„Czerwone Diabły” zimą 2020 roku wykazały się ogromną determinacją. Wówczas operacja transferowa kilkukrotnie miała momenty krytyczne i wydawało się, że w końcu upadnie. Tak się jednak nie stało, a Bruno Fernandes w końcu opuścił Sporting na rzecz kontynuowania kariery w Premier League.
Portugalczyk kosztował Manchester United 55 milionów euro samej podstawy, do której doszły zmienne w wysokości następnych 25 milionów. Szybko okazało się, że był on wart każdego grosza.
Ofensywny pomocnik stał się mózgiem i kluczowym piłkarzem całej drużyny, a półtora roku później może się pochwalić dorobkiem 43 goli oraz 25 asyst w 83 rozegranych spotkaniach.
27-latek w ramach umowy ważnej do 30 czerwca 2025 roku inkasuje około 180 tysięcy funtów tygodniowo. To stawia go daleko w tyle za takimi graczami jak Anthony Martial (250 tysięcy funtów), Paul Pogba (290), David de Gea (375) czy Cristiano Ronaldo (480 tysięcy).
Mając to na uwadze, wicemistrz Anglii chciałby wynagrodzić zawodnikowi jego świetną postawę i dąży do przedłużenia współpracy, przy jednoczesnym podwyższeniu wynagrodzenia.
Jak jednak informuje „The Mirror”, przy pierwszej turze rozmów Miguel Pinho, agent gracza, zażądał wpisania do dokumentacji klauzuli odstępnego. To doprowadziło do fiaska. Tego typu zabiegi, w przeciwieństwie do Hiszpanii czy Portugalii, w Anglii są bowiem praktycznie niespotykane.
Czas pokaże, w którym kierunku potoczą się dalsze negocjacje, ale na ten moment MU ma niewątpliwie problem.