Cierpiąca Argentyna ze zwycięstwem, Messi słaby, choć... znów jak Maradona

2014-06-16 02:06:11; Aktualizacja: 10 lat temu
Cierpiąca Argentyna ze zwycięstwem, Messi słaby, choć... znów jak Maradona Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

Wymęczonym zwycięstwem weszła w turniej Brazylia, wcale nie lepiej było dziś z Argentyną. Ba, podopieczni Alejandro Sabelli na boisku sprawiali wrażenie przybitych ciężarem oczekiwań kibiców, którzy szczelnie wypełnili Maracanę.

Mecz z Bośnią i Hercegowiną miał być popisem fajnego, ofensywnego futbolu, bo skala nazwisk Fernandez, Garay, Campagnaro w porównaniu do Di Maria, Aguero, Messi to przecież przepaść. To samo w zespole z Bałkanów - Dżeko, Misimović, Lulić i Pjanić kontra Mujdza, Bicakcić, Kolasinać i Spahić. W zasadzie to przed spotkaniem za jego atrakcyjność dalibyśmy sobie rękę uciąć. I wiecie co? 
 
Wiecie, wiecie.
 
 
Za Messiego też wielu dałoby się przed turniejem pokroić. Przecież porównania do Maradony były w stu procentach zasadne, przecież miał zachwycać, poprowadzić Argentynę do wielkiej wiktorii na boiskach największego reprezentacyjnego rywala. I przegonić wreszcie takiego jednego, uznawanego za kibiców na całym świecie za drewniaka. Dlaczego? Zupełnie tego nie rozumiemy.
 
 
"10" Argentyny zawiodła jednak na samym początku meczu na całej linii. I jazda po Messim była w przerwie w stu procentach zasłużona. Bo nie damy sobie wmówić, że dzięki obecności Leo na boisku rywale są zaabsorbowani kryciem go, co zostawia więcej miejsca partnerom. To takie szukanie mu na siłę alibi, coś jak "dobrze gra tyłem do bramki" o napastniku, który przez cały sezon strzela 1-2 gole. Zresztą, komuś w ogóle chce się bronić Messiego, kiedy on tak perfidnie przechodzi obok spotkania?
 
 
I jeszcze jego podania do przodu (te nie do Mascherano, którego szczególnie sobie upodobał) z pierwszych dwóch kwadransów.
 
 
Jakimś cudem Argentyna po pierwszej połówce prowadziła, a Messi nawet zaliczył asystę. Ale zawdzięczała to bardziej Bośniakom, niż samym sobie, bowiem piłkę do siatki wpakował sobie Kolasinać. Wyprowadzając tym samym "Own Goal" na prowadzenie w klasyfikacji strzelców, przed Neymara, dos Santosa, van Persiego, Robbena i Benzemę.
 
 
 
W drugiej połowie jednak wrócił na kilka chwil "Typowy Messi". Takich bramek, jak ta na 2:0 strzelił już w swojej karierze kilkadziesiąt, a kolejnych kilkadziesiąt jeszcze pewnie dołoży w ciągu kilku najbliższych lat... Bramka ta dołoży też pewnie do pieca, jeśli chodzi o nieustające porównania do Maradony.

 
 
... na szczęście, bo w zasadzie to godziliśmy się już z myślą, że to będzie najbardziej efektowna akcja drugiej połowy, jaką wrzucimy do relacji. Dla niezorientowanych - rabona Rojo... we własnym polu karnym.
 
 
I gdy wydawało się, że Argentyna dowiezie swoim ślamazarnym, tylko momentami przyspieszanym tempem, spokojne prowadzenie do końca, Bośniacy zadbali o to, by podnieść ciśnienie fanom "Albicelestes", a kibicom przed telewizorami nie pozwolić zasnąć. 
 
 
Do wyrównania nie wystarczyło już jednak - trudno powiedzieć - sił, determinacji, umiejętności, doświadczenia na wielkich turniejach. Ale Bośniakom-debiutantom to w stu procentach wybaczamy. I liczymy na więcej, bo szczerze mówiąc - wcale nie podobali nam się mniej, niż "Albicelestes". Dziś mający ogromne powody do radości, bo wycisnęli z potwornie przeciętnego meczu absolutne maksimum.
 
***
 
A na koniec wyjaśnienie, dlaczego los dziś był ewidentnie po stronie "Albicelestes. Pomoc z góry zrobiła swoje.
 
 
AUTORZY: SZYMON PODSTUFKA I PIOTR ZELEK