Edward Iordanescu, czyli Doktor Jekyll i pan Hyde?
2025-06-12 17:46:41; Aktualizacja: 7 minut temu
Gdy nazwisko Edwarda Iordanescu pojawiło się w kręgu zainteresowań Legii Warszawa, to zapewne wielu kibiców przywołało sobie w pamięci obrazki z ostatniego Euro. Prowadzona przez 46-letniego szkoleniowca Rumunia, jeżeli nas nie porwała, to na pewno mogła nam się podobać. „Tricolorii” wygrali grupę z Ukrainą, Słowacją oraz Belgią i awansowali do 1/8 finału. Tylko, że syn słynnego Anghela Iordanescu w klubach radził sobie… różnie.
Solidnie, ale krótko
Nie będziemy przesadnie odkrywczy, jeśli stwierdzimy, że Iordanescu często zmieniał kluby. Przykładowo w CFR Cluj 46-latek miał dwa podejścia. Jedno trwało pół roku, drugie dotyczyło tak naprawdę tylko trzech spotkań. Trener zdołał jednak z klubem z Siedmiogrodu wywalczyć mistrzostwo i dwa krajowe puchary. Z drugiej strony, prowadził zespół, który co roku aspiruje do tytułu. Ktoś powie: czyli wyniki miał? I nie minie się, mimo wszystko, za bardzo z prawdą.
Jeżeli jednak na szybko przeanalizujemy karierę klubową Iordanescu, to możemy mieć obawy o to, czy jest to dobry kandydat do realizowania długofalowej polityki, jeżeli szefowi akurat brakuje cierpliwości. Cztery miesiące w Targu Mures, 12 spotkań w CSKA Sofia, niecały rok w Astrze Giurgiu, trzy miesiące w FCSB, temat CFR Cluj już wywoływaliśmy. Owszem, Iordanescu przepracował prawie dwa lata w Pandurii Targu Jiu na początku kariery, o ile komukolwiek ta nazwa coś mówi i dowodził Gaz Metanem Medias z ławki trenerskiej w 48 spotkaniach, ale średnia jego kadencja w zespole klubowym wynosi zaledwie pół roku. Konkluzja jest jednak taka, że były selekcjoner reprezentacji Rumunii zmieniał drużyny często i starał się w nich nie zasiedzieć.Popularne
Na jego usprawiedliwienie trzeba jednak dodać, że zazwyczaj osiągał ze swoimi klubami bardzo dobre średnie punktowe. W CFR Cluj czy FCSB, bo to akurat nie są zamierzchłe czasy, ta średnia była w granicach 2.2 punktu na mecz. W pierwszym z wymienionych zespołów, z prezesem Vargą nie było mu jednak po drodze. Z kolei w klubie ze stolicy wygrał 8 spotkań z 12, doznał tylko dwóch porażek, w tym jednej w pucharze i właściciel Gigi Becali podziękował mu za współpracę z powodu mało atrakcyjnego futbolu, jaki rzekomo wpoił podopiecznym.
Iordanescu postawił na rezultaty, efekty, a jego przełożony chciałby, aby szło to w parze z ładnym stylem. Pierwsza kwestia jest taka, że z panem Becalim niejednemu trenerowi nie było po drodze, a druga dotyczy filozofii, którą zawsze Iordanescu w wymiarze klubowym wyznawał. Najpierw trzeba zabezpieczyć tyły, za wszelką cenę nie stracić gola, rozpoznać przeciwnika i zadać cios. Zresztą jego Rumunia na początku tak grała, co powodowało niezadowolenie kibiców i dziennikarzy. Tych samych, którzy po Euro i przed Euro nosili go na rękach. W piłce dziś jesteś wrogiem, jutro bohaterem. I na odwrót.
Niezależnie od częstych zmian klubów, Iordanescu miał w lidze rumuńskiej opinię szkoleniowca zdolnego, solidnego, któremu jeszcze nikt w stu procentach nie zaufał. Także dlatego, że trener ten ma swoje zdanie i jest pewny swojego warsztatu. Potem nadeszła era reprezentacyjna, ale nie była wcale od początku usłana różami.
Owoce ciężkiej pracy
Zanim Rumuni prowadzeni przez Iordanescu awansowali w ładnym stylu na mistrzostwa Europy po wygraniu grupy z mocną przecież Szwajcarią, przyprawiali kibiców oraz ekspertów o ból głowy. I co gorsza, nie było nie tylko stylu, ale także przede wszystkim wyników. „Tricolorii” w fatalnym stylu spadli do Dywizji C Ligi Narodów, zawodzili w sparingach. Cierpliwość włodarzy federacji wydawała się jednak nie mieć końca. I została nagrodzona. Rumuni zaskoczyli, awansowali na Euro bez porażki i na początku zdemolowali Ukrainę. Wyszli z grupy, ale w 1/8 finału już recepty na Holandię (0:3) nie znaleźli. Iordanescu dobudował do reprezentacyjnej przygody ideologię. Nazwał swoją drużynę „Pokoleniem Dusz”. Błyskawicznie przyjęło się to w mediach i się niosło aż do lipca ubiegłego roku, kiedy to trener oznajmił, że teraz musi znaleźć czas dla rodziny. Nie przedłużył kontraktu, ale przez dwa i pół roku wniósł powiew świeżości do reprezentacji. Prawie na miarę swojego słynnego ojca Anghela, który z drużyną narodową z Gheorghe Hagim w składzie awansował do ćwierćfinału mundialu w USA w 1994 roku.
Ktoś, kto nie śledził skrupulatnie gry Rumunii, mógłby sobie pomyśleć, że za jego kadencji zespół zawsze prezentował się tak efektownie, jak podczas mistrzostw Starego Kontynentu. Tymczasem na początku Iordanescu zależało przede wszystkim na systematyczności, na wypracowaniu pewnych schematów, na selekcji. Gdy już to swoje mityczne „Pokolenie Dusz” skompletował, to zaczął je udoskonalać, nadał mu trochę atrakcyjniejszy styl.
46-letni szkoleniowiec właściwie spożytkował cierpliwość federacji i osiągnął zadowalające wyniki. W klubach, poza pojedynczymi przypadkami, tego czasu nie miał, ale i tak może pochwalić się trofeami i niezłymi statystykami.
Edward Iordanescu. Jaki on jest?
Anamaria Prodan, znana agentka FIFA, także bohaterka różnych obyczajowych historii, w rozmowie z naszą redakcją powiedziała, że Iordanescu swoją mentalnością nie przypomina Rumuna, tylko kultywuje raczej zachodnioeuropejski kult pracy. Owszem, preferuje defensywny styl gry oparty najczęściej na ustawieniu 4-5-1 w różnych jego wariantach, jednak nie będzie przesadą, jeżeli nazwiemy go pracoholikiem. Dla kibiców Legii to może akurat brzmieć znajomo. - On nigdy nie szuka wymówek, niektórzy myślą o odpoczynku, a on tylko futbol, futbol i futbol – zdradziła nam pani Prodan. Osoba, która od dawna obraca się w świecie rumuńskiej piłki, raczej wie o kim i o czym mówi.
Ostatnio jeden z polskich ekspertów zauważył, że „Tricolorii” za kadencji Iordanescu grali również w systemie 4-3-3. Jest to prawda, ponieważ trener ten nie jest aż tak schematyczny. Potrafi zmieniać taktykę w zależności od okoliczności, tylko musi mieć swobodę przy podejmowaniu decyzji. W rumuńskich klubach jej nie miał i jest to spowodowane dużymi oczekiwaniami, jakie były wobec niego, ale również specyfiką tamtejszego środowiska, o którym słyszało zapewne wielu z nas.
Iordanescu jest tytanem pracy, choć sprawia wrażenie zdystansowanego do swojego zawodu. Prawdą jest, że preferuje konsekwencję i koncentrację na defensywie, ale choć stara się być „panem i władcą”, to niewielu jest w Rumunii piłkarzy, którzy mogliby narzekać na jakość współpracy z nim.
Pozostaje jednak wątpliwość, którą wersję trenera zobaczymy w Warszawie.
Czy będzie to trener wystawiający kibiców na próbę nerwów, czy też szkoleniowiec, który zbuduje zgraną „bandę”, jaką była jego kadra narodowa na mistrzostwach?
PAWEŁ KIEŁBUS