konstruowali swój atak pozycyjnie, cierpliwie zdobywali teren, a przy tym nie męczyli swoją grą. Płynnie przechodzili z głębokiej obrony do ataku, a konkretna organizacja wybijała się na pierwszy plan. Pewne rzeczy pozostają jednak niezmienne. Pomimo, że Zagłębie nie miało większych problemów ze zdobywaniem terenu i szybko przemieszczało się pod bramkę rywala, to celowniki w żadnym wypadku nie zostały wyregulowane. Zresztą, kłopoty pojawiały się już przy dośrodkowaniach: Cotra pozostał sobą i nadal nie posiadł tajemnej wiedzy doklejania piłek do nóg swoich kolegów, a Krzysztof Piątek wraz z Woźniakiem nie potrafili wykorzystać licznych darów od losu i zapewnić swojej drużynie pełną pulę. Futbolówka zwyczajnie nie chciała zatrzepotać w siatce.

Szczególnie dobrze oglądało się lubinian w środkowej strefie boiska, bo właśnie tam w pełnej krasie widoczne było zaangażowanie rzutujące na obraz całego meczu. Podopieczni Stokowca natychmiastowo doskakiwali do rywala, zmuszali go do błędu, a jeśli udało się odebrać futbolówkę, rzucali zmasowany oddział w okolice pola karnego gospodarzy, by nieco tam namieszać. Miedziowym pomogła długa przerwa, solidnie doładowali swoje akumulatory. Nie tylko byli aktywni, ale i cieszyli oko widzów lekkością w grze.

Nowa jakość: Starzyński

Dynamiczny, spokojny i bardzo aktywny. Tak w kilku słowach można określić nowego Miedziowego. Starzyński świetnie odnalazł się w nowej drużynie wnosząc w jej szeregi unikalne umiejętności i wprowadzając spokój w środkowej strefie boiska.

Początkowe minuty meczu spędził na flance, gdzie dwukrotnie wyrwał pod samą linię końcową: raz skutecznie odegrał piłkę piętką, by chwilę później jego płaskie, głębokie podanie sprawiło masę problemów defensywie Ruchu. Wydawało się, że taki manewr z wysuwaniem mu piłek sprawdzi się całkiem nieźle, ale po upływie kwadransa pomocnik bardziej się wycofał i zajął się typowym rozegraniem z elementami mocno ofensywnymi.

Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że zdołał okrzepnąć. Trudno było mu odebrać piłkę, dobrze potrafił się z nią zastawić i dokonywał świetnego przeglądu boiska. Jego podania w przeważającej większości były dokładne i odnajdywały adresatów, a technika wprawiała w konsternację przeciwnika. Wielokrotnie odgrywał futbolówki piętką, przy linii bocznej pokusił się o kilka efektownych rulet. Oprócz tego był bardzo zaangażowany w wydarzenia boiskowe: dynamicznie poruszał się po całej szerokości boiska, a jego krótkie podania upłynniały grę Zagłębia. Także dzięki niemu możliwa była regulacja tempa akcji, której często brakowało jesienią. Miedziowi mogli długo i mozolnie konstruować ataki pozycyjne, ale wystarczył jeden ruch, lekki balans ciała, by przyspieszyć i zmylić przeciwnika. Jego debiut można zaliczyć do naprawdę niezłych. Nie tylko sprawdzał się w miejscu, gdzie wystawił go trener Stokowiec, ale i ciężko pracował w innych sektorach. Po rozegraniu nie zwlekał, a natychmiastowo podążał za piłką.

Płynność i zaangażowanie

Dobra organizacja boiskowa Zagłębia nie miałaby racji bytu, gdyby nie ustawienie i mechanizmy, które wykształciły się pomiędzy zawodnikami. Już w obrębie linii obrony widać było realizację założeń taktycznych, mającą ogromny wpływ na mecz.

Nie do końca pewny na stoperze Zbozień bardzo często schodził na bok obrony, a jego miejsce zajmował Kubicki minimalizując ryzyko straty piłki w newralgicznym sektorze. Zresztą, trzeba przyznać, że całkiem nieźle wyglądała wymienność właśnie w tej strefie: Zbozień nie miał problemów z wysoko-szerokim rozstawieniem, a wówczas Kubicki sprawnie meldował się na jego dzisiejszej pozycji.

Na pochwałę zasłużył także Cotra, który pomimo swoich standardowych dośrodkowań wykazał się nie tylko ogromnym zaangażowaniem, ale także stabilnością w obronie. Wiele razy ocalił swój zespół przed groźną wrzutką, a nawet jak minął się z piłką i zmierzała ona w światło bramki, to i tak szczęśliwie zdołał zatańczyć w polu karnym i ciałem zablokować uderzenie. Miedziowi napotkali jednak spore trudności z wykorzystywaniem jego centr: albo były zbyt płaskie, albo padały łupem defensywy chorzowian. Jeszcze lepsze zawody rozegrał Dąbrowski, który w kilka chwil potrafił przeskoczyć z własnego pola karnego pod bramkę przeciwnika. Był naprawdę wszędzie i zabrakło mu niewiele, by pokonać Putnocky’ego.

Powstrzymana ekspansja

W drugiej części spotkania tempo meczu zdecydowanie siadło. Miedziowi nieco się wycofali, pozwalając Ruchowi na rozwinięcie skrzydeł. I przy czym w pierwszej połowie gospodarze byli groźni jedynie w nielicznych kontrach, gdy na pierwszy plan wybijał się Stępiński, tak… mimo większej przestrzeni po przerwie, nie potrafili odnaleźć się w sytuacji. Pojawiła się potężna dziura pomiędzy obroną a środkiem pola, uniemożliwiająca płynną grę, wkradła się masa chaosu, brakowało zrozumienia, dokładności.  Zresztą, trudno się dziwić, ponieważ podopieczni Stokowca bardzo dobrze rozpracowali swojego przeciwnika: wiedzieli, że muszą odciąć od podań Lipskiego, który w dzisiejszym meczu był bardzo pasywny, natomiast sam Stępiński nie był w stanie wygrać meczu. Zwłaszcza, że większość piłek nawet nie miała jak do niego dotrzeć.

Pomimo całkiem niezłego powrotu Ekstraklasy zabrakło tej kropki nad „i”, która wywołałaby falę rzewnych uczuć pośród całej rzeszy kibiców. Zagłębie miało szansę wygrać, świetnie poruszało się po boisku, dobrze się patrzyło na ich płynną grę, ale nie zdołało wyregulować swoich celowników i przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. Porzucenie agresywnego pressingu w drugiej części spotkania też nie zdało się na wiele, bowiem nie podziałało motywująco na chorzowian – wręcz przeciwnie, mecz stał się bardziej rwany i nawet nieco nudny.