Co poszło nie tak? William Rémy w Ekstraklasie

2018-01-07 17:41:57; Aktualizacja: 6 lat temu
Co poszło nie tak? William Rémy w Ekstraklasie Fot. Transfery.info
Redakcja
Redakcja Źródło: LeBallonMag.pl

Nie licząc zawodników rezerw, bez doświadczenia w pierwszym zespole, w XXI wieku polski klub tylko dwa razy zdołał sprowadzić piłkarza bezpośrednio z klubu Ligue 1.

Pierwszym był rezerwowy golkiper mistrzów Francji z 1988 i 2002, Angelo Hugues, ściągnięty z Lyonu do Wisły Kraków. Drugim – Danijel Ljuboja, który z końcem kontraktu z Niceą przeniósł się do Legii. Teraz tym praktycznie nieuczęszczanym szlakiem do Warszawy trafia trzeci taki przybysz – obrońca Montpellier, William Rémy.

Nabytek to poniekąd bezprecedensowy. Nie obieżyświat zbliżający się do emerytury, nie wieczny ławkowicz mający za sobą trzy dekady oglądania L1 zza linii bocznej, ale 26-letni Francuz z ponad setką występów na dwóch najwyższych szczeblach rodzimej ligi. Co więcej, Francuz z – dawno przetartą, to prawda – etykietką talentu z akademii Lens. Jakim koszmarem nie byłyby dla niego ostatnie miesiące na La Mosson, nie musiał szukać szczęścia akurat w Polsce.

Jakim piłkarzem jest William Rémy? Przede wszystkim: uniwersalnym. Nominalnie jest stoperem: typem względnie szybkiego, reaktywnego i silnego obrońcy, jakich francuska ziemia wydaje na pęczki. Ma za sobą również występy jako prawy defensor, wahadłowy, a także prawy bądź środkowy pomocnik. Potrafi dużo, lecz – jak na standardy Ligue 1 – niewiele potrafi naprawdę dobrze. Na jakiej pozycji nie byłby sprawdzany, zawsze ujawniał braki, które skreślałyby go jako pierwszy wybór. Zbyt nieuważny i niestabilny na podstawowego stopera, za mało przebojowy by opanować flankę, niewystarczająco zdolny technicznie do gry w sercu pomocy.

Chociaż na wart 1,5 miliona euro transfer do MHSC zapracował jako podstawowy obrońca Dijon w Ligue 2, w drużynie Rolanda Courbisa grywał od początku głównie jako defensywny w trójce pomocników. Dopiero zatrudniony w styczniu 2016 (pół roku po transferze Rémy'ego) Frédéric Hantz postawił na niego w obronie – tyle że głównie na jej prawym brzegu. W sezonie 16/17 trener częściej pozwalał mu grać w środku defensywy, ale rzadko trzymał się tego wyboru dłużej: jeszcze zanim Rémy na dobre wyleciał ze składu, Hantz stracił do niego cierpliwość i odsunął go od kadry na siedem jesiennych kolejek.

Jego kariera w Montpellier de facto dobiegła końca 27 stycznia 2017 roku. W czwartym z rzędu występie w jedenastce La Pallade – meczu przeciwko Marsylii - zawalił przy wszystkich trzech gola Bafé Gomisa, a popis spuentował w 87. minucie zagraniem ręką, które sędzia nagrodził czerwoną kartką (za dwie żółte) i rzutem karnym dla OM. Les Phocéens zwyciężyli 5:1, Frédéric Hantz stracił pracę, a William Rémy rozpoczął roczny urlop od zawodowej piłki. Zanim trafił na „out”, zagrał w sezonie 16/17 w wyjściowym składzie 11 razy, a drużyna zachowała w tym czasie tylko dwa czyste konta: wtedy, gdy wychowanek Lens grał jako wahadłowy i defensywny pomocnik.

Zesłanie do rezerw nie było tylko karą za słabe występy – Francuz padł zwyczajnie ofiarą przebudowy niedomagającej obrony. Transfery Lukasa Pokornego i młodziutkiego Nordiego Mukiele sprawiły, że miał przed sobą już czterech konkurentów w środku defensywy i dwóch na prawej stronie. Jean-Louis Gasset powoływał go jeszcze kilkakrotnie do meczowej kadry, choć był zdeterminowany, by nie wystawiać ani jego, ani znajdującego się w jeszcze gorszej sytuacji Cédrica Mongongu (26 ligowych minut przez cały sezon) – pod koniec rozgrywek trener wolał dać szansę w notującym koszmarne wyniki zespole 18-latkowi, Bryanowi Passiemu.

Zatrudniony latem Michel Der Zakarian nie spojrzał w kierunku Rémy'ego nawet kiedy zdecydował się na stałe przejść na system z piątką obrońców. Do drużyny dołączyli zresztą kolejni nowi, świetnie się prezentujący defensorzy – Pedro Mendes i Ruben Aguilar – więc 26-latek tkwił w MHSC jako relikt poprzedniej, słusznie minionej epoki.

Mimo wszystkich przykrych słów powyżej – dla polskiego klubu William Rémy może być znakomitym wzmocnieniem. Siła i sprawność, jakie na szczycie francuskiej piłki uchodzą za co najwyżej przeciętne, w ekstraklasowych warunkach będą dla niego źródłem przewagi – podobnie zresztą jak wyniesione z nadsekwańskiej akademii wyszkolenie techniczne. Ze wszelkim należnym szacunkiem dla polskich ligowców, pojedynki z Igorem Angulo czy Marcinem Robakiem nie będą życiowym wyzwaniem dla człowieka, który walczył z potworem formatu Gomisa, skutecznie powstrzymywał Lucasa Mourę i co dzień trenował z Stevem Mounié.

Przede wszystkim Legia pozyskuje piłkarza przywykłego do dużej piłki, który nie przyjeżdża do Polski odpocząć po bogatej karierze, ale tę karierę uratować. Kiedy jako 20-latek przebijał się do składu Lens, zapewne planował w wieku lat 26 znaleźć się w miejscu innym niż piątoligowe rezerwy Montpellier. Teraz mógłby równie dobrze próbować sił w angielskiej Championship albo wygodnie osiąść w ojczystej drugiej lidze, w której pokazywał już wystarczające możliwości. Zamiast tego zaryzykował z wyjazdem do Polski, by tu wywalczyć sobie bilet powrotny na boisko, nie trybuny Ligue 1.

ERYK DELINGER

[LeBallonMag.pl]