Chwile grozy w liczbach: statystycznie o 6. kolejce Ekstraklasy

2015-08-26 12:12:20; Aktualizacja: 9 lat temu
Chwile grozy w liczbach: statystycznie o 6. kolejce Ekstraklasy Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info/ EkstraStats

Lokomotywa utknęła na stacji, Gigołajew zrobił dosłownie wszystko, co mógł, a po akcji bramkowej nikogo innego, a właśnie gdańskiej Lechii można było wykrzyknąć słynne „chapeau bas!”.

Ekstraklasa wskoczyła na wyższe obroty, a jej silnik już na samym początku rozgrywek rozgrzany jest do czerwoności. Elektryczna atmosfera udzieliła się ligowcom, którzy w minionej serii meczów niejednokrotnie czuli się bezkarni popełniając srogie przewinienia. Szczęśliwie, nad wszystkim czuwali nieomylni sędziowie, starający się jeszcze bardziej podnieść poziom. Co równie ciekawe, mimo częstego wskazywania na wapno emocji nie zabrakło, a niektóre spotkania mogłyby spokojnie powalczyć o najwyższe wyróżnienia na filmowych festiwalach w kategorii: dreszczowiec.

„Stoi na stacji lokomotywa”

Aż chciałoby się przywołać wiersz Tuwima o słynnej lokomotywie, która usiłuje wyruszyć w drogę, ale nie jest w stanie z powodu ogromnego ciężaru, jaki muszą znosić jej liczne wagony. Całkiem podobnie prezentuje się sytuacja poznańskiego Lecha, który jako jedyny w 6. kolejce Ekstraklasy nie strzelił gola. Wielokulturowy skład Skorży snuje się ospale po szynach i nie jest w stanie wyznaczyć kursu, nie wspominając już o złapaniu meczowego rytmu. Nie pomaga nawet fakt, iż poznaniacy nie należą do najniższych w lidze. Wręcz przeciwnie! Spokojnie mogli stanąć w szranki z niewiele niższym Piastem (średnio – 184,5) i powalczyć głowa w głowę. Ciekawe więc, że w drugiej połowie goście wygrali wszystkie pojedynki powietrzne.

Historyczne zwycięstwo

Złocisto-krwiści wbili flagę ze swoim herbem w warszawską ziemię po raz pierwszy od… zawsze. Podopieczni Brosza powalczyli do końca, pokazali, że nie liczy się to, jak bogaty masz skład, a czy tak naprawdę zależy ci na futbolu we właściwym tego słowa znaczeniu. Serce, koncentracja i niepohamowana chęć do zdobywania terenu wystarczyły, by zwyciężyć po raz pierwszy na tym arcytrudnym terenie.

Pechowy Śląsk

We Wrocławiu powinni odprawić jakieś modły ponad czarami z rozmaitymi ziołami, bowiem w spotkaniu z Podbeskidziem pech ani trochę nie chciał zelżeć. Już całkowicie przemilczę to, że Paixao nie wykorzystał karnego. To jeszcze w miarę, naginając fakty da się zrozumieć. Ale trzykrotne obicie poprzeczki? Do odczynienia czarów potrzeba wyższej magii! Podopieczni Pawłowskiego musieli ostro pluć sobie w brody po tym meczu. W końcu, mieli ogromną szansę na pełną pulę, ale to Górale grali w przewadze, razem z pozaziemskimi siłami.

Starzy rekordziści

Nie tylko Górnikowi udało się odblokować pod względem boiskowego zaangażowania, ale i jednemu z podopiecznych Ojrzyńskiego. Sobolewski strzelił po 38 meczach ogromnej posuchy jednocześnie stając się najstarszym strzelcem w historii zabrzan (przegonił Brzęczka - miał 38 lat i 254 dni w momencie oddania strzału). Jego 10 lat młodszy kolega również pokazał klasę w spotkaniu z warszawską Legią. Przemysław Trytko potrzebował zaledwie 81 sekund, by wpakować futbolówkę do siatki i wprowadzić w konsternację wszystkich kibiców Wojskowych zgromadzonych na obiekcie.

Człowiek-gorączka, w roli głównej: Gigołajew

Rosjanin jeszcze przez długi czas będzie wspominał ostatnie wydarzenia. Warto odnotować, że na murawie zameldował się w 84. minucie, w 86. strzelił gola naprawdę ładnej urody, a już w 88. wyleciał z boiska za sprzeczkę z Ziajką. Można? Można! Gigołajew potrzebował zaledwie 217 sekund, żeby pomóc swojemu zespołowi w przypieczętowaniu prowadzenia, a następnie by… go osłabić. 25-latek prowadzi ostatnio bardzo rwany tryb życia, bowiem po takich boiskowych wyczynach zdołał jeszcze zapisać się w bardzo niechlubny sposób na kartach klubowej historii. W niedzielę, 23 sierpnia, Gigołajew spowodował stłuczkę, prowadząc samochód pod wpływem alkoholu.

Jakościowo? Do poprawki! Akcja idzie w świat

Kto by pomyślał, że gdańska Lechia będzie mieć takie problemy w konfrontacji z Górnikiem Łęczna, który przez prawie całe spotkanie grał w osłabieniu? Biało-zieloni przez sporą część meczu nie mogli złapać rytmu, pozwalali rywalowi na groźne wycieczki w pole karne Maricia, a przy tym nie potrafili kąśliwie się odgryźć. Brzemię odpowiedzialności w końcu przejął młody Haraslin, do którego trener Brzęczek miał ogromnego nosa. Słowak wykończył jedną z najładniejszych akcji 6. kolejki Ekstraklasy. Lechiści zaangażowali 64% zespołu i wymienili 12 podań, co zajęło im nieco ponad pół minuty, a całość zwieńczyli naprawdę ładnym trafieniem (mowa tu o golu na 1-0 w doliczonym czasie pierwszej połowy). Zwłaszcza przemieszczanie się piłki jak po sznurku pomiędzy poszczególnymi częściami formacji Lechii może robić wrażenie, ponieważ gdańszczanie we wcześniejszych fazach meczu mieli ogromny problem, żeby utrzymać piłkę przy nodze, nie wspominając już o zawiązaniu ataku. Jeśli do tej wielopodaniowej akcji dołoży się ten znaczący fakt, obraz staje się jeszcze ciekawszy.

Powiew świeżości przyniósł należyte efekty. Najmłodszy zespół Ekstraklasy zatryumfował po raz pierwszy w obecnym sezonie rozgrywkowym.

Kluczowe stałe fragmenty gry

W poprzedniej serii ekstraklasowych rozgrywek można było pochwalić naszych ligowców za niemalże nieustanne utrzymywanie emocji na wysokim poziomie – większość bramek padała z gry po naprawdę fajnych, szybkich i przemyślanych akcjach. Nieco inaczej rozkładają się trafienia w 6. kolejce, która upłynęła pod znakiem… stałych fragmentów gry. Prawie połowa, bo aż 43% goli padło po uderzeniach z przeróżnych rzutów, a kluczowe okazały się jedenastki (60% stałych fragmentów gry). Piłkarze zdecydowanie skoncentrowali się na technicznych uderzeniach prawą nogą, która okazała się być dobrym wyborem w 65% przypadków. Najbardziej pokrzepiające jest jednak to, że po raz kolejny obeszło się bez kuriozalnych uderzeń karkiem/barkiem/udem. Większość futbolówek wpadała do siatki po w miarę czystych strzałach (z tego miejsca należy pozdrowić Grzegorza Piesio, który zamarkował swoje uderzenie, a dopiero potem wpakował piłkę obok bezradnego Maricia!).