To był tydzień w Europie - przełamanie Wisły, niedzielne hity
2011-10-22 13:56:17; Aktualizacja: 13 lat temuNareszcie! To była ta Wisła, jaką chcieliśmy oglądać. I nie dlatego, że Robert Maaskant posłuchał kibiców i dał zagrać Polakom, a raczej (niestety po raz kolejny) dzięki sędziemu, który z sobie znanych powodów (...)
Nie tylko kibice Wisły byli zadowoleni w czwartkowy wieczór. Takim samym wynikiem zakończyło się spotkanie drugiego polskiego klubu w Lidze Europy – Legii Warszawa z Rapidem Bukareszt. W pierwszej połowie zabrakło tylko skuteczności. W drugiej zaś do 60 minuty Legia była jeszcze w szatni. Zdecydowała jedna akcja. Dośrodkował Rybus, strzelał Radovic. Na stadionie w Bukareszcie cisza. Legia pomściła Śląska Wrocław, który w IV rundzie kwalifikacji solidnie oberwał od Rumunów. Najlepszymi wśród legionistów Macieja Skorży byli tradycyjnie Serbowie Radovic i Ljuboja, a także Rybus i Komorowski. W bramce niezawodny ostatnio Kuciak. To się nazywa recepta na sukces.
Mówiąc o Lidze Mistrzów, trudno nie zwrócić uwagi na fatalną postawę Borussii Dortmund. Typowałem ten zespół jako zaciętego rywala Olympique Marsylia w walce o drugie miejsce w tabeli dające awans do 1/8 finału. W bezpośrednim meczu tych drużyn trzy tygodnie temu okazało się, że nieźle się przejechałem. Niemoc, bezradność, kompromitacja. Wygrana Marsylii 3:0 w pełni oddała przebieg meczu. Stąd przed wyjazdem mistrzów Niemiec do Pireusu nie sądziłem, że rozgromią Greków. Jednak Olympiakos też niczym do tej pory mnie nie przekonał. Mimo wszystko moim faworytem była Borussia. Do tego pewny punkt zespołu w tym sezonie, czyli Robert Lewandowski. Ale nawet jego dobra forma nie pomogła. Gracze z Dortmundu znów dali się zaskoczyć. Olympiakos zagrał bardzo dobre spotkanie i pokonał Borussię 3:1. Nic nie dała bramka Roberta. Mistrz Niemiec po prostu nie potrafi grać na dwa fronty. Klopp mówi, że przecież w lidze grają dobrze. W końcu obrona czempionatu to dla nich priorytet. Ale jednak o taką kompromitację w Lidze Mistrzów nikt w Dortmundzie nie prosił. Po środowym spotkaniu reporter Radia Gol Sebastian Wach w pomeczowym studiu kategorycznie skreślił szanse mistrzów Niemiec na zajęcie nawet trzeciego miejsca. Ja nie skreślam, jednak tak naprawdę nie wiemy, czego się spodziewać po Borussii. 1 listopada będzie gościć u siebie Olympiakos. W przypadku braku zwycięstwa praktycznie zamknie sobie drogę do Ligi Europy.
Derby Manchesteru jak zawsze przyciągną na Old Trafford i przed telewizory masę zagorzałych fanów obu drużyn. Jeszcze chyba nigdy jednak ten mecz nie elektryzował publiki w Anglii tak, jak w tym sezonie. „The Citizens” zaliczyli start marzenie, w ośmiu meczach 7 zwycięstw i jeden remis, Czerwone Diabły są na drugim miejscu po tym, jak stracili dwa punkty na Anfield Road z Liverpoolem. W tamtym spotkaniu na ławce zasiadły takie gwiazdy jak Rooney, Nani i Hernandez. W niedzielę cała trójka powinna wystąpić od pierwszej minuty. Oba zespoły w Lidze Mistrzów nie miały łatwych przepraw. To znaczy, miały. Na papierze. Utrudniły je sobie w trakcie swoich spotkań. Manchester United potrzebował dwóch rzutów karnych, by pokonać słabiutki Otelul Galati (do tego brzydki faul Vidica i czerwona kartka), a bogacze z City dopiero w ostatniej akcji meczu za sprawą Sergio Aguero zdołali odnieść zwycięstwo z hiszpańskim Villarreal. W zespole Roberto Manciniego widać stały postęp. Przestali kupować na ilość. Transfery Aguero, Nasriego, coraz lepsza forma Balotelliego i Dzeko oraz chęć sprzedaży psującego atmosferę Carlosa Teveza – to wszystko wychodzi Obywatelom na dobre. Nie gorszych transferów dokonał Alex Ferguson. Emerytowanego Van der Sara zastąpił David de Gea, który po słabym początku spisuje się obecnie bardzo dobrze. Ferdinand i Vidic czują na plecach oddech Phila Jonesa, który świetnie zastępował każdego z nich na środku obrony. W końcu genialny skrzydłowy Ashley Young, który od początku błyszczy i dopisuje mu zdrowie. Trudno krytykować takiego speca taktyki jak Ferguson, jednak styl gry jego drużyny jest dość monotonny. Oni są idealnym wzorem, jak się nie narobić, a wygrywać. W meczu z Chelsea wpadało im niemal wszystko, w meczu z Liverpoolem niedokładnie rozegrany rzut rożny i zbieg okoliczności dał im remis. Zobaczymy, czy szczęście im dopisze w niedzielnych derbach. Z kolei Man City od początku sezonu stara się grać ładnie. Efektowne zwycięstwa z Tottenhamem 5:1, ostatnio z Aston Villą 4:1 i wreszcie przełamany kompleks Evertonu (zwycięstwo 2:0). Co by nie mówić, Old Trafford to prawdziwa twierdza. Passa bez porażki we wszystkich rozgrywkach trwa już półtora roku. Kto zatem będzie lepszy? Zdecyduje magia stadionu, styl gry, a może z tych dwóch aspektów wyniknie remis?
W najbliższą niedzielę oprócz derbów Manchesteru czeka nas jeszcze kilka szlagierów. W Holandii pojedynek Ajaxu z Feyenoordem, we Włoszech Roma zagra z Palermo, w Hiszpanii Valencia zmierzy się na Mestalla z Athletikiem Bilbao, we Francji obecny mistrz Lille podejmie solidnego kandydata do tytułu, a więc Olympique Lyon. Jednak niewątpliwie hitem jest dla mnie spotkanie Anży Machaczkała z CSKA Moskwa. Przed bogaczami z Dagestanu prawdziwy test. Kolejna porażka może ich kosztować bardzo dużo. Co prawda, udział w drugiej fazie sezonu mają raczej zapewniony, jednak z taką formą jak ostatnio (4 mecze bez zwycięstwa) nie mają co marzyć o europejskich pucharach. A przecież to ma być kolejny milowy krok do budowy nowej rosyjskiej potęgi. Zaczęło się od wielkich transferów Balazsa Dzsudzsaka, Samuela Eto’o i Yuriego Zhirkova, jednak na razie to za mało, aby zwojować ligę. Bardzo jestem ciekaw, jak się rozwinie ich sytuacja. Ach, te pieniądze. Zaczęło się od Abramovicha, a dziś Europą chcą rządzić Katarczycy z PSG i Malagi, szejkowie z Manchesteru City, a teraz Sulejman Kerimov w Anży. Jeśli dorzucimy do tego Roberto Carlosa jako grającego trenera, mamy w Machaczkale istną mieszankę wybuchową.
A skoro już jesteśmy w klimacie wschodnim, warto obejrzeć cudowną bramkę Romana Pavlyuchenki z czwartkowego meczu Tottenhamu z Rubinem Kazań. Jak mówią komentatorzy, zerwał pajęczynę.