Czy ich jeszcze pamiętasz? cz. 9.: GKS Bełchatów
2014-09-10 16:26:36; Aktualizacja: 10 lat temu"Czy ich jeszcze pamiętasz?" to cykl, w którym przypomnimy sylwetki obcokrajowców, którzy grali w polskiej Ekstraklasie krótko i z średnim skutkiem, ale ich życiorysy są na tyle ciekawe, że warto o nich sobie przypomnieć.
GKS Bełchatów to tegoroczny beniaminek, ale tak naprawdę drużyna z województwa łódzkiego to zaprawiony w bojach ligowiec, bo banicja trwała ledwie rok, a wcześniej występowali w najwyżej klasie rozgrywkowej przez osiem kolejnych sezonów. Trzeba przyznać, że w tym czasie wybiło się z tego zespołu kilku całkiem ciekawych zawodników, wystarczy wspomnieć Radosława Matusiaka, Łukasza Gargułę, Marcina Kowalczyka, Dawida Nowaka czy Janusza Gola. Trudno jednak wśród nich przypomnieć sobie jakiegokolwiek obcokrajowca, który jakoś specjalnie się tam wyróżnił. No może poza jednym charakterystycznym, wysokim napastnikiem, o którym w drodze wyjątku wspomnę w tekście.
Bełchatowskie "wzmocnienia" zza oceanu
Pierwszym zawodnikiem z Ameryki, który trafił do Bełchatowa był Carlo Costly, który zjawił się tam w styczniu 2007 roku, czyli w momencie, kiedy klub był prawdopodobnie najmocniejszy w swojej historii i walczył o tytuł mistrza Polski. Ostatecznie „majstra” nie było, ale król strzelców ligi honduraskiej (w barwach Platense) zrobił całkiem pozytywne wrażenie, bo w 11 spotkaniach zdobył sześć goli. Po tak udanym doświadczeniu z latynoskim zawodnikiem bełchatowianie coraz łaskawszym okiem spoglądali w stronę Ameryki Środkowej i Południowej, co zaowocowało transferem dwóch Peruwiańczyków – Jhoela Herrery i Alexandra Sáncheza – obaj przyszli z ówczesnego mistrza kraju Inków, Alianzy Lima. Obaj byli również kilkukrotnie powoływani do kadry narodowej, więc można było się spodziewać po nich, że okażą się zawodnikami pokroju Henry’ego Quinterosa z Lecha Poznań, który udanymi występami zrobił dobrą reklamę swoim rodakom.Popularne
Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna, bo zarówno Herrera, jak i Sánchez byli klasycznymi niewypałami transferowymi w stylu najbardziej przecenionego szrotu, jaki trafił na polskie boiska. Cóż, albo aklimatyzacja nie przebiegła pomyślnie, albo, co jednak mniej prawdopodobne, jeśli mówimy o reprezentantach Peru, zabrakło im umiejętności czysto piłkarskich. Tak czy inaczej – obaj po pół roku opuścili Bełchatów i udali się w kilkunastogodzinny lot powrotny do Limy. Herrera zagrał później jeszcze jedną rundę GKS-ie, ale był traktowany przy ustalaniu składu jako zło konieczne, więc pożegnano go drugi raz równie bez żalu. W tej chwili obaj zwiedzają kluby w swojej ojczyźnie, gdzie odnoszą mniejsze lub większe sukcesy, zarówno Sánchez, jak i Herrera zaliczyli jeszcze nawet kilka spotkań w reprezentacji. Czy nie przypomina to sytuacji Michaela Guevary z Jagiellonii Białystok, o którym pisałem cztery tygodnie temu?
Jhoelowi Herrerze nie powiodło się w Bełchatowie, ale w ojczyźnie uchodzi za gwiazdę, jeszcze w zeszłym roku zagrał kilka meczów w reprezentacji | fot. Real Garcilaso
Peruwiańczycy nie spisali się dobrze, ale kibicie z tym mogli się jeszcze pogodzić, gorszą wiadomością było to, że im dłużej wstępował w Bełchatowie Costly, to tym słabiej to wyglądało. Oczywiście, od zawodnika tego typu nie wymaga się tylko bramek, bo liczy się też jego praca jaką wykonuje dla zespołu, tzn. odegrania, z których mógł korzystać Dawid Nowak i skrzydłowi, oraz element walki w polu karnym, skutecznie zniechęcający obrońców przeciwnika do ostrej gry. Ok, ale nie czarujmy się, bo gole mimo wszystko są najważniejsze, a tych było tyle, co kot napłakał. Dwie ostatnie rundy w Bełchatowie plus półroczne wypożyczenie do Birmingham to istny dramat – 30 spotkań i trzy gole – czyli bilans, który zadowoliłby być może Tomasza Brzyskiego, czy innego ofensywnego bocznego obrońcę, a nie najbardziej wysuniętego gracza w drużynie.
Szczególnie, że w piłce reprezentacyjnej Costly spisywał się wręcz rewelacyjnie, w latach 2007-2009 w kadrze Hondurasu strzelił aż 15 bramek. Trafiał wszędzie - w Gold Cup (a dodatkowo dwukrotnie dotarł w nim do półfinału), w eliminacjach Mistrzostw Świata, w meczach towarzyskich – stał się głównym żądłem kadry, a w tym samym czasie w Polsce zawodził.
W reprezentacji Hondurasu Costly często miał powody do radości po zdobytych bramkach | fot. FIFA
W kolejnych latach nie zwalniał tempa i w 2011 dołożył kolejny półfinał Gold Cup oraz w 2014 występ na Mistrzostwach Świata w Brazylii, który okrasił dodatkowo golem w meczu z Ekwadorem. W tym roku zakończył karierę w kadrze jako czwarty najskuteczniejszy zawodnik w jej historii, więc na pewno będzie wspominany w ojczyźnie z sentymentem. W sumie uzbierał aż 32 bramki w 71 występach, co ciekawie tylko dwa gole strzelił drużynom spoza Ameryk, było to w 2009 w towarzyskim meczu z Łotwą oraz w 2014 w sparingu przed mundialem z Izraelem.
Gol Costly’ego w meczu z Ekwadorem na mundialu.
Kariera klubowa była dużo bardziej burzliwa. Po odejściu w styczniu 2010 roku z Bełchatowa trafił do rumuńskiego Vaslui, gdzie spędził wiosnę 2010 i po jednej rundzie mu podziękowano. Do 2011 roku pozostał bez klubu, aż w końcu trafił do Meksyku, czyli do kraju, w którym kiedyś pobierał pierwsze szlify piłkarskie. Tam też poszło mu delikatnie mówiąc średnio (bilans - 11 meczów/2 bramki), podobnie jak później w amerykańskim Houston Dynamo (11/1), więc zmuszony był wrócić do Europy, do greckiej Verii – to już nie brzmi zbyt poważnie. Ale następny krok to już „krok w przepaść”, albo jak kto woli skok na kasę, runda spędzona w Guizhou Zhicheng, z którym Costly spadł do… trzeciej ligi chińskiej. Nie powiodło się w Europie, Ameryce Północnej i Azji, więc nastąpił ten moment, kiedy Honduranin postanowił 2 stycznia tego roku wrócić do ojczyzny i związać się z Realem España. Tam się odbudował, strzelił kilka goli i jak to ma w zwyczaju kolejny raz zmienił pracodawcę. W to lato trafił do Gazientepsporu, 15. drużyny zeszłego sezonu tureckiej Süper Lig, gdzie w strzelaniu goli ma zastąpić innego dobrego znajomego z polskiej Ekstraklasy, Abdou Razacka Traoré. Czy to już odcinanie kuponów od sławy (głównie tej zdobytej w reprezentacji), czy może w końcu udana próba podbicia europejskiej ligi? Trudno powiedzieć, Costly ma już 32 lata, więc to właściwie ostatni dzwonek, żeby przenieść skuteczność z kadry na niwę klubową.
Jeremiah White trafił do Bełchatowa pół roku po odejściu honduraskiego napastnika i był piątym zawodnikiem ze Stanów Zjednoczonych, który zagrał w naszej lidze. Zapowiadał się całkiem nieźle - 28-latek, dwa sezony wcześniej debiut w kadrze USA, niezłe statystyki we francuskim drugoligowym FC Gueugnon i duńskim Aarhus GF – czyli na papierze realne wzmocnienie. Dodatkowo trener Bartoszek zapowiadał, że będzie to najszybszy zawodnik w Ekstraklasie.
Jeremiah White nie sprawdził się w Bełchatowie | fot. MLS SOCCER
Ale jak w przypadku wielu innych zawodników, którzy trafili do polskiej ligi, musiał mieć jakiś defekt, a tym razem ten defekt polegał na tym, że po prostu gość był po drugiej stronie rzeki. Zapowiadanej szybkości prawdopodobnie zaczynało brakować, a jeśli brak kluczowego elementu, na którym się bazuje, to ciężko o dobrą grę. White nie celował już raczej w kolejne występy w reprezentacji, lecz pracował na tym, żeby trochę zarobić przed zakończeniem kariery, co potwierdza fakt, że bezpośrednio przed Bełchatowem grał w Arabii Saudyjskiej dla Al-Ettifaq. W sumie w stolicy węgla brunatnego rozegrał jedynie trzy spotkania w Ekstraklasie i pożegnano go bez żalu. W 2012 roku próbował jeszcze swoich sił w MLS, w New England Revolution, ale po trzech miesiącach i dwóch rozegranych spotkaniach jego kontrakt został rozwiązany. Od tamtego czasu nie związał się z żadnym klubem, więc postanowił zakończyć karierę.