Atletico próbowało znacznie częściej. Ba, gdy David Luiz leżał na boisku, to Diego Simeone wściekał się, że jego piłkarze nie mogą grać dalej, a Mourinho siedział bardzo spokojnie, tak jakby taki był jego plan. Jak najwięcej czasu ukraść, nic nie stracić i do Londynu wrócić po zwycięstwo. Na terenie, na którym tak długo był niepokonany, a na którym ostatnio ograł go Sunderland - czerwona latarnia Premier League. Po 77 grach bez choćby jednej porażki. A przecież przyjeżdżały tam potęgi, United, City, Arsenal, PSG, Barcelona...
"Mou" wyszedł z założenia, że stawiając dwie ściany ze swoich piłkarzy, jedną w linii obrony, drugą w centrum środka pola, osiągnie najlepszy możliwy wynik. 0:0. No bo jak odbierać ustawienie Ramiresa na pozycji skrzydłowego?
Simeone na pewno zachwycony nie będzie. On chce zwyciężać za wszelką cenę w każdym meczu, to nie jest człowiek lubiący kalkulację. Choć ta może mu dać awans. Przecież w Londynie nie trzeba wygrywać. Wystarczy strzelić gola i nie przegrać. Tylko tyle i aż tyle.
Zadanie będzie o tyle łatwiejsze, że w rewanżu nie zagra Frank Lampard, John Obi Mikel (obaj wykartkowani), a także pechowiec wieczoru, Petr Cech, który mecz zakończył ze zwichniętym barkiem.
Zastępujący go między słupkami Mark Schwarzer, który został po zawaleniu meczu z Sunderlandem ochrzczony wieloma nowymi przydomkami. "Klaun", "Mr Disaster", "Useless". Jeśli Australijczyk odpalił komputer po powrocie do domu w sobotni wieczór, raczej nie wyłączał go z uśmiechem na twarzy.
Fani Chelsea mogą jednak być nieco spokojniejsi - dzisiaj ze dwa trudne strzały Schwarzer wybronił w niezłym stylu, a wielce prawdopodobne, że to on wystąpi w weekend na Anfield. No i w rewanżu z "Rojiblancos", w obecnej sytuacji w Premier League - być może ostatnim meczu "The Blues" o stawkę w tym sezonie. Oczywiście poza ewentualnym finałem.
A co, jeśli i on złapałby w dzisiejszym meczu kontuzję?