Plusy i minusy Copa América

2015-07-07 11:55:14; Aktualizacja: 9 lat temu
Plusy i minusy Copa América Fot. Transfery.info
Norbert Bożejewicz
Norbert Bożejewicz Źródło: Transfery.info

Jakie było tegoroczne Copa América? Kto zaskoczył, a kto zawiódł? Na te pytania odpowiedzieli nam Bartłomiej Rabij, Michał Kołodziejczyk, Mariusz Bielski oraz Paweł Wilkowicz.

44. edycja turnieju organizowana przez CONMEBOL nie była taka, jaką większość z nas sobie zakładała. Liczyliśmy, że na mistrzostwach Ameryki Południowej zobaczymy porywające widowiska z dużą liczbą bramek. Niestety, takich starć nie było zbyt wiele. Jedyną drużyną grającą efektywnie i efektownie była reprezentacja Chile, która w wielkim finale po konkursie jedenastek pokonała Argentynę i po raz pierwszy w historii sięgnęła po najważniejszy tytuł na swoim kontynencie. Pozostałe zespoły liczące się w ostatnich latach w Ameryce Południowej zawiodły. W szczególności tyczy się to Kolumbii, która w stosunku do występu na mundialu zanotowała największy spadek formy. Problemy "Los Cafeteros", Brazylii oraz Urugwaju wykorzystały drużyny Peru i Paragwaju. Pierwsza z nich po ciekawym pojedynku obroniła miejsce na podium, które wywalczyła na poprzednim Copa América. Nie da się zatem ukryć, że niektórzy uczestnicy tegorocznej imprezy zapiszą ją sobie na plus i będą długo pamiętać. Z kolei reszta będzie chciała o nim jak najszybciej zapomnieć. Szerzej o pozytywnych i negatywnych aspektach tego turnieju opowiedzieli nam Bartłomiej Rabij, Michał Kołodziejczyk, Mariusz Bielski oraz Paweł Wilkowicz.

Bartłomiej Rabij (radiobrazylia.pl)

Zwycięzca turnieju był w sumie jednym z jego faworytów. Oczywiście głównym była Argentyna, ale Chile wymieniano gdzieś tam w pierwszej trójce. „La Roja” odnieśli pierwszy sukces w historii, w który tak myślę, że poza Chilijczykami niewielu fachowców do końca wierzyło. Wcześniej siedem razy organizowali Copę i nigdy nie wygrali. Ich styl znamy od lat, to jest kontynuacja pracy Marcelo Bielsy, czyli mniej więcej szósty rok grają to samo. Nazwiska kluczowych zawodników w zasadzie od mundialu w RPA też się nie zmieniają. Prawdopodobnie będzie to szczytowe i zarazem ostatnie osiągnięcie tej ekipy, bo kolejne mistrzostwa są dopiero za trzy lata, a większość piłkarzy zbliża się do trzydziestki, dlatego Sampaoliemu będzie ciężko utrzymać taki wysoki poziom mobilizacji tego zespołu, a Chile nie ma jakiegoś szczególnego potencjału kadrowego w drużynach młodzieżowych. Byli kilka razy próbowani zawodnicy z rodzimych rozgrywek, ale żaden z nich nie odpalił.

Dla mnie największym rozczarowaniem turnieju jest mimo wszystko Kolumbia, bo wiedzieliśmy już wcześniej, że Brazylia jest w fazie radykalnej przebudowy. Po ogłoszeniu kadry „Canarinhos” potem okazało się, że na Copa nie zagra Diego Alves, który miał być pierwszym bramkarzem, a także Marcelo i Danilo - podstawowi boczni obrońcy, Luiz Gustavo - pierwszy defensywny pomocnik i Oscar – pierwszy ofensywny pomocnik. W trakcie turnieju wypadł jeszcze Neymar. To jest sześciu z jedenastu zawodników z pierwszej jedenastki, to nie ma silnych aby zrobić wynik. Tak samo, jakby w Barcelonie wypadło tylu piłkarzy, to nie byliby faworytem Ligi Mistrzów. Dlatego też większych oczekiwań w stosunku do Brazylii nie miałem. Z kolei najbardziej rozczarowała mnie Kolumbia. U nich też wprawdzie były kontuzje, ale w trakcie sezonu. W mojej ocenie trener Pekerman popełnił błąd, stawiając ślepo na Radamela, ale uważam, że dobrze zrobił, że zabrał go na turniej i dawał mu minuty. Natomiast już po drugim meczu fazy grupowej było wiadomo, że jest on niestety daleki od wysokiej formy i według mnie powinno się wtedy dać grać Jacksonowi Martínezowi, za którego Atlético Madryt dało 35 milionów euro. Ta kwota wskazuje na to, że ten zawodnik jest wysoko ceniony, ale w reprezentacji gra ogony. W słabszej formie był też James Rodríguez, ale to chyba efekt kontuzji i też przed Copa mówiłem, że dla Kolumbii kluczową sprawą jest gra wysoko atakujących bocznych obrońców. Zarówno Zúñiga, jak i Armero, którzy praktycznie już drugi sezon z rzędu mają kłopoty zdrowotne byli w słabej formie i nie było dla nich zastępców, dlatego siłą rzeczy Kolumbia nie latała. Cała drużyna zagrała cztery słabe mecze. To, że z Argentyną dowieźli 0:0 i przegrali po karnych to tylko i wyłącznie zasługa Ospiny, który był bohaterem tego spotkania.

Indywidualnie wyróżniłbym, chyba tak jak w przypadku większości osób, Jorge Valdivię. Znam go już od dawna. Komentowałem jego mecze w lidze brazylijskiej, mając 24 lata. Wtedy też poznałem tego zawodnika. Miał taki charakterystyczny, dziwaczny zwód. Nie zaczynał swojego dryblingu w biegu, tylko w pozycji stojącej. Niewielu piłkarzy takie coś potrafi, ale on robił taki trick, że machał nogą i wydawało się, że zaraz rozpocznie drybling lub poda. Łapali się na to obrońcy od Thiago Silvy po Mirandę. To było fajne, ale Valdivia miał wyraźny problem z produktywnością. Robił kilka akcji, a potem przez 20. czy 30. minut go nie było. Dlatego też jego kariera była dziwna. Trochę taka jak Juana Romána Riquelme, czyli też momenty spektakularne przeplatał zupełnie błahymi sprawami, takimi jak brak zaangażowania czy brak formy fizycznej. W Brazylii z resztą cały zarzucają Valdivii, że jest na L4, a potem jedzie na reprezentację i tam gra znakomicie. Przez jakiś czas miał najwyższy kontrakt w Palmeiras. Z resztą był taki moment, kiedy ten zespół spadł do drugiej ligi i on wtedy zarabiał 2,5 miliona dolarów, co jak na warunki południowoamerykańskie było dużym wydarzeniem bez precedensu. I to jest taka zabawna historia z Valdivią. Dobrze, że wygrał, bo w końcu w wieku 32 lat myślę, że będzie mógł śmiało podpisać w Zjednoczonych Emiratach Arabskich taki dożywotni kontrakt, gwarantujący mu wysoką emeryturę. Swoją drogą on też kiedyś za sobą ciągał swojego brata do różnych klubów. Gdzie trafiał Valdivia tam przychodził jego młodszy brat, który był kompletnym beztalenciem, ale to jest znana praktyka w tamtym rejonie. Maradona brał swoich dwóch braci – Hugo i Raúl za nim jeździli.

Indywidualnie rozczarował mnie chyba najbardziej trener Pekerman. O zawodnikach ciężko mi powiedzieć czy też o tym, że Higuaín znowu nie wykorzystał rzutu karnego. Ja bym po prostu nie dał mu go strzelać i tyle. On zwyczajnie w najważniejszych momentach zawala. Nie tylko teraz, ale także w finale mundialu, w decydującym meczu eliminacyjnym do Ligi Mistrzów oraz w ostatnim spotkaniu Serie A z Lazio. Może on jest słabszy psychicznie, ale o tym powinien wiedzieć trener i wystawić na końcówkę kogoś innego, na przykład Téveza. Wszyscy wiemy, że „Carlitos” to jest taki kiler i po to się go bierze do zespołu, a nie trzyma na ławce. Być może tu był błąd. Natomiast dlaczego Pekerman? Uparł się na to, aby wystawiać swoich zaufanych zawodników niezależnie od prezentowanej przez nich formy. Wydaje mi się, że od trenera oczekuje się tego, aby był najlepiej poinformowaną osobą w drużynie. To, że Falcao jest w słabej formie, ale trzeba go brać – okej. Należy jednak zachować też zdrowy rozsądek, czyli umiejętnie wprowadzać tych zawodników. Oczywiście rozczarował również gdzieś tam Urugwaj, ale tego się spodziewaliśmy. Od 2010 roku było tam za mało zmian i wygląda na to, że czas Tabáreza w reprezentacji się skończył. Pewna koncepcja gry została już wypalona. Nie można grać na trzech defensywnych pomocników i zastanawiać się, co tu zrobić. Jeden Cavani jest z przodu, Cristian Rodríguez na skrzydle… „Cebolla” nie gra przez pół roku i ma pewne miejsce w wyjściowym składzie. W Urugwaju nie jest aż tak źle, że zawodnik, który nie występuje przez sześć miesięcy musi być starterem w każdym meczu. Jakiś tam potencjał kadrowy przecież jest. Brak Suáreza był oczywiście olbrzymim ciosem, bo to gwiazda numer jeden i lider drużyny, ale w zeszłym roku Kolumbia nie miała Falcao i świetnie zagrała na mundialu. Oni znaleźli kogoś jeszcze, a Urugwaj nikogo. Na szczęście z ich piłką jest na tyle dobrze, że mają olbrzymi potencjał wśród graczy z roczników 1994 i 1995, więc myślę, że prawdopodobnie już nowy trener w ciągu najbliższych dwóch lat jest w stanie wprowadzić kilku zawodników i Urugwaj stanie na nogi. W przypadku Brazylii, jeśli wróci pięciu kontuzjowanych i Neymar to będzie zupełnie inna rozmowa. Z „Canarinhos” jest też taki problem, że koszą oni wszystkich w meczach towarzyskich, a nie wygrywają turniejów i nad tym wypadałoby się zastanowić.

Michał Kołodziejczyk (wp.pl)

Historyczny, pierwszy triumf Chile wcale nie jest przypadkowy. Ta drużyna nie ma słabych punktów i być może podczas Copa América byliśmy świadkami narodzin zespołu, który namiesza w najbliższych Mistrzostwach Świata. Podczas turnieju zawiodły drużyny, które wcześniej były uznawane za faworytów. Dodajmy - często bez żadnych podstaw.

Brazylia od lat tkwi w kryzysie, a 1:7 z Niemcami w półfinale ubiegłorocznego mundialu rozpoczęło narodową traumę. Dunga nie miał pomysłu na zbudowanie drużyny. Odkurzył Ronaldinho, dał opaskę kapitańską Neymarowi, a ten - z wdzięczności - po pierwszym meczu zachował się tak idiotycznie, że zakończył swój udział w turnieju, udowadniając, że nie dorósł do bycia liderem reprezentacji.

Błyszcząca przed rokiem Kolumbia tym razem nie miała niczego do zaoferowania. Być może bez Radamela Falcao drużyna zaszłaby dalej. Na mundialu Kolumbia musiała radzić sobie bez niego, więc piłkarze byli bardzo kreatywni w atakach. Teraz taktyka była prosta. A Falcao ciężaru nie udźwignął.

No i wreszcie najwięksi przegrani turnieju, czyli Argentyna. Drużyna z wydawało się atomową siłą w ataku największy problem miała właśnie ze skutecznością. Można obwiniać Gonzalo Higuaína za to, że pudłował w dobrych okazjach, ale w ostatnich, decydujących meczach, niewidoczny był także Leo Messi, chyba przemęczony sezonem, w którym z Barceloną wygrał wszystko, co możliwe.

Mariusz Bielski (olemagazyn.pl)

Turniej był całkiem podobny do tego z 2011 roku – większość drużyn skupiała się głównie na defensywie, co chyba mało kogo zaskoczyło. Zresztą, taki sposób gry uważam za całkiem logiczny, bo Copa América to przecież krótkie rozgrywki, a najmniejszy błąd może zadecydować o odpadnięciu. Głównie właśnie dzięki dobrej grze obronnej tak daleko zaszła Argentyna. Gdyby nie te dwa głupie błędy w meczach z Paragwajem, mieliby naprawdę imponujący dorobek.

Zaskoczenie? Boliwia, która doszła tak daleko, choć później ich jakość została odpowiednio zweryfikowana. Przyznam, iż nie spodziewałem się także triumfu Chile. Co prawda w kraju panowała atmosfera w stylu „jak nie teraz, to nigdy”, ale nie sądziłem, że ostatecznie udźwigną ciążącą na nich presję. Szacunek dla Sampaoliego, bo ekipę tak różnorodną, ale i charakterną poukładał niemal idealnie. No i Peru – bardzo fajna drużyna, która na przestrzeni całego turnieju grała bez kompleksów, odważnie i atrakcyjnie, co zresztą się opłaciło, bo przecież Gareca i spółka stanęli na najniższym stopniu podium.

Jeśli chodzi o poszczególnych zawodników, to chciałbym wyróżnić dwóch – po pierwsze Jorge Valdivia wreszcie wszedł na odpowiednio wysoki względem swoich umiejętności poziom. „El Mago” był jednym z filarów Chile i adekwatnie do swojego pseudonimu po prostu czarował. Kapitalny zawodnik, szkoda jednak, że ma już 32 lata i właśnie przeniósł się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Z jego perspektywy rozumiem ten ruch, ale jako kibic wolałbym jednak oglądać go na południowoamerykańskich boiskach, a nie u szejków. Jako drugiego miałem natomiast na myśli Giorgiana de Arrascaetę. Pewnie spora część z Was zrobi teraz dziwną minę, ale właśnie o to chodzi – zawiodłem się na Tabárezie, że praktycznie nie dał on szansy młodemu pomocnikowi. Ok, rozumiem styl gry piłkarza Cruzeiro nie jest zbyt kompatybilny z tym, co na ogół prezentuje Urugwaj, ale moim zdaniem szkoleniowiec „Charrúas” poszedł już za daleko. Ta reprezentacja ma przecież ogromny potencjał ofensywny, a nie wykorzystuje go nawet w połowie. Mając w składzie Lodeiro czy Giorgiana właśnie, powracającego Suáreza, Tabárez powinien wprowadzić nieco odważniejszą taktykę, bo inaczej daleko nie zajedzie.

Paweł Wilkowicz (sport.pl)

Myślę, że ci którzy zarywali noce z Copa América nie żałują. Kto lubi latynoskie klimaty, ten dostał to, na co czekał. I nie chodzi mi tylko o boisko, ale i otoczkę. Nawet te wojenki chilijsko-argentyńskie na koniec, z historią najnowszą w tle. Lubię ten staroświecki futbolowy patriotyzm Ameryki Południowej i tę ich przesadę. Nie do końca też mnie przekonywały narzekania na słabujące gwiazdy. Czy to tak bardzo psuje smak turnieju, skoro inni grają dobrze? Co z tego, że np. James nie był sobą i grał kiepsko, skoro np. Valdivia też nie był sobą i grał cały czas dobrze, bez przestojów, Eduardo Vargas przechodził samego siebie, świetny był Luis Advincula z Peru. Niemiłych niespodzianek wcale nie było więcej niż miłych. Taki to jest turniej, że wbrew pozorom waleczności jest w nim z reguły więcej niż fajerwerków.

Copa América mam wrażenie, jest bardziej dla Arevalo Riosów i Aranguizów (a kiedyś też Diego Perezów - ciągle nie mogę odżałować, że już nie gra w Urugwaju) niż dla Neymarów i Jamesów. Chociaż Neymara akurat szkoda, gdyby nie jego głupota, byłoby na co popatrzeć. Nie chce mi się dołączać do pastwienia się nad Brazylią, bo jeśli chodzi o kontuzje, to ucierpiała najbardziej z faworytów turnieju. Poczekam aż będzie grała w normalnym składzie, wtedy będzie można rzetelnie rozliczyć Dungę. Zawiodłem się na Argentynie, nie pierwszy raz. Chodzi mi głównie o finał, o to że Tata Martino nagle zaczął się zachowywać, jakby pozostał trenerem Paragwaju, o to że Messi tak łatwo się zniechęcił, że nie wszedł Tévez, gdy trzeba było pokazać Chilijczykom, że nie są tacy cwani, jak im się wydaje.

No i niestety sędziowanie było absurdalnie niekonsekwentne. Gdyby ktoś miał się na przykładach z tego turnieju nauczyć, za jakie zagrania daje się kartki i jakiego koloru, zgłupiałby do reszty, zwłaszcza po finale sędziowanym przez arbitra, który na co dzień chyba prowadzi walki w klatkach. Cieszę się, że wreszcie zwycięstwa doczekało się Chile. Należało im się, choć były niedawno turnieje w których grali ładniej niż w tym (nie mówię o poprzednim CA, bo tam wybrali autodestrukcję). A skoro Argentyna nie miała żadnego dobrego pomysłu na finał, to będzie sprawiedliwie, że będzie musiała dalej znosić ten widok: mały Urugwaj mający więcej tytułów niż ona.

Więcej na ten temat: Copa América Copa América 2015 CA 2015