Dwa różne oblicza Zagłębia: oszołomieni Europą
2016-07-01 16:02:11; Aktualizacja: 8 lat temuPrawie jak dr Jekyll i pan Hyde. Ucieleśnienie dominacji i żądzy zwycięstwa szybko przeistoczyło się w chłodną rezerwę, a po zmasowanym ataku nie pozostał nawet ślad. Finał mógł być tylko jeden?
Sławija w kleszczach
Nie ma na co czekać, tu trzeba grać - „Miedziowi” mocno wzięli sobie do serca te słowa, bo od samego początku spotkania starali się narzucić swój rytm gry. Szybki, agresywny – futbol totalny. Nie miałoby to najmniejszej racji bytu bez ciasnego ustawienia drużyny. Właśnie te niewielkie odległości pomiędzy poszczególnymi zawodnikami odegrały szalenie istotne znaczenie i umożliwiły Zagłębiu pełną dominację. No, przynajmniej przez pierwsze 30 minut tego meczu.
Popularne
Podopieczni Stokowca od pierwszych minut konsekwentnie realizowali plan na ten mecz. Takie ustawienie umożliwiało regulację tempa, sprawne przenoszenie się pod pole karne rywala i przede wszystkim: pochwycenie Sławiji w miedziowe kleszcze.
Każdy zawodnik wiedział za co jest odpowiedzialny, dzięki czemu dwójkowy odbiór w bocznych sektorach boiska w ogóle mógł funkcjonować. Po przechwycie nie wyczekiwano na to aż reszta ekipy się ustawi – wręcz przeciwnie, Zagłębie chciało wykorzystać element przyspieszenia, w którym naprawdę przodowało, żeby wytrącić przeciwnika z równowagi. Zarówno Todorovski i Woźniak, jak i Cotra oraz Janoszka mieli naprawdę dużo możliwości odegrania futbolówki: istniała możliwość przeniesienia ciężaru gry na przeciwległą flankę, przyszarżowania przy linii bocznej, ewentualnie posłania prostopadłego podania w kierunku Krzyśka Piątka/Vlasko.
Zanim jednak piłka w ogóle dotarła w okolice „szesnastki” (choć w pierwszej połowie działo się to naprawdę szybko), „Miedziowi” musieli złapać płynność w grze. Nie było to szczególnym problemem ze względu na… stosowne ustawienie. Po pierwsze, lubinianie upodobali sobie trójkąty w bocznych sektorach, które umożliwiały im przenoszenie się w wyższe sektory boiska.
Rozegranie na boku, jeden kontakt w środku pola i gaz pod polem karnym Sławiji. Wypracowanie takich reguł gry również nie było efektem przypadku: przez pierwsze pół godziny trudno było znaleźć jednego zawodnika w polu, który byłby statyczny. Duża ruchliwość, płynność, dokładność, ogromna wymienność pozycji i jesteśmy w domu.
Taka gra sprawdzała się także w krótkich momentach, gdy przeciwnik usiłował rozwinąć skrzydła – Zagłębie zaraz łapało go w sidła, osaczało charakterystycznie spychając w boczne sektory i spokojnie wyprowadzało piłkę do środka pola
Nie było szans, żeby „Miedziowi” na tym etapie przygotowań zdołali wytrzymać cały mecz stosując wysoki pressing, ciągle biegając i przeprowadzając zmasowane ataki.
En garde!
Podopieczni Stokowca nie mieli najmniejszych problemów, żeby przedostać się pod pole karne Sławiji i trochę namieszać w jej szeregach. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez powyższych elementów, które świadczą o bardzo dobrym przygotowaniu taktycznym Zagłębia i rozłożeniu rywala na czynniki pierwsze – przynajmniej w tym momencie spotkania. „Miedziowi” wykorzystywali duże rozproszenie gospodarzy, bardzo sprawnie wklejali się w ich szeregi obronne i wyczuwali, w którym momencie należy przyspieszyć, żeby akcja nie spaliła na panewce.
Zanim w ogóle piłka dotarła do Cotry w 4. minucie spotkania i mógł ją dośrodkować na szarżującego (bardzo dobrze ustawionego!) Krzyśka Piątka, ogromną rolę odegrała partia umiejscowiona nieco niżej. Janoszka pograł z Vlasko i widząc, że młody napastnik jest na spalonym uruchomił Cotrę wychodzącego flanką.
Boczni defensorzy lubinian byli ustawieni bardzo wysoko, co oczywiście umożliwiało sprawne przeprowadzanie akcji ofensywnych, ale kilkakrotnie mogło się źle skończyć. Zanim jednak do tego doszło, podopieczni Stokowca kilkakrotnie mieli dogodną okazję, żeby wyjść na prowadzenie.
Okazało się bowiem, że ogromną bronią „Miedziowych” są… wrzuty z autu. W ciągu pierwszej połowy należały do bardzo charakterystycznych z uwagi na ruchliwość przy samym wykonywaniu stałego fragmentu gry. Doprowadzała ona do jeszcze większego rozproszenia szyków Sławiji.
Pomimo, że zaledwie 21-letni snajper Zagłębia nie miał szczęścia i za każdym razem brakowało mu centymetrów/właściwego ułożenia stopy/decyzyjności, to rozegrał całkiem niezłe zawody. Dobrze się ustawiał, balansował na linii spalonego i był zawsze tam, gdzie go oczekiwano. Przy tym wszystkim nie zachowywał się jak typowy, statyczny napastnik, a niejednokrotnie schodził do boku, pomagał w grze na jeden kontakt, by za moment wrócić w centrum wydarzeń.
Na akcje ofensywne pracowała cała drużyna. Żeby w 10. minucie Krzysiek Piątek mógł wyjść na praktycznie czystą pozycję (screen powyżej) i o mały włos nie pokonać bramkarza gospodarzy, potrzeba było wprowadzenia piłki z linii obrony i przytomnego zachowania Janoszki. Pomocnik przepuścił futbolówkę, przez co akcja nie straciła na dynamice. „Tylko” po raz kolejny – dynamizm Krzyśka to za mało, zabrakło tutaj decyzyjności.
Formacje przesuwały się bardzo płynnie, Zagłębie dominowało na boisku, a każda próba ataku Sławiji kończyła się przechwytem żelaznej defensywy. Co mogło pójść nie tak?
Brakujący element
Grę „Miedziowych” w pierwszej części spotkania oglądało się bardzo dobrze. Były akcje ofensywne, była regulacja tempa, nie brakowało gry na jeden kontakt i potężnego eksploatowania bocznych sektorów boiska. I wtem: coś w nich pękło. Zaczęło się całkiem niewinnie. Już w okolicach 30. minuty meczu można było dostrzec pewne zmiany w podejściu podopiecznych Stokowca.
Za pierwszy symptom problemów Zagłębia można uznać coraz częstsze kontry Sławiji. Gospodarze starali się wykorzystać fakt, że „Miedziowi” rzucali większość swoich sił na atak i tak naprawdę z tyłu pozostawali jedynie szeroko rozstawieni stoperzy (ewentualnie Kubicki/Łukasz Piątek) i bramkarz. Chociaż Dąbrowskiego wcale nie było tak łatwo zmylić, to ryzyko groźnej sytuacji znacznie wzrosło.
Właśnie w tej 25. minucie po jednej z kontr było naprawdę niebezpiecznie – Vasev miał masę czasu i miejsca, żeby ułożyć sobie piłkę na nodze i oddać strzał. Piłkę otrzymał od Serderova, na którego „Miedziowi” powinni byli zwrócić szczególną uwagę.
Takie próby uderzeń sprzed pola karnego były powtarzalne. Sławija wyczuła, że wraz z każdą, kolejną minutą, „Miedziowi” coraz mocniej rozluźniają swoją formację, a dzięki temu łatwiej można ich napocząć. Gospodarze początkowo wyczuwali grunt wystawiając Polacka na próbę za sprawą kąśliwych strzałów z okolic „szesnastki”, stopniowo rozwijając skrzydła… Już to powinno dać do myślenia podopiecznym Stokowca, w tym momencie trzeba było coś zmienić. I się zmieniło. Tylko, że niekoniecznie na korzyść gości.
Akcje ofensywne Zagłębia należały do bardzo schematycznych. Odbiór w środku pola – rozciągnięcie na flankę – wrzutka. Brakowało kogoś, kto weźmie na swoje barki odpowiedzialność za rozegranie, wykrzesze z siebie nutkę szaleństwa i doprowadzi do rozpaczy defensorów Sławiji. Takiego Starzyńskiego. Chociaż pokładano ogromne nadzieje we Vlasko, to rozegrał zdecydowanie przeciętne zawody. Ot, poprawne. Słowak wykonywał stałe fragmenty gry, które zwykle padały łupem defensorów gospodarzy, początkowo wydawało się, że będzie poruszał się wymiennie w stosunku do Krzyśka Piątka, ale zaledwie kilka razy takie coś miało miejsce, a tak właściwie poza ściąganiem na siebie uwagi przeciwnika, nic wielkiego nie zawojował. Fakt, że ogólnie „Miedziowi” grali na pół gwizdka po tym, jak Sławija rozpracowała ich schemat gry. Janoszka i Woźniak kilka razy szarpnęli, ale również byli pozbawieni tego błysku, do którego przynajmniej ten pierwszy zdołał przyzwyczaić swoimi występami w Ekstraklasie. Zmiennicy nie dali niczego szczególnego.
Krótka noc
Zabrakło konkretów. „Miedziowi” mieli swoje pięć trzydzieści minut i nie zdołali wykorzystać szansy danej od losu. Szalony pan Hyde, który pod osłoną nocy był w tym przypadku ucieleśnieniem żądzy zwycięstwa połączonej z lekkością i finezją widocznymi, gdy Zagłębie przedostawało się pod pole karne rywala, szybko musiał ustąpić miejsca swojemu bardziej łagodnemu alter ego. Rozważny i opanowany doktor Jekyll to za mało, żeby wyprowadzić w pole Sławiję zdolną do szybkiego wyczucia zamiarów przeciwnika. Choć początkowo wydawało się, że to właśnie podopieczni Stokowca dobrze czytają grę i świetnie ustawiają się względem rywala, to z każdą, kolejną minutą tracili zapał. A przecież można było tego uniknąć.
W centrum boiska wykształcił się potężny kanion, który stał się miejscem idealnym do przechwytów. Tylko nie tej drużyny, co potrzeba. „Miedziowi” się rozluźnili, odległości pomiędzy poszczególnymi zawodnikami znacznie się zwiększyły, a przez to Sławija nie miała najmniejszych problemów, żeby szybciej doskoczyć do piłki i wyjść z groźnym kontratakiem. I postawić kropkę nad „i”. Jakże ważną w kontekście rewanżu.
Wszystko przez złe ustawienie Todorovskiego, który myślami był już po końcowym gwizdku sędziego i potężnie złamał linię spalonego przy tym nawet nie będąc w bliskiej odległości od Omara, do którego właśnie było kierowane podanie ze środka boiska.
Macedończyk nie zdołał doskoczyć do rywala, źle obliczył tor lotu piłki i ostatecznie umożliwił mu wyjście na czystą pozycję. Potem poszło już lawinowo. Nie popisali się także środkowi obrońcy, którzy nie zdołali szybko odnaleźć się w sytuacji, dzięki czemu wystarczyło, żeby… Serderov wrzucił wyższy bieg i szarżując umieścił piłkę w siatce.
Zmiana taktyczna czy spadek mocy? Zagłębie po 30. minucie wyglądało tak, jakby ktoś odciął im jedno ze źródeł zasilania. Podopieczni Stokowca zaczęli grać wolniej, dłużej trzymali piłkę przy nodze, a przez to całe rozegranie straciło jakikolwiek sens – Sławija z łatwością mogła odczytać zamiary przeciwnika, dobrze się ustawić i zminimalizować ryzyko wystąpienia groźnej sytuacji. Na obecnym etapie przygotowań, „Miedziowi” nie są jeszcze optymalnie dysponowani i bardzo możliwe, że wcale nie chodziło o to, żeby poszanować piłkę i poczekać aż rywal popełni błąd, a po prostu… nie było siły, żeby kontynuować grę wysokim pressingiem dłużej niż pół godziny. O cokolwiek by nie chodziło, Zagłębie ma tydzień, żeby wziąć się w garść i pokazać, że jest w stanie odrobić straty i awansować do kolejnej rundy. Wystarczy „tylko” być skutecznym. Bo o łatwość w rozmontowywaniu szeregów rywala jakoś się nie martwię.